sobota, 20 października 2012

Rozdział 24. Brak kontroli


                - Siedem minut w niebie! – ogłosił nagle Pete, kiedy na moment odłączyliśmy się od reszty znajomych, by „coś sobie wyjaśnić”, jak on to ładnie określił i dosłownie wepchnął mnie do szafy. Nie było tam zbyt dużo miejsca.
            - Możesz zabrać rękę z mojego tyłka? – prychnęłam oburzona i o dziwo nie było w tym ani grama ironii.
            - Zrobię to, jeśli ty zabierzesz swoją z mojego biodra.
            - Och, to nie ma sensu. Nie możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie? No nie wiem… Na zewnątrz?
            - Wolisz, by naszej rozmowie przysłuchiwał się Lemon?
            - Nienawidzę tego kundla. Dobrze o tym wiesz – walnęłam go pięścią w udo. Tak mi się wydaje. Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. W każdym razie wolę myśleć, że to było udo.
            - Dlaczego tak trudno cię rozszyfrować, Rachel? Robimy pewne rzeczy, a później udajesz, że nic się nie stało.
            - A ty wracasz do Spencer.
            - No to zaczynamy…
            - Sam widzisz, że lepiej już do tego nie wracać. Nieporozumienie, pamiętasz? Wyjaśniliśmy sobie, że to było jedno wielkie nieporozumienie.


***

                Biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie przez całe życie byłam dosłownie aszczęśliwa, moje dziwne zachowanie nie zdawało się być aż tak dziwnym w zaistniałych okolicznościach. Poza tym, że z Matty’m obchodziłam się jak ze szkłem, byleby tylko niczego nie schrzanić, nie zauważyłam u siebie jakichkolwiek innych, poważniejszych odchyleń.
            Porozumiewaliśmy się ze sobą w ten wyjątkowy, niezrozumiały dla innych sposób. Ustaliliśmy nawet kilka charakterystycznych gestów, na których opierała się nasza komunikacja w obecności osób niewtajemniczonych, a że niewtajemniczeni byli wszyscy… Spojrzałam na niego sugestywnie, chwyciłam torebkę i pewnym krokiem ruszyłam ku drzwiom wyjściowym. Czekałam przy jego samochodzie, który stał na parkingu, tuż za barem. Uśmiechnęłam się na samą myśl o naszym spotkaniu sam na sam, a kiedy go wreszcie ujrzałam, zmierzającego w moim kierunku i wyglądającego tak słodko i niepozornie, wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Bez słowa wsiedliśmy do auta, by oddać się rozkoszy… No, powiedzmy, że chcieliśmy się sobą nacieszyć. Nie żeby doszło do czegoś nieetycznego. Ot, całowaliśmy się i czasem nawet rozmawialiśmy, prawie jak normalna para. Mieliśmy dużo takich „romantycznych” momentów. Najmilej chyba wspominam ten, kiedy przez bite półtorej godziny siedziałam pod jego łóżkiem.
            Znaleźliśmy wreszcie dłuższą chwilę tylko dla siebie. Słuchaliśmy muzyki i takie tam. Leżałam na jego klatce piersiowej, a on objął mnie swoim męskim ramieniem. Uprzedzając pytania, które mogłyby się pojawić ze względu na pewne niejasności – niestety mieliśmy na sobie ubrania. Wszystko musi się jednak kiedyś skończyć. Kiedy ktoś zapukał do drzwi, myślałam, że może ktoś z rodziny zapomniał kluczy, czy coś w tym rodzaju. Tymczasem Peter przypomniał sobie o swoim najlepszym przyjacielu i wpadł „pogadać”. Nie miałam zbyt dużo czasu na zastanowienie. Usłyszałam jego głos, który w miarę ze zmniejszaniem się odległości pomiędzy nim, a sypialnią Matty’ego stawał się coraz głośniejszy i niewiele myśląc, rzuciłam się na podłogę i przeczołgałam aż pod potężny mebel. Podkreślam słowo „potężny”, by zaznaczyć powagę sytuacji – gdy oparłam się na łokciach i podniosłam głowę do góry, uderzyłam czołem w to potężne, cholernie twarde od spodu łoże. Nie to było jednak najgorsze. Dziwnie było podsłuchiwać rozmowę dwóch kumpli. Oj, dziwnie.
            - Pokłóciłem się ze Spencer.
            - O co? – zapytał Matthew, nerwowo zerkając w moją stronę. – Ręka trochę w prawo.
            - Słucham?
            - Moja ręka. Piekielnie swędzi. Możesz mnie podrapać?
            - Właśnie próbuję zwierzyć ci się ze swoich problemów. Możesz być poważny chociaż przez chwilę? – oburzył się Pete, ale o dziwo posłusznie spełnił prośbę Hale’a. Przerażający widok. Coś jak scena z filmu o homoseksualizmie.
            - Jeszcze odrobinę w prawo – odchrząknął brązowowłosy, a ja bezszelestnie się przesunęłam. – No dobrze, już dobrze. Zrobię to sam – zreflektował się, napotkawszy rozwścieczony wzrok przyjaciela.
            Teoretycznie wiedziałam co robić. Siedzieć cicho i udawać, że mnie tam nie ma. Cóż, w praktyce nie było to znowuż takie łatwe. Zwłaszcza, że Matty był w tym wszystkim uroczy i śmiertelnie poważny, a efekt był taki, że zachowywał się wręcz groteskowo. Parsknęłam śmiechem. Matt zakasłał, żeby zamaskować ten mój wybuch histerycznego śmiechu, a Peter kontynuował swą wypowiedź jakby nigdy nic.
            - Pomyliłem imiona.
            - Co?
            - Zwróciłem się do niej, używając imienia innej dziewczyny.
            - Niby kogo?
            - Aż tak ci nie ufam – chłopak uśmiechnął się ironicznie, siadając na brzegu łóżka, pod którym tak jakby leżałam. Materac niebezpiecznie zbliżył się do mojej twarzy, więc położyłam się płasko, na dobre dociskając policzek do zimnej, drewnianej podłogi. – Było normalnie. Pierwszy raz od dosyć dawna śmialiśmy się, żartowaliśmy… A potem przeszliśmy do bardziej konkretnych czynności i zamiast „Spencer”, wypowiedziałem imię kogoś, o kim nie mogę przestać myśleć.
            Peter znalazł sobie kolejną bitch, świetnie.
            W tej niezręcznej chwili zadzwonił mój telefon. Leżał sobie na komodzie jakby nigdy nic i Pete pewnie nawet by go nie zauważył, gdyby nie dosyć charakterystyczny dźwięk dzwonka. Piosenka, którą sam mi polecił. „Happiness is a Warm Gun”.
            - Komórka Rachel? – uniósł brwi, odrzucając połączenie przychodzące od Natalie. Swoją drogą to akurat było odrobinę chamskie.
            - Zostawiła ją w barze. Wiesz jaka ona jest. Ciągle gubi różne rzeczy.
            - Zdążyłem to zauważyć. Czy to ty na jej tapecie?
            - Sam ją ustawiłem..Wiesz, nie chciałbym zabrzmieć gburowato, ale możemy o tym pogadać kiedy indziej? Trochę się spieszę.
            - Wychodzisz? Umówiłeś się z Emily?
            - Nie. Skąd ten pomysł?
            - Wylałeś na siebie jakieś dwa litry perfum. Czuć cię dwie przecznice dalej.
            - Zamierzałem pójść pobiegać. Bałem się, że się spocę i nie będę pachniał za dobrze.
            - Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – prychnął Morgan na odchodne. Gdy tylko usłyszałam boski dźwięk zatrzaskiwanych drzwi frontowych, wyszłam z ukrycia. Miło było wreszcie móc rozprostować kości.
            - Jestem taka zmęczona – mruknęłam niemalże zaspanym głosem, a Hale objął mnie w talii. Staliśmy tak przez chwilę nic nie mówiąc. Wpiłam się w jego wargi, a on oczywiście odwzajemnił pocałunek. Miałam nadzieję, że właśnie tak skończy się ten paskudny dzień. Nie przypuszczałam, że Peter wróci, by obwieścić całemu światu swoje uczucia.
            - Nazwałem ją „Rachel”. Zamiast „Spencer”, powiedziałem „Rachel” – oznajmił możliwie najbardziej donośnym tonem, jednocześnie otwierając drzwi. Nie było nic, co  mogłabym zrobić, by temu zaradzić. Nie zrobiłam nic złego, a jednak czułam się bardziej podle niż kiedykolwiek. – Przepraszam, nie miałem pojęcia – dodał po chwili. Chciałam za nim pobiec, ale Matthew stanowczo mi tego zabronił. Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć.
            - Zabierz mnie do domu – wycedziłam błagalnym tonem. Spełnił moją prośbę i odwiózł mnie na miejsce. Jedyne o co spytał, to:
            - Coś jest między tobą a Peter’em?
            Przecząco pokiwałam głową. Całą drogę zastanawiałam się, w którym momencie popełniłam błąd. Normalni nie mają takich problemów. Nikt na co dzień nie ma do wyboru wilkołaka i wampira, niczym Bella ze „Zmierzchu”. Co ja mówię? Przecież już jakiś czas temu dokonałam wyboru i byłam z niego cholernie zadowolona.
            Pocałowałam go w policzek na pożegnanie i już miałam zatrzasnąć za sobą drzwi samochodu, kiedy coś mnie tchnęło. Nie był niczemu winien, a „ucierpiał” na tym najbardziej, bo utkwił między młotem a kowadłem, zresztą podobnie jak ja.
            - Wejdziesz do środka? – uśmiechnęłam się blado.
            Wzruszył ramionami. A jednak pan Matty Hale poczuł się dotknięty całą tą sytuacją.
            Kilka minut później siedziałam po turecku, trzymając kubek gorącej herbaty w ręku. I znowu to niezręczne milczenie. Nic w tym dziwnego. Cała ta sytuacja była niewiarygodnie niezręczna dla nas obojga. Wolałam jednak o tym nie myśleć. Nie mogłam znieść zmartwienia, malującego się na jego twarzy i smutku w jego oczach, kiedy tak obojętnie wpatrywał się w widok za oknem. Drżącymi dłońmi odłożyłam parujący napój na biurko i podeszłam do niego, możliwie najdelikatniej muskając jego kark ustami. Obrócił się i nasze wargi złączyły się w płomiennym pocałunku. Na kilkanaście sekund odsunęliśmy się od siebie i wtedy on odgarnął grzywkę z mojej twarzy, pogładził mój policzek i ponownie wpił się w moje rozpalone usta; tym razem całował mnie dużo namiętniej i gwałtowniej, nie potrafiłam nawet pozbierać myśli, ba, ja nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Ledwo nadążałam z odwzajemnianiem jego pocałunków. Poczułam, jak unoszę się w powietrzu. Złapał mnie w pasie, a ja kurczowo ściskając jego bluzę, oplotłam go nogami. Wkrótce wylądowałam na miękkiej, jedwabnej pościeli. Jego dłoń wodziła po zewnętrznej stronie mojego uda, a ostatecznie wylądowała pod moją koszulką, gdzie na dobre rozgościła się w okolicy koronkowej bielizny. Odzyskawszy odrobinę świadomości, odpięłam do końca jego bluzę, a następnie przy jego małej pomocy finalnie się z nią uporałam i rzuciłam ją gdzieś w kąt pokoju. Powróciliśmy dokładnie do miejsca, w którym skończyliśmy. Jego dotyk wywoływał u mnie przyjemne dreszcze, biegnące wzdłuż kręgosłupa. Mój oddech stawał się płytki, nierównomierny. Nawet nie zauważyłam kiedy moja bluzeczka wylądowała na podłodze, tuż obok jego bluzy. Odchyliłam głowę lekko do tyłu, kiedy zaczął całować moją szyję; zostawiając wilgotne, czerwone ślady na rozgrzanej do granic możliwości skórze. Wtedy zaprzestał pieszczot, zdjął koszulkę i pozwolił, bym do woli napawała się tym widokiem. Przygryzłam dolną wargę, siląc się na najbardziej kokieteryjny gest z możliwych. Części garderoby każdego z nas po kolei lądowały na ziemi, opadając na nią z prawie niedosłyszalnym szelestem, a ja nadal nie mogłam wyjść z podziwu. Do tej pory myślałam, że jest zwyczajnie szczupły, ale teraz, patrząc na jego klatkę piersiową, na jego ramiona i brzuch, zauważyłam w nich nieoceniony potencjał; do tej pory wydawało mi się, że raczej unikał sportu, ale widocznie coś tam jednak zaczął ćwiczyć, bo ewidentnie nabrał masy mięśniowej. Może postępy nie były zbyt spektakularne, ale dla mnie właśnie taki był idealny. Opuszkami palców wodziłam po jego torsie, drugą ręką przeczesując jego ciemne włosy; a potem obie dłonie wylądowały na jego plecach. Wbiłam w nie paznokcie i jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie.


___________________________________________


Chyba troszkę mnie poniosło, ale co tam. Kurczę, nie wiem za bardzo co powiedzieć, więc pozwolę, by rozdział przemówił w swoim imieniu. Zupełnie przypadkowo nakierowałam samą siebie na ten „wątek”, bo w wersji poprzedniej napisałam coś takiego: „Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć. Wszystko oprócz nas”. Taki tam niuans. Skrót myślowy. No to zaczęli… Bez komentarza.

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 23. Krystalizacja


            Nie robią za dużo filmów o tym, co dzieje się po  „magicznym pojednaniu”. Przez bite półtorej godziny dziewczyna ugania się za obiektem swoich marzeń, a gdy wreszcie on zaczyna coś tam pojmować i nadchodzi długo oczekiwany happy end, zwykle kończy się to na scenie, w której wyznają sobie miłość, chociaż przeważnie znają się za krótko, by móc mówić o jakimkolwiek głębszym uczuciu. Mniejsza z tym. Moje magiczne pojednanie było intensywne, niespodziewane, niemalże idealne. Nie chcę mówić o perfekcji, bo boję się, że wszystko zapeszę. Poza tym było w tym wszystkim odrobinę dramatyzmu. Wiadomo jak jest. Wszyscy mamy jakieś cele i pragnienia. Sęk w tym, że gdy już dostaniemy to, czego chcieliśmy, nagle okazuje się, że nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Tak nas zaprogramowano. Ze wszystkich stron karmią nas błędnym, totalnie przerysowanym obrazem rzeczywistości. Wpojono nam, że któregoś dnia pod domem ujrzymy białego rumaka, ewentualnie jaguara, co niestety, bardziej prawdopodobne w dzisiejszych czasach i chyba nawet zaczęliśmy w to wierzyć.
            Matty nie miał rumaka, a jego samochód był delikatnie mówiąc, mało luksusowy. To wszystko nieważne. Nieważne. Całował mnie tak zachłannie i namiętnie, jakby sama świadomość, że wszechświat po raz pierwszy stał po mojej stronie, nie była wystarczającym zadośćuczynieniem za dotychczasowe nieprzyjemności. I pomyśleć, że jakieś dziesięć minut wcześniej nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Wpadłam do kręgielni, w której bawił się w najlepsze z Tony’m i Chris’em oraz garstką innych osób i siłą wyprowadziłam go na zewnątrz. Coś mi mówi, że moje słowa (czytaj: wyrzuty) mogły być nieco za ostre, może nawet przesadzone, ale najwyraźniej nie zraziłam go do siebie tą gadką o okłamywaniu mnie. Jak to mówią przyganiał kocioł garnkowi… Oboje byliśmy niezłymi intrygantami. Dodatkowo przy każdej możliwej okazji demonstrowałam swą łagodną naturę. Nazwijcie mnie furiatką, ale ja po prostu względnie często dawałam upust złości i poirytowaniu. Wracając do bliższego mego sercu tematu. Miałam wrażenie, że Matthew w góle mnie nie słuchał. Zerkał co prawda to na moje usta, to znowu na spuszczony wzrok, schowany gdzieś tam za lekko pofalowaną od wilgotnego powietrza grzywką, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie bardzo interesowało go to, co mówiłam i wreszcie, gdy tylko skończyłam wywód i nieobecnym spojrzeniem wodziłam po opustoszałej okolicy, nagle wpił się w moje wargi. Zaskakujące, nieprawdaż? Niemal tak dezorientujące, jak wiadomość, którą od niego otrzymałam.
            „Chodzi o Ciebie. Zawsze chodziło tylko o Ciebie, Rachel".
            Teraz te słowa znalazły nie tyle sens, co swoje potwierdzenie. Przez moment wydawało mi się, że to tylko podły żart, ale sposób, w jaki objął mnie w pasie i splótł palce drugiej dłoni z moimi dowodził czegoś zgoła innego. Kiedy oderwał się od moich rozpalonych do granic możliwości ust, które zresztą pozostawały lekko rozchylone, serce dosyć sugestywnie przypomniało mi o swoim istnieniu, a w połączeniu z przyspieszonym, spazmatycznym oddechem dało ujścia autentycznemu zdenerwowaniu. Jako typowa realistka miałam pewne obawy co do tego, czy to przed chwilą działo się naprawdę, a nie tak jak do tej pory, we śnie. Wbrew pozorom był to dosyć poważny problem, bo Matthew Hale pozostawał tylko odległą fantazją i nie miałam pojęcia co zrobię, jeśli będzie mój. A teraz był mniej nie-mój niż kiedykolwiek.
            - Demoralizujesz mnie – przemówiłam w końcu drżącym, lekko speszonym głosem. Czułam się surrealistycznie i dziwnie. Nikt nie uprzedził mnie, że wychodzenie ze strefy przyjaźni będzie tak krępujące. Trudno było przestawić się na nowy tryb znajomości, nawet jeśli od wieków się w nim podkochiwałam. No i zawsze istniało prawdopodobieństwo, że wszystko spieprzę.


***

            Nastały dziwne czasy. Prawie każdy z naszej paczki się z kimś spotykał. Natalie i Tony, Peter i Spencer, Cassie i ten dziwaczny kujon, którego imienia nie potrafię zapamiętać, ale wszyscy mówią na niego Sting, ja i Matty… Ta ostatnia kolaboracja nie jest aż tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Nie chciałam „wyjść z szafy”, jak to oficjalne ujawnienie się nazywają homoseksualiści. Rany były za świeże, a Emily nadal serwowała mi drinki, więc z przyczyn naturalnych bałam się o swoje zdrowie tudzież życie. Była jeszcze dosyć specyficzna zażyłość pomiędzy mną, a Lemonem, psem Peter’a, który na mój widok zwyczajnie nie mógł się oprzeć swoim iście zwierzęcym popędom. Cóż mogę rzec, gdybym była zoofilem, pewnie by mi to imponowało.
            Jeśli chodzi o bromanse, to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pomiędzy mną a Pete’m coś się zepsuło. Fakt, że zastałam go w dość jednoznacznej sytuacji z dziewczyną, której szczerze nie znoszę co prawda nie powinien wpływać na nasze relacje, a jednak nie mogłam pozbyć się tego obrazu z pamięci. Próbował ze mną rozmawiać, owszem, ale te nieudolne próby zawsze kończyły się podobnie – wielkim fiaskiem.
            - Nie możesz mieć do mnie o to pretensji, Rachel – zwykł mawiać.
            Odpowiadałam mu na to zwykle spojrzeniem bazyliszka, ewentualnie dorzucałam kąśliwą uwagę typu „to nie mój interes, tylko twój; dosłownie”, czy „jak mawiają nie wpycham się tam gdzie mnie nie chcą, ty natomiast wpychasz się tam, gdzie cię chcą”. Moje złośliwe docinki z podtekstem seksualnym przeszły do historii. Spisałam je na wszelki wypadek, gdyby moje wnuki chciały się dowiedzieć jaka była ich babka.
            Któregoś razu nie wytrzymałam. Jak śmiał podejrzewać mnie o to, że w ogóle przejmuję się tym, że skonsumował swój związek z tą jędzą? Przecież miałam Matty’ego.
            - Musisz mieć o sobie naprawdę wysokie mniemanie, skoro uważasz, że obchodzi mnie to, co was łączy. Wolałabym nie widzieć tego na własne oczy, ale tylko dlatego, że czuję się zniesmaczona. To tak jakby podejrzeć rodziców w sypialni. Dla każdego dziecka są tacy aseksualni!
            - Uważasz, że jestem aseksualny?
            - Ty jak ty, ale wasza dwójka razem…
            - Dobrze wiedzieć, choć jakby przyjrzeć się naszej burzliwej przeszłości… Mówię teraz o tobie i o mnie.
            - W pojedynkę i po pijaku nie jesteś taki zły.
            - Dzięki.
            - Peter, przyniesiesz mi coś do picia? – wtrąciła nagle Spencer tonem nieznoszącym sprzeciwu, a ten, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki odmaszerował w kierunku stołówkowego bufetu. – Wiem, że jesteście ze sobą blisko i nie przeszkadza mi to – nieoczekiwanie zwróciła się do mnie, przyklejając na twarz jeden ze sztuczniejszych uśmiechów, na jaki było ją stać. Zdumiewające do czego zazdrość potrafi pchnąć człowieka. – Spędzacie ze sobą dużo czasu, a ja nie bardzo się w tym wszystkim odnajduję, więc pomyślałam, że gdybyśmy spróbowały nieco ocieplić nasze relacje, ułatwiłoby to sprawę.
            Super, teraz mam się bratać z wrogiem.
            - Jasne, czemu nie? – odparłam na głos, przyjmując jej strategię. Nigdy nie potrafiłam pojąć jak ktoś taki jak ona potrafił omotać kogoś takiego jak Morgan wokół swojego palca. Może to właśnie sposób jej działania. Udawaj słodką idiotkę, a świat będzie twój.
            Idąc za ciosem poszłyśmy na koncert jednego z moich ulubionych zespołów i choć ewidentnie żadna z piosenek nie przypadła jej do gustu, to nic nie mówiła, zabrałam ją więc na całonocny maraton w kinie z najbardziej kiczowatymi komediami romantycznymi, jakie tylko powstały.
            - Podobało ci się?
            - Jasne.
            - Daj spokój. Kilka razy przysnęłaś i dopiero pochrapywanie faceta siedzącego przed nami było w stanie cię dobudzić. Dlaczego jesteś taka miła? Czy kiedykolwiek mówisz na głos to, o czym w rzeczywistości myślisz?
            - To niegrzeczne. Poza tym mogłabym zranić czyjeś uczucia.
            Wydaję oficjalne orzeczenie: z naszej przyjaźni nici. Sprawdziły się prawie wszystkie moje przypuszczenia. Była nijaka. Przystawała na wszystkie propozycje, ale żadna nigdy nie padła z jej ust. Rozmowa z workiem ziemniaków byłaby o niebo ciekawsza. Jedyną rzeczą, która zespalała ją z Peter’em musiało być przyzwyczajenie. Kiedy dwie osoby są ze sobą tak długo, to muszą być do siebie w jakimś tam stopniu przywiązani. Wizja bycia samemu wydaje się wtedy taka straszna i porównywalna do apokalipsy. Ja osobiście im współczuję. To takie bezpieczne, tkwić w czymś dobrze znanym i wypróbowanym, ale przecież można tak wiele przegapić.


***


            Jestem wam winna wyjaśnienia. Tony i Natalie… To było do przewidzenia, ale za bardzo skoncentrowałam się na sobie, by połączyć ze sobą pewne fakty. Oczywiście posiadałam wiadomości z pierwszej ręki, ale nie wszystko jest takim, jakim się wydaje.
            Natalie jak wiadomo nie grzeszy świetnymi pomysłami. Wyczytała w jednym z tych swoich odmóżdżających czasopism dla nastolatek, że najlepszym wabikiem na mężczyzn jest wzbudzenie w nich zazdrości. Jednocześnie flirtując z Tony’m zaczęła się więc spotykać ze swoim byłym chłopakiem. Andrew miał być tym magnesem, który przyciągnąłby ich do siebie. Traf chciał, że gdy ten przemiły, aczkolwiek niezdecydowany chłopak wreszcie pocałował blondynkę, dołączył do nich pan eks i stłukł Tony’ego na kwaśne jabłko, jako że Anthony był chłopcem o dosyć szczupłej, mizernej budowie.
            Mijały dni, może nawet tygodnie, siniaki zdążyły się zagoić i tylko niektóre pożółkły, przypominając bezustannie o całym zajściu. Honor nie pozwalał mu jednak spojrzeć na swoją niedoszłą dziewczynę w taki sposób, w jaki by tego chciała. W tym momencie do akcji wkroczyła ciocia Rachel. Może na taką nie wyglądam, ale wbrew pozorom czasem silę się na uprzejmości tego typu. Nawet jeśli chodzi o tego pana, bo nie wiem, czy kiedykolwiek o tym wspomniałam, ale nie byliśmy ze sobą zbyt blisko.
            - Skąd ten cynizm? Po co ten sarkazm? Wyluzuj, Rachel – powtarzał, co niewątpliwie miało wpływ na ten stan rzeczy. Status przyjaźni? Raczej się unikamy. Jesteśmy jak pies z kotem, choć zdarzają się też momenty, kiedy jest całkiem normalnie; śmiejemy się ze swoich żartów i robimy wszystkie inne, typowe dla dwójki znajomych rzeczy, najczęściej jednak nadskakujemy sobie do gardeł. Różnice w naszych charakterach są wręcz diametralne.
            - Słuchaj, Tony – powiedziałam wtedy, pełna determinacji i współczucia dla przyjaciółki, która dzwoniła do mnie średnio co dwadzieścia minut, pociągając nosem. Szlochom nie było końca. – Obojgu nam zależy na jednym. Chcemy, żeby Natalie była szczęśliwa. Dlaczego więc po prostu nie schowasz zdeptanej, męskiej dumy do kieszeni i nie pobiegniesz do niej?
            - Spotyka się z innym.
            - Gdybyś z nią czasem porozmawiał, to wiedziałbyś, że to nieprawda. Chciała tylko, żebyś był zazdrosny. Niepotrzebnie wplątała w to wszystko tego idiotę, ale znasz ją… Nie można karać jej za dobre intencje. Myślę, że odpokutowała już swoje winy.
            Wszyscy wiedzą  jak to się skończyło. Nie sądziłam, że moja interwencja tak wiele zdziała. Natalie o niczym nie wie, uważa więc, że gazeta, którą przeczytała jest wręcz Biblią dla takich jak ona. Nikt nawet nie próbuje wyprowadzić jej z błędu, a ja z Tony’m podpisaliśmy tymczasowy rozejm. Nie wiedzieć czemu zapytał co mnie łączy z Peter’em. Albo ma coś nie po kolei w głowie, albo pomylił swoich przyjaciół. Matty, cholera jasna. Jestem teraz z Matty’m i choć nie przyznajemy tego otwarcie, to przecież to oczywiste, że mamy się ku sobie. Nie wierzę, że nikt tego nie dostrzega.


____________________________________



Jakoś tak niewiele czasu mam ostatnio. Przepraszam, że tak mało dzieje się w tym rozdziale, ale musiałam uzupełnić pewne wątki, a do innych nawiązać i zwyczajnie tak wyszło. Poza tym nie można polegać na ciągłej sensacji. W ostatnim czasie w świecie panny Rachel Collins działo się wystarczająco dużo.

Tak ogólnie, to w szczególności chciałabym zadedykować ten rozdział Natalii, która przeczyta opowiadanie (mam nadzieję) dopiero jako całość. Nietrudno zgadnąć, pierwowzorem której bohaterki się stała. No i oczywiście Karolli, która czekała, aż sytuacja z Matty’m się wyklaruje. Tak mi się wydaje.