-
Siedem minut w niebie! – ogłosił nagle Pete, kiedy na moment odłączyliśmy się
od reszty znajomych, by „coś sobie wyjaśnić”, jak on to ładnie określił i dosłownie
wepchnął mnie do szafy. Nie było tam zbyt dużo miejsca.
-
Możesz zabrać rękę z mojego tyłka? – prychnęłam oburzona i o dziwo nie było w
tym ani grama ironii.
-
Zrobię to, jeśli ty zabierzesz swoją z mojego biodra.
-
Och, to nie ma sensu. Nie możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie? No nie
wiem… Na zewnątrz?
-
Wolisz, by naszej rozmowie przysłuchiwał się Lemon?
-
Nienawidzę tego kundla. Dobrze o tym wiesz – walnęłam go pięścią w udo. Tak mi
się wydaje. Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. W każdym razie wolę
myśleć, że to było udo.
-
Dlaczego tak trudno cię rozszyfrować, Rachel? Robimy pewne rzeczy, a później
udajesz, że nic się nie stało.
-
A ty wracasz do Spencer.
-
No to zaczynamy…
-
Sam widzisz, że lepiej już do tego nie wracać. Nieporozumienie, pamiętasz?
Wyjaśniliśmy sobie, że to było jedno wielkie nieporozumienie.
***
Biorąc
pod uwagę fakt, że praktycznie przez całe życie byłam dosłownie aszczęśliwa, moje
dziwne zachowanie nie zdawało się być aż tak dziwnym w zaistniałych
okolicznościach. Poza tym, że z Matty’m obchodziłam się jak ze szkłem, byleby
tylko niczego nie schrzanić, nie zauważyłam u siebie jakichkolwiek innych,
poważniejszych odchyleń.
Porozumiewaliśmy
się ze sobą w ten wyjątkowy, niezrozumiały dla innych sposób. Ustaliliśmy nawet
kilka charakterystycznych gestów, na których opierała się nasza komunikacja w
obecności osób niewtajemniczonych, a że niewtajemniczeni byli wszyscy… Spojrzałam
na niego sugestywnie, chwyciłam torebkę i pewnym krokiem ruszyłam ku drzwiom
wyjściowym. Czekałam przy jego samochodzie, który stał na parkingu, tuż za
barem. Uśmiechnęłam się na samą myśl o naszym spotkaniu sam na sam, a kiedy go
wreszcie ujrzałam, zmierzającego w moim kierunku i wyglądającego tak słodko i
niepozornie, wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Bez słowa wsiedliśmy do auta,
by oddać się rozkoszy… No, powiedzmy, że chcieliśmy się sobą nacieszyć. Nie
żeby doszło do czegoś nieetycznego. Ot, całowaliśmy się i czasem nawet
rozmawialiśmy, prawie jak normalna para. Mieliśmy dużo takich „romantycznych”
momentów. Najmilej chyba wspominam ten, kiedy przez bite półtorej godziny
siedziałam pod jego łóżkiem.
Znaleźliśmy
wreszcie dłuższą chwilę tylko dla siebie. Słuchaliśmy muzyki i takie tam.
Leżałam na jego klatce piersiowej, a on objął mnie swoim męskim ramieniem. Uprzedzając
pytania, które mogłyby się pojawić ze względu na pewne niejasności – niestety
mieliśmy na sobie ubrania. Wszystko musi się jednak kiedyś skończyć. Kiedy ktoś
zapukał do drzwi, myślałam, że może ktoś z rodziny zapomniał kluczy, czy coś w
tym rodzaju. Tymczasem Peter przypomniał sobie o swoim najlepszym przyjacielu i
wpadł „pogadać”. Nie miałam zbyt dużo czasu na zastanowienie. Usłyszałam jego
głos, który w miarę ze zmniejszaniem się odległości pomiędzy nim, a sypialnią
Matty’ego stawał się coraz głośniejszy i niewiele myśląc, rzuciłam się na
podłogę i przeczołgałam aż pod potężny mebel. Podkreślam słowo „potężny”, by
zaznaczyć powagę sytuacji – gdy oparłam się na łokciach i podniosłam głowę do
góry, uderzyłam czołem w to potężne, cholernie twarde od spodu łoże. Nie to
było jednak najgorsze. Dziwnie było podsłuchiwać rozmowę dwóch kumpli. Oj,
dziwnie.
-
Pokłóciłem się ze Spencer.
-
O co? – zapytał Matthew, nerwowo zerkając w moją stronę. – Ręka trochę w prawo.
-
Słucham?
-
Moja ręka. Piekielnie swędzi. Możesz mnie podrapać?
-
Właśnie próbuję zwierzyć ci się ze swoich problemów. Możesz być poważny chociaż
przez chwilę? – oburzył się Pete, ale o dziwo posłusznie spełnił prośbę Hale’a.
Przerażający widok. Coś jak scena z filmu o homoseksualizmie.
-
Jeszcze odrobinę w prawo – odchrząknął brązowowłosy, a ja bezszelestnie się
przesunęłam. – No dobrze, już dobrze. Zrobię to sam – zreflektował się,
napotkawszy rozwścieczony wzrok przyjaciela.
Teoretycznie
wiedziałam co robić. Siedzieć cicho i udawać, że mnie tam nie ma. Cóż, w
praktyce nie było to znowuż takie łatwe. Zwłaszcza, że Matty był w tym
wszystkim uroczy i śmiertelnie poważny, a efekt był taki, że zachowywał się
wręcz groteskowo. Parsknęłam śmiechem. Matt zakasłał, żeby zamaskować ten mój
wybuch histerycznego śmiechu, a Peter kontynuował swą wypowiedź jakby nigdy
nic.
-
Pomyliłem imiona.
-
Co?
-
Zwróciłem się do niej, używając imienia innej dziewczyny.
-
Niby kogo?
-
Aż tak ci nie ufam – chłopak uśmiechnął się ironicznie, siadając na brzegu
łóżka, pod którym tak jakby leżałam. Materac niebezpiecznie zbliżył się do
mojej twarzy, więc położyłam się płasko, na dobre dociskając policzek do
zimnej, drewnianej podłogi. – Było normalnie. Pierwszy raz od dosyć dawna
śmialiśmy się, żartowaliśmy… A potem przeszliśmy do bardziej konkretnych
czynności i zamiast „Spencer”, wypowiedziałem imię kogoś, o kim nie mogę
przestać myśleć.
Peter
znalazł sobie kolejną bitch, świetnie.
W
tej niezręcznej chwili zadzwonił mój telefon. Leżał sobie na komodzie jakby
nigdy nic i Pete pewnie nawet by go nie zauważył, gdyby nie dosyć charakterystyczny
dźwięk dzwonka. Piosenka, którą sam mi polecił. „Happiness is a Warm Gun”.
-
Komórka Rachel? – uniósł brwi, odrzucając połączenie przychodzące od Natalie.
Swoją drogą to akurat było odrobinę chamskie.
-
Zostawiła ją w barze. Wiesz jaka ona jest. Ciągle gubi różne rzeczy.
-
Zdążyłem to zauważyć. Czy to ty na jej tapecie?
-
Sam ją ustawiłem..Wiesz, nie chciałbym zabrzmieć gburowato, ale możemy o tym
pogadać kiedy indziej? Trochę się spieszę.
-
Wychodzisz? Umówiłeś się z Emily?
-
Nie. Skąd ten pomysł?
-
Wylałeś na siebie jakieś dwa litry perfum. Czuć cię dwie przecznice dalej.
-
Zamierzałem pójść pobiegać. Bałem się, że się spocę i nie będę pachniał za
dobrze.
-
Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – prychnął Morgan na odchodne. Gdy tylko usłyszałam
boski dźwięk zatrzaskiwanych drzwi frontowych, wyszłam z ukrycia. Miło było wreszcie
móc rozprostować kości.
-
Jestem taka zmęczona – mruknęłam niemalże zaspanym głosem, a Hale objął mnie w
talii. Staliśmy tak przez chwilę nic nie mówiąc. Wpiłam się w jego wargi, a on
oczywiście odwzajemnił pocałunek. Miałam nadzieję, że właśnie tak skończy się
ten paskudny dzień. Nie przypuszczałam, że Peter wróci, by obwieścić całemu
światu swoje uczucia.
-
Nazwałem ją „Rachel”. Zamiast „Spencer”, powiedziałem „Rachel” – oznajmił możliwie
najbardziej donośnym tonem, jednocześnie otwierając drzwi. Nie było nic,
co mogłabym zrobić, by temu zaradzić.
Nie zrobiłam nic złego, a jednak czułam się bardziej podle niż kiedykolwiek. –
Przepraszam, nie miałem pojęcia – dodał po chwili. Chciałam za nim pobiec, ale
Matthew stanowczo mi tego zabronił. Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc
patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć.
-
Zabierz mnie do domu – wycedziłam błagalnym tonem. Spełnił moją prośbę i
odwiózł mnie na miejsce. Jedyne o co spytał, to:
-
Coś jest między tobą a Peter’em?
Przecząco
pokiwałam głową. Całą drogę zastanawiałam się, w którym momencie popełniłam
błąd. Normalni nie mają takich problemów. Nikt na co dzień nie ma do wyboru
wilkołaka i wampira, niczym Bella ze „Zmierzchu”. Co ja mówię? Przecież już jakiś
czas temu dokonałam wyboru i byłam z niego cholernie zadowolona.
Pocałowałam
go w policzek na pożegnanie i już miałam zatrzasnąć za sobą drzwi samochodu,
kiedy coś mnie tchnęło. Nie był niczemu winien, a „ucierpiał” na tym
najbardziej, bo utkwił między młotem a kowadłem, zresztą podobnie jak ja.
-
Wejdziesz do środka? – uśmiechnęłam się blado.
Wzruszył
ramionami. A jednak pan Matty Hale poczuł się dotknięty całą tą sytuacją.
Kilka
minut później siedziałam po turecku, trzymając kubek gorącej herbaty w ręku. I
znowu to niezręczne milczenie. Nic w tym dziwnego. Cała ta sytuacja była
niewiarygodnie niezręczna dla nas obojga. Wolałam jednak o tym nie myśleć. Nie
mogłam znieść zmartwienia, malującego się na jego twarzy i smutku w jego oczach,
kiedy tak obojętnie wpatrywał się w widok za oknem. Drżącymi dłońmi odłożyłam
parujący napój na biurko i podeszłam do niego, możliwie najdelikatniej muskając
jego kark ustami. Obrócił się i nasze wargi złączyły się w płomiennym
pocałunku. Na kilkanaście sekund odsunęliśmy się od siebie i wtedy on odgarnął
grzywkę z mojej twarzy, pogładził mój policzek i ponownie wpił się w moje
rozpalone usta; tym razem całował mnie dużo namiętniej i gwałtowniej, nie
potrafiłam nawet pozbierać myśli, ba, ja nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
Ledwo nadążałam z odwzajemnianiem jego pocałunków. Poczułam, jak unoszę się w
powietrzu. Złapał mnie w pasie, a ja kurczowo ściskając jego bluzę, oplotłam go
nogami. Wkrótce wylądowałam na miękkiej, jedwabnej pościeli. Jego dłoń wodziła
po zewnętrznej stronie mojego uda, a ostatecznie wylądowała pod moją koszulką,
gdzie na dobre rozgościła się w okolicy koronkowej bielizny. Odzyskawszy
odrobinę świadomości, odpięłam do końca jego bluzę, a następnie przy jego małej
pomocy finalnie się z nią uporałam i rzuciłam ją gdzieś w kąt pokoju.
Powróciliśmy dokładnie do miejsca, w którym skończyliśmy. Jego dotyk wywoływał
u mnie przyjemne dreszcze, biegnące wzdłuż kręgosłupa. Mój oddech stawał się
płytki, nierównomierny. Nawet nie zauważyłam kiedy moja bluzeczka wylądowała na
podłodze, tuż obok jego bluzy. Odchyliłam głowę lekko do tyłu, kiedy zaczął całować
moją szyję; zostawiając wilgotne, czerwone ślady na rozgrzanej do granic
możliwości skórze. Wtedy zaprzestał pieszczot, zdjął koszulkę i pozwolił, bym
do woli napawała się tym widokiem. Przygryzłam dolną wargę, siląc się na
najbardziej kokieteryjny gest z możliwych. Części garderoby każdego z nas po
kolei lądowały na ziemi, opadając na nią z prawie niedosłyszalnym szelestem, a
ja nadal nie mogłam wyjść z podziwu. Do tej pory myślałam, że jest zwyczajnie
szczupły, ale teraz, patrząc na jego klatkę piersiową, na jego ramiona i
brzuch, zauważyłam w nich nieoceniony potencjał; do tej pory wydawało mi się,
że raczej unikał sportu, ale widocznie coś tam jednak zaczął ćwiczyć, bo ewidentnie
nabrał masy mięśniowej. Może postępy nie były zbyt spektakularne, ale dla mnie
właśnie taki był idealny. Opuszkami palców wodziłam po jego torsie, drugą ręką
przeczesując jego ciemne włosy; a potem obie dłonie wylądowały na jego plecach.
Wbiłam w nie paznokcie i jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie.
___________________________________________
Chyba troszkę mnie poniosło, ale
co tam. Kurczę, nie wiem za bardzo co powiedzieć, więc pozwolę, by rozdział
przemówił w swoim imieniu. Zupełnie przypadkowo nakierowałam samą siebie na ten
„wątek”, bo w wersji poprzedniej napisałam coś takiego: „Złapał mnie za
nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć. Wszystko
oprócz nas”. Taki tam niuans. Skrót myślowy. No to zaczęli… Bez komentarza.