sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 26. Ostatni



                Mniej więcej w połowie czerwca zaczęły do mnie docierać informacje dotyczące domniemanej ciąży Emily (w woli przypomnienia – byłej dziewczyny mojego aktualnego faceta), ale za bardzo się tym nie przejęłam, gdyż jak wiadomo, podobne plotki krążyły swego czasu o mnie i nie miały nic wspólnego z prawdą.
            Spotykaliśmy się z Matty’m już prawie dwa miesiące. Oznaczało to, że przez jakieś sześćdziesiąt dni praktycznie nie rozmawiałam z Peter’em, ale z drugiej strony przez całe osiem tygodni byłam przeszczęśliwa. Pierwszy raz w moim życiu zwyczajnie byłam szczęśliwa.
            To był cudowny tydzień. Zaczęłam normalnie rozmawiać z bratem. Nie obwiniał mnie już za nic. Za nic. Ja i mój chłopak planowaliśmy wspólne wakacje. Mama wyjechała w jakąś delegację, więc nadchodzący weekend mieliśmy spędzić również tylko we dwoje. Żyć nie umierać.
            - Musimy pogadać – oświadczył oschle Matthew. No nic. Seksowna, koronkowa bielizna ukryta pod sukienką na suwak, który by the way ciągnął się przez całą jej długość, musiała jeszcze chwilę poczekać. Jak to mówią – co się odwlecze, to nie uciecze.
            Utkwił we mnie ten smutny wzrok, a ja nadal potrafiłam myśleć tylko o jednym.
            - Nawet nie wiem od czego zacząć – ukrył twarz w dłoniach, jakby nie mógł ani chwili dłużej patrzeć mi w oczy. W geście rozpaczy upadłam przed nim na kolana i próbowałam zmusić go do tego, by na mnie spojrzał, bo wiedziałam, że jego zachowanie nie zwiastowało niczego dobrego. W końcu odpuściłam i jakby nigdy nic usiadłam obok niego i oparłam głowę na jego ramieniu.
            - Wolałabym to usłyszeć od ciebie – westchnęłam ciężko. Złapałam go za rękę. Co najmniej jakby miało mi to w jakikolwiek sposób pomóc. Opuszkami palców gładziłam po jego dłoni, ale kiedy wreszcie przemówił i usłyszałam jego niski, zachrypnięty głos, zacisnęłam palce, wciskając paznokcie w jego skórę.
            - Emily spodziewa się dziecka.
            - Co zamierzasz zrobić? – zapytałam nieśmiało, choć dobrze znałam odpowiedź. – Kogo ja chcę oszukiwać? Zawsze robisz to, co jest właściwą rzeczą do zrobienia.
            - Nie mogę pozwolić na to, żeby moje dziecko wychowywało się bez ojca.
            - Wiem – szepnęłam, spuszczając wzrok. Nadal jednak kurczowo trzymałam się jego ramienia, jakby tkwiąc w przekonaniu, że koniec nastąpi dopiero wtedy, kiedy wypuszczę go z objęć. – Jesteś chyba ostatnim porządnym facetem na tej planecie. Emily jest szczęściarą.
            - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
            Przepraszam? To wszystko, co miał mi do powiedzenia? Sprawił, że stałam się niewiarygodnie słaba. W stu procentach uzależniona od niego. Czekałam tak długo, by wreszcie był mój, a teraz to umierało. Zrujnował mnie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Rozumiałam dlaczego dokonał takiego wyboru i dlatego nie potrafiłam się na niego nawet należycie złościć. Jak śmiałabym mieć do niego pretensje o to, że zachował się tak przyzwoicie? Wszystko co robił zasługiwało na podziw i oklaski. Idealny Matthew Hale.
            - Być może za bardzo się z tym wszystkim pospieszyliśmy.
            -  Naprawdę, Matt? Usłyszałam już to co chciałam usłyszeć. Nie licz na rozgrzeszenie. Szanuję twoją decyzję, bo wiem, że to najlepsza z możliwych opcji, ale błagam, nie próbuj wmówić mi, że to co było między nami miało z tym coś wspólnego. Stało się. Nie możemy już nic z tym zrobić.
            - Co miałbym powiedzieć? Że żałuję, że tak się stało? Dobrze wiesz, że tak jest.
            - Powiedziałeś już Emily o tym, co postanowiłeś?
            - Wolałem najpierw porozmawiać z tobą.
            Nastała kompletna cisza, a atmosfera była tak gęsta, że z powodzeniem można by ją było pokroić nożem, niczym tort urodzinowy. W sumie było to bliskie prawdy. Być może mój pech obchodził właśnie jakąś rocznicę.
            - Chyba powinienem już iść.
            - Nie zostawiaj mnie. Nie teraz – odrzekłam, łamiącym się głosem. Moje oczy dopiero w tym momencie zaszkliły się łzami. To wszystko działo się naprawdę. Odchodził.  Na jego twarzy malował się grymas zdezorientowania. Co prawda zdążył już wstać i zarzucić bluzę, ale na dźwięk moich słów zatrzymał się i wtopił we mnie to pewne niepewności spojrzenie. Jego piwne oczy… Mimo faktu, że wszystko było bardziej klarowne, niż kiedykolwiek, ja czułam się jeszcze bardziej zagubiona niż zazwyczaj. Dosłownie zdarłam z niego tę cholerną bluzę w ramach protestu i ostentacyjnie objęłam go w pasie. Nie mogłam dostrzec jego reakcji, ale wiem, że przez krótką chwilę się wahał. Nie wiedział czy powinien odpowiadać na moje czułe gesty. Byłam egoistką. Myślałam tylko o sobie, ale na ten moment wszystko było mi obojętne. Byleby tylko zatrzymać go przy sobie jak najdłużej. Choćby nawet to „jak najdłużej” miało nie trwać dłużej niż jedną noc. Wkrótce mi uległ. Jedną dłonią przycisnął mnie do siebie na wysokości moich barków, a drugą zaczął gładzić moje włosy. – Możemy udawać, że ta rozmowa odbędzie się dopiero jutro?
            Uśmiechnął się blado, choć nadal wertował mnie wzrokiem w ten niewzruszony, niemalże obojętny sposób. Zupełnie jakby próbował tłumić swoje uczucia. Domyślam się, że nie było mu łatwo, a przynajmniej wolę myśleć w ten sposób. Sama nie wiem jak do tego doszło. No, dobra… Może ta wizja przeszła mi przez myśl, no ale… Od słowa do słowa, od pocałunku do pocałunku, delikatnie mówiąc, przeszliśmy do rzeczy. Początkowo oboje czuliśmy się dosyć niepewnie, by nie rzec nieswojo, jednak ledwo nasze usta spotkały się w tym subtelnym, nieco kaleczonym pocałunku, a już po chwili nadaliśmy temu wszystkiemu szaleńczego tempa i nasze ruchy i gesty przybrały na śmiałości. Znacie ten specyficzny dźwięk odpinania zamka błyskawicznego? Cóż, nim się zorientowałam, skromny kawałek płótna, czytajcie: moja sukienka, z cichym szelestem wylądował na podłodze. Kiedy mnie obejmował, dosłownie cała drżałam. Było tak idealnie i jednocześnie tak bardzo nieidealnie z wiadomych względów. Prawdziwa perfekcja musi być w końcu nieidealna.
            Tak dobrze się wtedy czułam. Nie docierało do mnie jeszcze, że to wszystko miało raczej charakter pożegnania. I tak oto nazajutrz skończyło się moje pięć minut szczęścia. Myślałam, że najtrudniejszą częścią będzie powiedzenie sobie: „cześć” o poranku, ale to, że Matty wymknął się z mojego mieszkania jeszcze zanim się obudziłam było o wiele gorsze. Nie było żadnego dowodu na to, że jeszcze kilka godzin wcześniej tu był. No, może poza moim złamanym sercem. Powtórzę się – serce to pieprzony mięsień, więc teoretycznie nie da się go złamać, ale jak inaczej określić stan, kiedy jest rozdarte na milion cholernie małych kawałków, których nie można później tak po prostu złożyć w całość i udawać, że nic się nie stało?


***


            - Zawsze to robisz – rzucił obojętnie Peter, beznamiętnie wpatrując się w jezdnię. Był taki opanowany i zdystansowany. Coś jakby mój związek z Matty’m wpłynął na nasze relacje. Co ja pieprzę? Przecież to oczywiste, że związek z jego przyjacielem zmieniło nasz i tak wyjątkowo skomplikowany bromance.
            - Co robię?
            - Uciekasz.
            - Sam namawiałeś mnie do tego, bym skorzystała z tego stypendium. To moja wielka szansa! Bla, bla, bla. Powinnam to docenić. Bla, bla, bla.
            - Dobrze wiesz o czym mówię.
            - Na chwilę obecną nie widzę innego rozwiązania.
            - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
            To chyba właśnie te słowa zabolały mnie najbardziej. Nie jakieś tam wymówki Matty’ego, nie wypowiedzi Emily na temat jeszcze nienarodzonego dziecka, a próby zatrzymania mnie w tym miejscu przez najlepszego przyjaciela. Być może dlatego, że wiedziałam, że nie zmienię zdania. A już na pewno nie w drodze na lotnisko.
            - Dobrze mieć cię z powrotem – tak brzmiały moje ostatnie słowa, zanim na dobre zniknęłam z jego pola widzenia i wtopiłam się w tłum innych pasażerów.
            - Poczekam tu na ciebie. Zawsze na ciebie czekam – a tak brzmiały jego ostatnie słowa podczas naszego pożegnania.
            Choć trudno w to uwierzyć, Peter rzeczywiście na mnie zaczekał. Równy rok później odebrał mnie z lotniska. Z czasem zaczęłam zauważać, że coraz więcej go w moim życiu. Zrozumiałam, że praktycznie od zawsze tak było. Naturalnie nie od razu Rzym zbudowano. Oj, nie od razu.
            Któregoś dnia po prostu zmusił mnie do szczerej rozmowy, albo raczej do wysłuchania jego monologu.
            - Przysięgam, że kiedy na nią patrzyłem, myślałem tylko o tobie. Jeśli tylko mógłbym ci to w jakikolwiek sposób udowodnić… Przeciwieństwa się przyciągają, Rachel. Próbowaliśmy i uciekaliśmy od siebie, ale zawsze kończymy w tym samym punkcie. Naprawdę tak trudno to zrozumieć?
            - Och, zamknij się.
            - Słucham?
            - Twoje usta się poruszają, ale nie mam pojęcia co do mnie mówisz, bo jedyną rzeczą, jaką mam ochotę teraz zrobić jest skrzywdzenie cię przy pomocy mojej pięści. Spieprzyłeś na całej linii. Zawsze wracałeś do Spencer. Tuż przed moim pierwszym wyjazdem do Francji. Pamiętasz? Urodziny Matty’ego. Schowałam dumę do kieszeni i przyszłam do ciebie z podkulonym ogonem, bo łudziłam się, że coś z tego mogłoby być. Ale kiedy ją wtedy zobaczyłam… Na litość Boską, wracałeś do niej tak wiele razy! A ja, głupia, chciałam cię spytać, czy powinnam w ogóle wyjeżdżać. Gdybyś nie był skończonym idiotą, to wszystko wyglądałoby teraz inaczej.
            - Nie śmiałbym cię zatrzymywać. To byłoby szczytem egoizmu. Nie miałem prawa.
            - W myślach błagałam cię o to, żebyś to zrobił!
            - Nie możesz winić mnie za wszystko, podczas gdy ty wprost wyparłaś się tego, że coś do mnie czujesz. Nazwałaś nas pieprzonym nieporozumieniem!
            - Bo myślałam, że mówisz dokładnie to, co chciałam usłyszeć! – zaśmiałam się ironicznie, a on, wyraźnie speszony, najwidoczniej odpuścił. – Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to może tak przejdziemy do puenty?
            - O czym mówisz?
            Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Delikatnie rozchylił wargi ze zdziwienia, a ja korzystając z okazji, wpiłam się w nie z niewysłowioną satysfakcją.
            Mówią, że pierwszy pocałunek jest wszystkim. My mieliśmy już kilka pierwszych pocałunków i każdy z nich był wyjątkowy i niepowtarzalny. I z każdym kolejnym upewniałam się w przekonaniu, że coś do niego czuję. To nie przypadek, że pomimo tego, że nasze drogi tak bardzo się poplątały, w końcu znaleźliśmy siebie. Zupełnie jakby ostatnie dwa lata kompletnie nie miały znaczenia.
            - Pójdziemy na górę? – spytał i oboje parsknęliśmy śmiechem. Od tego wszystko się zaczęło. Zacytował zdanie, od którego praktycznie rzecz biorąc rozpoczęła kiełkować nasza skomplikowana znajomość.
            Synek Matty’ego, Aaron, skończył sześć miesięcy. Przeurocze dziecko. Ma jego oczy i uśmiech. Staram się nie myśleć o tym „a co by było gdyby…”. Niech to los decyduje za mnie. Jak dotąd był dla mnie wyjątkowo hojny. Dał mi Peter’a.


_________________________________________


Zakończone szybciej niż myślałam. Ale tak jest lepiej. Nikt nie lubi opowiadań, które ciągną się w nieskończoność. W pewnym sensie byłam rozdarta pomiędzy pomysłami na zakończenie tej historii, a rozpoczęciem kolejnej. Pomysły dosłownie eksplodowały w mojej głowie. Mam nadzieję, że jak przeczytam to coś na górze za jakiś czas, to nie będę się wstydzić siebie z przeszłości i moich żałosnych idei.


Tak, już jest coś nowego.

Żegnajcie Rachel, Peter i Matty. Będzie mi was cholernie brakowało. Zwłaszcza Ciebie, Matty, chociaż mam ochotę skopać Ci tyłek.

Czy ta konsternacja po postawieniu ostatniej kropki jest czymś naturalnym? Bo czuję się dziwnie, a już na pewno nie naturalnie. 


czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 25. Stal i szkło


            Cofnijmy się w czasie. Wielokrotnie powtarzałam, że Matty zwierzał się Kate, a z czasem zaczął ją nawet traktować jak najlepszą przyjaciółkę. Mówił jej o wszystkim. Podejrzewam, że gdybym nie stworzyła tego fikcyjnego konta, to nigdy nie poznałabym go tak dobrze.
            „Jak to możliwe, że rozmawiamy ze sobą aż tak długo?”, powtarzał, a ja nie miałam serca wyjawić mu prawdy. Czasami tak bardzo zatracałam się w naszych rozmowach, że zapominałam o tym, że to nie ja z nim rozmawiam. No, przynajmniej nie dosłownie. Różne myśli przychodziły mi wtedy do głowy. Byłam niemal pewna, że mnie samej nigdy nie polubiłby tak, jak polubił tę wyimaginowaną postać, która co prawda „odziedziczyła” pewne cechy po mnie, ale jednak nie nazywała się Rachel Collins, a jej wady ograniczały się do tego, że zbyt często zbaczała na dziwne, zazwyczaj perwersyjne tematy, chociaż nie jestem do końca pewna, czy można w ogóle rozpatrywać to w kategoriach defektu, skoro Matthew uznał, że była całkiem zabawna.
            Nadal nie potrafiłam sobie tego wybaczyć. Miałam potworne wyrzuty sumienia i choć Hale nigdy nie przyznał tego otwarcie, to wiem, że w jakiś tam sposób go to dotknęło, bo nie dość, że został oszukany, to jeszcze zrobiła mu to osoba, po której nigdy by się tego nie spodziewał. Wiem, że zbagatelizował całą sprawę, bo wiedział, że zrobiłam to z supernielogicznych, ale jednak czystych pobudek. Tak czy inaczej nie dawało mi to spokoju.
            Matt wymyślił sposób, w jaki miałabym odpokutować swoje grzechy. Wciąż powtarzał, że Kate wiedziała więcej niż ktokolwiek inny i nikomu nie zdradziłby tak wielu informacji dotyczących swojego życia (w tym miłosnych epizodów), więc umówiliśmy się, że za każdy taki fakt o nim, ja wiszę mu dwie ciekawostki o mnie. Sporo mówienia. Ja nie lubię zbyt dużo mówić, dlatego sprytnie wymigiwałam się od udzielania większości odpowiedzi. Coś tam jednak musiałam mu opowiadać, więc najczęściej sięgałam po wspomnienia sprzed trzech, czterech lat, zgrabnie omijając temat bliższej nam przeszłości tudzież teraźniejszości. I tak wiedział na przykład, że kiedyś słuchałam tandetnej muzyki i marzyłam o tym, by wytatuować całe ciało zaraz po osiągnięciu pełnoletniości, ale nie miał pojęcia o tym, co łączyło mnie z jego przyjacielem. „Łączyło mnie”, a to dobre. Gdyby tak zajrzeć do „brokodeksu”, to jestem prawie pewna, że znalazłaby się tam zasada w stylu: „nie będziesz uganiał się za dziewczyną przyjaciela twego”. Przesadziłam z ironizowaniem. Cała ta sytuacja jest więcej niż skomplikowana. Byłam wtedy wolna. Wydaje mi się, że Pete też. Nie mogę tego dokładnie oszacować, bo granica pomiędzy jego odchodzeniem i wracaniem do Spencer zdaje się stale zacierać. Właściwie, to nie byłam nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy aktualnie byli razem.
            Spotykaliśmy się ze sobą od ładnych kilku tygodni i być może ten dzień nie różniłby się niczym od wszystkich innych, które spędziliśmy razem, choć w gronie znajomych, gdyby nie mały szczegół. Gdy weszliśmy do knajpki, w której zazwyczaj zbieraliśmy się całą bandą, żeby zjeść lunch, Matty złapał mnie za rękę i rzeczy przybrały całkiem oficjalnego charakteru. Wyszliśmy z szafy. Coś jak ja i Peter, tylko, że wtedy zrobiliśmy to dosłownie i każde z nas było nie tyle zadowolone, co poirytowane i zdezorientowane. Do tematu tego pana jeszcze wrócimy, ale nieco później.
            Uśmiechnęłam się nieśmiało. Na twarzy Natalie pojawił się typowy grymas psychopaty, który mówił coś w stylu: „nie wiem co zrobiłam, ale to zapewne moja zasługa”. Nieważne. Byliśmy razem. Oficjalnie. Zamówił coś dla nas obojga, a potem spadła na nas lawina dziwnych pytań.
            „Wy tak na poważnie?”;
            „Jak długo jesteście razem?”;
            „Dlaczego milczeliście?”.
            Dlaczego milczeliśmy? Głupcy. Muszą się jeszcze tak wiele nauczyć. Gdybym wiedziała, że najlepszy przyjaciel mojego chłopaka i przy okazji mój również coś do mnie czuje… Cóż, pewnie niewiele by to zmieniło, ale może przynajmniej nie czułabym się tak parszywie.
            Kiedy jednak patrzyłam na Matty’ego, całe to zamieszanie zdawało się być tylko małym, nieistotnym detalem. Utkwiliśmy w tym naszym niewielkim, idealnym świecie i nie zwracaliśmy uwagi na to, co działo się poza nim. Tak mi się przynajmniej wydawało. I tak bardziej interesował mnie właściciel najsłodszego na świecie spojrzenia i cudownego uśmiechu, niż na przykład to, że przyjaciele przyglądali się nam z dziwnym niedowierzaniem i byliśmy teraz na ich językach. Skoro już mowa o językach, to nie trudno zgadnąć na jaki temat wciąż zbaczała moja nieposkromiona wyobraźnia. Nie należeliśmy jednak do par, które dopuszczają się publicznego manifestu swoich uczuć, bo po pierwsze oboje cenimy swoją prywatność, a po drugie całkiem niedawno zakończyliśmy poprzednie związki, a przynajmniej Matthew, bo ja już dawno pozostawiłam sprawę z Liam’em za sobą.
            Nigdy nie rozumiałam jak to możliwe, że Matt może znaczyć tak niewiele dla tak wielu osób, podczas gdy dla mnie był wszystkim.
            Właśnie na tym postanowiłam się skoncentrować. Być może nadal skupiałabym się na daleko idących fantazjach, gdyby nie dołączył do nas Morgan, a przynajmniej chciał do nas dołączyć, bo gdy tylko mnie zobaczył, stanął jak wryty, po czym obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i bez słowa skierował się do wyjścia.
            - Peter! – zawołałam tak stanowczo i tak rozwścieczonym głosem, że nie miał czelności, by to zignorować. – Nie kłopocz się. Ja wyjdę.
            Nigdy nie rzucam słów na wiatr, więc zwyczajnie zabrałam manatki sobie poszłam. Atmosfera już i tak była tak gęsta, że z powodzeniem można by ją było kroić nożem. Matty wybiegł za mną, ale gdy zapewniłam go, że to nic takiego, ten uparł się, że musi porozmawiać z Morgan’em. Nie ukrywam, że bałam się tej konfrontacji. Zresztą wkrótce moje obawy miały okazać się słuszne, bo jeszcze tego samego dnia Hale wpadł z impetem do mojego pokoju i z miejsca zaczął rzucać w moim kierunku tymi swoimi śmiesznymi oskarżeniami.
            - Co było między wami?
            - Co powiedział ci Peter?
            - Niewiele. Chcę to usłyszeć od ciebie.
            Był taki zdenerwowany. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie.
            - Nie możesz mieć do mnie pretensji o to, co działo się na długo przed tobą.
            - A Liam?
            W odpowiedzi pokręciłam głową z niedowierzaniem i obróciłam się tyłem do niego, by nie mógł zauważyć łez, swobodnie spływających po moich policzkach.
            - Przysięgam, że do niczego między nami nie doszło – wyszeptałam, drżącym, łamiącym się głosem. – Pocałował mnie. Myślałam, że dla niego to nic nie znaczy. Dla mnie to nie znaczyło zupełnie nic. Byliśmy pijani.
            - I to się zdarzyło tylko raz? – spytał jakby łagodniejszym tonem, ale coś mi mówiło, że wie więcej niż mogłoby się wydawać. Zaprzeczyłam, a wtedy walnął pięścią w ścianę i wyszedł. Tak po prostu, zostawiając mnie samej sobie.
            Myślałam, że to już koniec. Spieprzyłam na całej linii. Ze wszystkim.
            Wzięłam kilka pigułek, by choć w małym stopniu zaradzić migrenie i powędrowałam do łazienki, gdzie w ekspresowym tempie zrzuciłam z siebie zbędny balast w postaci ubrań, poczekałam aż wanna napełni się po brzegi, przy okazji wlewając do niej hektolitry cudownie pachnących kosmetyków  i weszłam do niej, zanurzając się w gorącej wodzie, uwieńczonej pianą.
            Podobno kostkomeduzy są w stanie wywołać u człowieka ciągnący się w nieskończoność, niewysłowiony ból, który nierzadko doprowadza go do szaleństwa. Sprawienie zawodu Matty’emu po raz trzytysięczny miało podobne objawy, w moim przypadku był to jednak ból psychiczny.
            Wiedziałam, że w końcu i tak wróci. Na kolejną rundę. Wykrzyczy to, co ma mi do powiedzenia i odejdzie na dobre. Rachunek był prosty. Nie mogłam konkurować z wieloletnią przyjaźnią. Ja co prawda stanęłam przed analogicznym wyborem i postawiłam na Matty’ego, nie mogłam jednak oczekiwać, że zrobi dokładnie to samo. Nie byłam tego warta. Wszystko było już praktycznie przesądzone, ale widok Matt’a i tak mimowolnie wywołał u mnie uśmiech, który jednak dość szybko został zastąpiony przez grymas szczerego zaniepokojenia, bo kiedy przekroczył próg mieszkania i wreszcie ujrzałam jego twarz w lepszym świetle, dosłownie ugięły się pode mną kolana. Bez słowa wróciłam do sypialni, bo wiedziałam, że i tak pójdzie za mną. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kuchnię, by wziąć stamtąd apteczkę i worek z lodem.
            Hale usiadł na krześle obrotowym przy biurku, a ja najdelikatniej jak to tylko możliwe, przyłożyłam zimny okład do jego podbitego oka, a następnie starłam strużki zaschniętej już krwi z okolicy rany tuż przy dolnej wardze za pomocą chusteczki i nakleiłam na ową ranę plaster.
            - Co ci strzeliło do głowy? – zapytałam cicho, zdecydowanie zbyt cicho, biorąc pod uwagę skalę skrajnych emocji, które mą targały i spuściłam wzrok, bo utkwił we mnie to swoje przenikliwe spojrzenie i złapał mnie za rękę.
- Przepraszam – wyszeptał, a ja poczułam jak zimne dreszcze obiegają całe moje ciało. Nie potrafiłam się na niego złościć. Nie za coś, czemu byłam winna.
A potem wstał i objął mnie w pasie. Dobrze wiedział jak na mnie działa i perfidnie to wykorzystywał. Położył swoje opuchnięte usta na moich, a ja, okaleczona i bezsilna, rozpadłam się w jego ramionach, opierając głowę na jego barku i chłonąc zapach jego perfum.


___________________________________


Chyba krótszy niż zwykle, ale (O MÓJ BOŻE) jesteśmy coraz bliżej końca, więc nie mogę przeładowywać rozdziałów informacjami. Moje dziecko! Moje najdroższe! Czuję się tak, jakbym zaledwie wczoraj wpadła na pomysł jego napisania, choć brzmi to absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że zarys fabuły zmieniałam w swojej głowie miliony razy pod wpływem byle impulsu, najczęściej nastroju. Nie wiem co ze sobą zrobię, jak już postawię tę ostatnią kropkę. Mam jednak nadzieję, że ja z przyszłości pokocham Rachel, Peter’a i Matty’ego (zwłaszcza Matty’ego) tak bardzo, jak kocham ich na tę chwilę. Moje nieszczęsne marionetki, jak cudownie było bawić się waszym życiem! Dobra, wpadłam w lekką nostalgię i zabrzmiało to trochę tak, jakby ‘25’ miała tu być ostatnią liczbą, a tak nie jest. Tymi oto spostrzeżeniami kończę mój krótki, kompletnie bezsensowny i pełen emocji wywód.

Coś totalnie nowego: http://iwillpossessyourheart.blogspot.com/