sobota, 20 października 2012

Rozdział 24. Brak kontroli


                - Siedem minut w niebie! – ogłosił nagle Pete, kiedy na moment odłączyliśmy się od reszty znajomych, by „coś sobie wyjaśnić”, jak on to ładnie określił i dosłownie wepchnął mnie do szafy. Nie było tam zbyt dużo miejsca.
            - Możesz zabrać rękę z mojego tyłka? – prychnęłam oburzona i o dziwo nie było w tym ani grama ironii.
            - Zrobię to, jeśli ty zabierzesz swoją z mojego biodra.
            - Och, to nie ma sensu. Nie możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie? No nie wiem… Na zewnątrz?
            - Wolisz, by naszej rozmowie przysłuchiwał się Lemon?
            - Nienawidzę tego kundla. Dobrze o tym wiesz – walnęłam go pięścią w udo. Tak mi się wydaje. Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. W każdym razie wolę myśleć, że to było udo.
            - Dlaczego tak trudno cię rozszyfrować, Rachel? Robimy pewne rzeczy, a później udajesz, że nic się nie stało.
            - A ty wracasz do Spencer.
            - No to zaczynamy…
            - Sam widzisz, że lepiej już do tego nie wracać. Nieporozumienie, pamiętasz? Wyjaśniliśmy sobie, że to było jedno wielkie nieporozumienie.


***

                Biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie przez całe życie byłam dosłownie aszczęśliwa, moje dziwne zachowanie nie zdawało się być aż tak dziwnym w zaistniałych okolicznościach. Poza tym, że z Matty’m obchodziłam się jak ze szkłem, byleby tylko niczego nie schrzanić, nie zauważyłam u siebie jakichkolwiek innych, poważniejszych odchyleń.
            Porozumiewaliśmy się ze sobą w ten wyjątkowy, niezrozumiały dla innych sposób. Ustaliliśmy nawet kilka charakterystycznych gestów, na których opierała się nasza komunikacja w obecności osób niewtajemniczonych, a że niewtajemniczeni byli wszyscy… Spojrzałam na niego sugestywnie, chwyciłam torebkę i pewnym krokiem ruszyłam ku drzwiom wyjściowym. Czekałam przy jego samochodzie, który stał na parkingu, tuż za barem. Uśmiechnęłam się na samą myśl o naszym spotkaniu sam na sam, a kiedy go wreszcie ujrzałam, zmierzającego w moim kierunku i wyglądającego tak słodko i niepozornie, wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Bez słowa wsiedliśmy do auta, by oddać się rozkoszy… No, powiedzmy, że chcieliśmy się sobą nacieszyć. Nie żeby doszło do czegoś nieetycznego. Ot, całowaliśmy się i czasem nawet rozmawialiśmy, prawie jak normalna para. Mieliśmy dużo takich „romantycznych” momentów. Najmilej chyba wspominam ten, kiedy przez bite półtorej godziny siedziałam pod jego łóżkiem.
            Znaleźliśmy wreszcie dłuższą chwilę tylko dla siebie. Słuchaliśmy muzyki i takie tam. Leżałam na jego klatce piersiowej, a on objął mnie swoim męskim ramieniem. Uprzedzając pytania, które mogłyby się pojawić ze względu na pewne niejasności – niestety mieliśmy na sobie ubrania. Wszystko musi się jednak kiedyś skończyć. Kiedy ktoś zapukał do drzwi, myślałam, że może ktoś z rodziny zapomniał kluczy, czy coś w tym rodzaju. Tymczasem Peter przypomniał sobie o swoim najlepszym przyjacielu i wpadł „pogadać”. Nie miałam zbyt dużo czasu na zastanowienie. Usłyszałam jego głos, który w miarę ze zmniejszaniem się odległości pomiędzy nim, a sypialnią Matty’ego stawał się coraz głośniejszy i niewiele myśląc, rzuciłam się na podłogę i przeczołgałam aż pod potężny mebel. Podkreślam słowo „potężny”, by zaznaczyć powagę sytuacji – gdy oparłam się na łokciach i podniosłam głowę do góry, uderzyłam czołem w to potężne, cholernie twarde od spodu łoże. Nie to było jednak najgorsze. Dziwnie było podsłuchiwać rozmowę dwóch kumpli. Oj, dziwnie.
            - Pokłóciłem się ze Spencer.
            - O co? – zapytał Matthew, nerwowo zerkając w moją stronę. – Ręka trochę w prawo.
            - Słucham?
            - Moja ręka. Piekielnie swędzi. Możesz mnie podrapać?
            - Właśnie próbuję zwierzyć ci się ze swoich problemów. Możesz być poważny chociaż przez chwilę? – oburzył się Pete, ale o dziwo posłusznie spełnił prośbę Hale’a. Przerażający widok. Coś jak scena z filmu o homoseksualizmie.
            - Jeszcze odrobinę w prawo – odchrząknął brązowowłosy, a ja bezszelestnie się przesunęłam. – No dobrze, już dobrze. Zrobię to sam – zreflektował się, napotkawszy rozwścieczony wzrok przyjaciela.
            Teoretycznie wiedziałam co robić. Siedzieć cicho i udawać, że mnie tam nie ma. Cóż, w praktyce nie było to znowuż takie łatwe. Zwłaszcza, że Matty był w tym wszystkim uroczy i śmiertelnie poważny, a efekt był taki, że zachowywał się wręcz groteskowo. Parsknęłam śmiechem. Matt zakasłał, żeby zamaskować ten mój wybuch histerycznego śmiechu, a Peter kontynuował swą wypowiedź jakby nigdy nic.
            - Pomyliłem imiona.
            - Co?
            - Zwróciłem się do niej, używając imienia innej dziewczyny.
            - Niby kogo?
            - Aż tak ci nie ufam – chłopak uśmiechnął się ironicznie, siadając na brzegu łóżka, pod którym tak jakby leżałam. Materac niebezpiecznie zbliżył się do mojej twarzy, więc położyłam się płasko, na dobre dociskając policzek do zimnej, drewnianej podłogi. – Było normalnie. Pierwszy raz od dosyć dawna śmialiśmy się, żartowaliśmy… A potem przeszliśmy do bardziej konkretnych czynności i zamiast „Spencer”, wypowiedziałem imię kogoś, o kim nie mogę przestać myśleć.
            Peter znalazł sobie kolejną bitch, świetnie.
            W tej niezręcznej chwili zadzwonił mój telefon. Leżał sobie na komodzie jakby nigdy nic i Pete pewnie nawet by go nie zauważył, gdyby nie dosyć charakterystyczny dźwięk dzwonka. Piosenka, którą sam mi polecił. „Happiness is a Warm Gun”.
            - Komórka Rachel? – uniósł brwi, odrzucając połączenie przychodzące od Natalie. Swoją drogą to akurat było odrobinę chamskie.
            - Zostawiła ją w barze. Wiesz jaka ona jest. Ciągle gubi różne rzeczy.
            - Zdążyłem to zauważyć. Czy to ty na jej tapecie?
            - Sam ją ustawiłem..Wiesz, nie chciałbym zabrzmieć gburowato, ale możemy o tym pogadać kiedy indziej? Trochę się spieszę.
            - Wychodzisz? Umówiłeś się z Emily?
            - Nie. Skąd ten pomysł?
            - Wylałeś na siebie jakieś dwa litry perfum. Czuć cię dwie przecznice dalej.
            - Zamierzałem pójść pobiegać. Bałem się, że się spocę i nie będę pachniał za dobrze.
            - Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – prychnął Morgan na odchodne. Gdy tylko usłyszałam boski dźwięk zatrzaskiwanych drzwi frontowych, wyszłam z ukrycia. Miło było wreszcie móc rozprostować kości.
            - Jestem taka zmęczona – mruknęłam niemalże zaspanym głosem, a Hale objął mnie w talii. Staliśmy tak przez chwilę nic nie mówiąc. Wpiłam się w jego wargi, a on oczywiście odwzajemnił pocałunek. Miałam nadzieję, że właśnie tak skończy się ten paskudny dzień. Nie przypuszczałam, że Peter wróci, by obwieścić całemu światu swoje uczucia.
            - Nazwałem ją „Rachel”. Zamiast „Spencer”, powiedziałem „Rachel” – oznajmił możliwie najbardziej donośnym tonem, jednocześnie otwierając drzwi. Nie było nic, co  mogłabym zrobić, by temu zaradzić. Nie zrobiłam nic złego, a jednak czułam się bardziej podle niż kiedykolwiek. – Przepraszam, nie miałem pojęcia – dodał po chwili. Chciałam za nim pobiec, ale Matthew stanowczo mi tego zabronił. Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć.
            - Zabierz mnie do domu – wycedziłam błagalnym tonem. Spełnił moją prośbę i odwiózł mnie na miejsce. Jedyne o co spytał, to:
            - Coś jest między tobą a Peter’em?
            Przecząco pokiwałam głową. Całą drogę zastanawiałam się, w którym momencie popełniłam błąd. Normalni nie mają takich problemów. Nikt na co dzień nie ma do wyboru wilkołaka i wampira, niczym Bella ze „Zmierzchu”. Co ja mówię? Przecież już jakiś czas temu dokonałam wyboru i byłam z niego cholernie zadowolona.
            Pocałowałam go w policzek na pożegnanie i już miałam zatrzasnąć za sobą drzwi samochodu, kiedy coś mnie tchnęło. Nie był niczemu winien, a „ucierpiał” na tym najbardziej, bo utkwił między młotem a kowadłem, zresztą podobnie jak ja.
            - Wejdziesz do środka? – uśmiechnęłam się blado.
            Wzruszył ramionami. A jednak pan Matty Hale poczuł się dotknięty całą tą sytuacją.
            Kilka minut później siedziałam po turecku, trzymając kubek gorącej herbaty w ręku. I znowu to niezręczne milczenie. Nic w tym dziwnego. Cała ta sytuacja była niewiarygodnie niezręczna dla nas obojga. Wolałam jednak o tym nie myśleć. Nie mogłam znieść zmartwienia, malującego się na jego twarzy i smutku w jego oczach, kiedy tak obojętnie wpatrywał się w widok za oknem. Drżącymi dłońmi odłożyłam parujący napój na biurko i podeszłam do niego, możliwie najdelikatniej muskając jego kark ustami. Obrócił się i nasze wargi złączyły się w płomiennym pocałunku. Na kilkanaście sekund odsunęliśmy się od siebie i wtedy on odgarnął grzywkę z mojej twarzy, pogładził mój policzek i ponownie wpił się w moje rozpalone usta; tym razem całował mnie dużo namiętniej i gwałtowniej, nie potrafiłam nawet pozbierać myśli, ba, ja nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Ledwo nadążałam z odwzajemnianiem jego pocałunków. Poczułam, jak unoszę się w powietrzu. Złapał mnie w pasie, a ja kurczowo ściskając jego bluzę, oplotłam go nogami. Wkrótce wylądowałam na miękkiej, jedwabnej pościeli. Jego dłoń wodziła po zewnętrznej stronie mojego uda, a ostatecznie wylądowała pod moją koszulką, gdzie na dobre rozgościła się w okolicy koronkowej bielizny. Odzyskawszy odrobinę świadomości, odpięłam do końca jego bluzę, a następnie przy jego małej pomocy finalnie się z nią uporałam i rzuciłam ją gdzieś w kąt pokoju. Powróciliśmy dokładnie do miejsca, w którym skończyliśmy. Jego dotyk wywoływał u mnie przyjemne dreszcze, biegnące wzdłuż kręgosłupa. Mój oddech stawał się płytki, nierównomierny. Nawet nie zauważyłam kiedy moja bluzeczka wylądowała na podłodze, tuż obok jego bluzy. Odchyliłam głowę lekko do tyłu, kiedy zaczął całować moją szyję; zostawiając wilgotne, czerwone ślady na rozgrzanej do granic możliwości skórze. Wtedy zaprzestał pieszczot, zdjął koszulkę i pozwolił, bym do woli napawała się tym widokiem. Przygryzłam dolną wargę, siląc się na najbardziej kokieteryjny gest z możliwych. Części garderoby każdego z nas po kolei lądowały na ziemi, opadając na nią z prawie niedosłyszalnym szelestem, a ja nadal nie mogłam wyjść z podziwu. Do tej pory myślałam, że jest zwyczajnie szczupły, ale teraz, patrząc na jego klatkę piersiową, na jego ramiona i brzuch, zauważyłam w nich nieoceniony potencjał; do tej pory wydawało mi się, że raczej unikał sportu, ale widocznie coś tam jednak zaczął ćwiczyć, bo ewidentnie nabrał masy mięśniowej. Może postępy nie były zbyt spektakularne, ale dla mnie właśnie taki był idealny. Opuszkami palców wodziłam po jego torsie, drugą ręką przeczesując jego ciemne włosy; a potem obie dłonie wylądowały na jego plecach. Wbiłam w nie paznokcie i jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie.


___________________________________________


Chyba troszkę mnie poniosło, ale co tam. Kurczę, nie wiem za bardzo co powiedzieć, więc pozwolę, by rozdział przemówił w swoim imieniu. Zupełnie przypadkowo nakierowałam samą siebie na ten „wątek”, bo w wersji poprzedniej napisałam coś takiego: „Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć. Wszystko oprócz nas”. Taki tam niuans. Skrót myślowy. No to zaczęli… Bez komentarza.

3 komentarze:

  1. Żeby dodać mojemu komentarzowi nutki dramatyzmu, w oczekiwaniu na prawdziwą opinię na temat rozdziału, pozwolę sobie najpierw opisać sytuację w jakiej się znajduję. Jest niedziela. Koło południa. Siedzę przy biurku, na którym rozłożona jest masa materiałów na konkurs, które usilnie próbuję przeanalizować i jakoś wbić do głowy, popijam mieszankę 3 herbat z mojego litrowego kubka i w znudzeniu (spowodowanym oczywiście tymi materiałami na konkurs) zaglądam w zakładki. Wchodzę. Widzę. Och.
    Najpierw zjeżdżam na dół, żeby przeczytać notkę od ciebie. Zawsze od niej zaczynam. I widzę... Ja pieprzę (^^), dobrze wiesz co widzę! Lubie te nasze 'skróty myślowe' o pieprzeniu i mokrych majtkach, haha!
    Biorę porządny wdech, odkładam długopis, odsuwam kartki, łykam herbaty i zaczynam czytać, mając nadzieję, że czeka mnie to, co myślę, że mnie czeka.
    I...
    Och.
    OCH.
    O C H.
    Dobra, zacznę od kwestii mniej przyjemnych.
    Wiesz, że lubię Petera. Czasami nawet bardziej od Matt'a, może dlatego, że lubię zwariowanych, pełnych poczucia humoru ludzi. Naprawdę go uwielbiam! I gdzieś tam w głębi siebie, w ukryciu może trochę mu kibicuję.
    Ale Matty, to Matty. I tyle.
    Tak czy owak, przez tą moją sympatię do Petera, zrobiło mi się go szkoda. Tzn, tutaj znowu sprzeczam się sama z sobą, bo jakby nie było on sprawił, że Rachel znalazła się w jeszcze gorszej sytuacji, widząc go w TYM momencie. No ale Rachel wiedziała, że między nim i Spencer coś jest. I ona nie przyjaźni się ze Spencer.
    A biedny Peter nie miał pojęcia, że Rachel jest z Matt'em- to po pierwsze, a po drugie TO JEST JEGO PRZYJACIEL. Kurde, jakie dno.
    Ughm.
    Biedny Peter.

    No ale później na ukojenie moich nerwów, niczym MIÓD NA SERCE dajesz mi w prezencie taką scenę.
    Och.
    TAKĄ SCENĘ!
    I moje całe cierpienie, spowodowane zranieniem Petera znacznie maleje (wciąż mam ochotę go mocno przytulić i zrobić z nim inne pocieszające rzeczy), bo oni totalnie ZACZYNAJĄ SIĘ PIEPRZYĆ.
    Nie wierzę.
    Właściwie mam wątpliwości co do okoliczności, w jakich TO się dzieję, ale nic nie jest w stanie zepsuć tej chwili.
    Och.
    MIMO WSZYSTKO ten moment jest perfekcyjny.
    Matt i Rachel!
    Po tym wszystkim... TO.
    Genialnie.
    No kurde, genialnie! Na to czekałam :D

    Chyba przesadziłam z tym komentarzem, ale musiałam to wszystko z siebie wyrzucić.

    Całuję! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahahaha, ty kończysz całość słowami "Bez komentarza", a ja dodaję COŚ TAKIEGO jak na górze, hahaha.
    Dobra, nie wiedziałam, że to jest aż tak długie ;O
    Żebym miała taką wenę do pisania rozdziału.. -,-

    OdpowiedzUsuń
  3. nie mogłam doczekać się Twojej reakcji xD aż chciałoby się rzec, że masz czego chciałaś ^^
    wiem, że sprawa z Peter'em nie wygląda najciekawiej, ale rozdział był już w zamyśle taki słodko-gorzki i myślę, że taki wyszedł.
    nie powiem więcej, o nie, bo jeszcze bym Ci tu zaspojlerowała, albo przynajmniej zasugerowała, co może dziać się dalej xD a gdybaj sobie, gdybaj!

    OdpowiedzUsuń