sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 26. Ostatni



                Mniej więcej w połowie czerwca zaczęły do mnie docierać informacje dotyczące domniemanej ciąży Emily (w woli przypomnienia – byłej dziewczyny mojego aktualnego faceta), ale za bardzo się tym nie przejęłam, gdyż jak wiadomo, podobne plotki krążyły swego czasu o mnie i nie miały nic wspólnego z prawdą.
            Spotykaliśmy się z Matty’m już prawie dwa miesiące. Oznaczało to, że przez jakieś sześćdziesiąt dni praktycznie nie rozmawiałam z Peter’em, ale z drugiej strony przez całe osiem tygodni byłam przeszczęśliwa. Pierwszy raz w moim życiu zwyczajnie byłam szczęśliwa.
            To był cudowny tydzień. Zaczęłam normalnie rozmawiać z bratem. Nie obwiniał mnie już za nic. Za nic. Ja i mój chłopak planowaliśmy wspólne wakacje. Mama wyjechała w jakąś delegację, więc nadchodzący weekend mieliśmy spędzić również tylko we dwoje. Żyć nie umierać.
            - Musimy pogadać – oświadczył oschle Matthew. No nic. Seksowna, koronkowa bielizna ukryta pod sukienką na suwak, który by the way ciągnął się przez całą jej długość, musiała jeszcze chwilę poczekać. Jak to mówią – co się odwlecze, to nie uciecze.
            Utkwił we mnie ten smutny wzrok, a ja nadal potrafiłam myśleć tylko o jednym.
            - Nawet nie wiem od czego zacząć – ukrył twarz w dłoniach, jakby nie mógł ani chwili dłużej patrzeć mi w oczy. W geście rozpaczy upadłam przed nim na kolana i próbowałam zmusić go do tego, by na mnie spojrzał, bo wiedziałam, że jego zachowanie nie zwiastowało niczego dobrego. W końcu odpuściłam i jakby nigdy nic usiadłam obok niego i oparłam głowę na jego ramieniu.
            - Wolałabym to usłyszeć od ciebie – westchnęłam ciężko. Złapałam go za rękę. Co najmniej jakby miało mi to w jakikolwiek sposób pomóc. Opuszkami palców gładziłam po jego dłoni, ale kiedy wreszcie przemówił i usłyszałam jego niski, zachrypnięty głos, zacisnęłam palce, wciskając paznokcie w jego skórę.
            - Emily spodziewa się dziecka.
            - Co zamierzasz zrobić? – zapytałam nieśmiało, choć dobrze znałam odpowiedź. – Kogo ja chcę oszukiwać? Zawsze robisz to, co jest właściwą rzeczą do zrobienia.
            - Nie mogę pozwolić na to, żeby moje dziecko wychowywało się bez ojca.
            - Wiem – szepnęłam, spuszczając wzrok. Nadal jednak kurczowo trzymałam się jego ramienia, jakby tkwiąc w przekonaniu, że koniec nastąpi dopiero wtedy, kiedy wypuszczę go z objęć. – Jesteś chyba ostatnim porządnym facetem na tej planecie. Emily jest szczęściarą.
            - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
            Przepraszam? To wszystko, co miał mi do powiedzenia? Sprawił, że stałam się niewiarygodnie słaba. W stu procentach uzależniona od niego. Czekałam tak długo, by wreszcie był mój, a teraz to umierało. Zrujnował mnie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Rozumiałam dlaczego dokonał takiego wyboru i dlatego nie potrafiłam się na niego nawet należycie złościć. Jak śmiałabym mieć do niego pretensje o to, że zachował się tak przyzwoicie? Wszystko co robił zasługiwało na podziw i oklaski. Idealny Matthew Hale.
            - Być może za bardzo się z tym wszystkim pospieszyliśmy.
            -  Naprawdę, Matt? Usłyszałam już to co chciałam usłyszeć. Nie licz na rozgrzeszenie. Szanuję twoją decyzję, bo wiem, że to najlepsza z możliwych opcji, ale błagam, nie próbuj wmówić mi, że to co było między nami miało z tym coś wspólnego. Stało się. Nie możemy już nic z tym zrobić.
            - Co miałbym powiedzieć? Że żałuję, że tak się stało? Dobrze wiesz, że tak jest.
            - Powiedziałeś już Emily o tym, co postanowiłeś?
            - Wolałem najpierw porozmawiać z tobą.
            Nastała kompletna cisza, a atmosfera była tak gęsta, że z powodzeniem można by ją było pokroić nożem, niczym tort urodzinowy. W sumie było to bliskie prawdy. Być może mój pech obchodził właśnie jakąś rocznicę.
            - Chyba powinienem już iść.
            - Nie zostawiaj mnie. Nie teraz – odrzekłam, łamiącym się głosem. Moje oczy dopiero w tym momencie zaszkliły się łzami. To wszystko działo się naprawdę. Odchodził.  Na jego twarzy malował się grymas zdezorientowania. Co prawda zdążył już wstać i zarzucić bluzę, ale na dźwięk moich słów zatrzymał się i wtopił we mnie to pewne niepewności spojrzenie. Jego piwne oczy… Mimo faktu, że wszystko było bardziej klarowne, niż kiedykolwiek, ja czułam się jeszcze bardziej zagubiona niż zazwyczaj. Dosłownie zdarłam z niego tę cholerną bluzę w ramach protestu i ostentacyjnie objęłam go w pasie. Nie mogłam dostrzec jego reakcji, ale wiem, że przez krótką chwilę się wahał. Nie wiedział czy powinien odpowiadać na moje czułe gesty. Byłam egoistką. Myślałam tylko o sobie, ale na ten moment wszystko było mi obojętne. Byleby tylko zatrzymać go przy sobie jak najdłużej. Choćby nawet to „jak najdłużej” miało nie trwać dłużej niż jedną noc. Wkrótce mi uległ. Jedną dłonią przycisnął mnie do siebie na wysokości moich barków, a drugą zaczął gładzić moje włosy. – Możemy udawać, że ta rozmowa odbędzie się dopiero jutro?
            Uśmiechnął się blado, choć nadal wertował mnie wzrokiem w ten niewzruszony, niemalże obojętny sposób. Zupełnie jakby próbował tłumić swoje uczucia. Domyślam się, że nie było mu łatwo, a przynajmniej wolę myśleć w ten sposób. Sama nie wiem jak do tego doszło. No, dobra… Może ta wizja przeszła mi przez myśl, no ale… Od słowa do słowa, od pocałunku do pocałunku, delikatnie mówiąc, przeszliśmy do rzeczy. Początkowo oboje czuliśmy się dosyć niepewnie, by nie rzec nieswojo, jednak ledwo nasze usta spotkały się w tym subtelnym, nieco kaleczonym pocałunku, a już po chwili nadaliśmy temu wszystkiemu szaleńczego tempa i nasze ruchy i gesty przybrały na śmiałości. Znacie ten specyficzny dźwięk odpinania zamka błyskawicznego? Cóż, nim się zorientowałam, skromny kawałek płótna, czytajcie: moja sukienka, z cichym szelestem wylądował na podłodze. Kiedy mnie obejmował, dosłownie cała drżałam. Było tak idealnie i jednocześnie tak bardzo nieidealnie z wiadomych względów. Prawdziwa perfekcja musi być w końcu nieidealna.
            Tak dobrze się wtedy czułam. Nie docierało do mnie jeszcze, że to wszystko miało raczej charakter pożegnania. I tak oto nazajutrz skończyło się moje pięć minut szczęścia. Myślałam, że najtrudniejszą częścią będzie powiedzenie sobie: „cześć” o poranku, ale to, że Matty wymknął się z mojego mieszkania jeszcze zanim się obudziłam było o wiele gorsze. Nie było żadnego dowodu na to, że jeszcze kilka godzin wcześniej tu był. No, może poza moim złamanym sercem. Powtórzę się – serce to pieprzony mięsień, więc teoretycznie nie da się go złamać, ale jak inaczej określić stan, kiedy jest rozdarte na milion cholernie małych kawałków, których nie można później tak po prostu złożyć w całość i udawać, że nic się nie stało?


***


            - Zawsze to robisz – rzucił obojętnie Peter, beznamiętnie wpatrując się w jezdnię. Był taki opanowany i zdystansowany. Coś jakby mój związek z Matty’m wpłynął na nasze relacje. Co ja pieprzę? Przecież to oczywiste, że związek z jego przyjacielem zmieniło nasz i tak wyjątkowo skomplikowany bromance.
            - Co robię?
            - Uciekasz.
            - Sam namawiałeś mnie do tego, bym skorzystała z tego stypendium. To moja wielka szansa! Bla, bla, bla. Powinnam to docenić. Bla, bla, bla.
            - Dobrze wiesz o czym mówię.
            - Na chwilę obecną nie widzę innego rozwiązania.
            - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
            To chyba właśnie te słowa zabolały mnie najbardziej. Nie jakieś tam wymówki Matty’ego, nie wypowiedzi Emily na temat jeszcze nienarodzonego dziecka, a próby zatrzymania mnie w tym miejscu przez najlepszego przyjaciela. Być może dlatego, że wiedziałam, że nie zmienię zdania. A już na pewno nie w drodze na lotnisko.
            - Dobrze mieć cię z powrotem – tak brzmiały moje ostatnie słowa, zanim na dobre zniknęłam z jego pola widzenia i wtopiłam się w tłum innych pasażerów.
            - Poczekam tu na ciebie. Zawsze na ciebie czekam – a tak brzmiały jego ostatnie słowa podczas naszego pożegnania.
            Choć trudno w to uwierzyć, Peter rzeczywiście na mnie zaczekał. Równy rok później odebrał mnie z lotniska. Z czasem zaczęłam zauważać, że coraz więcej go w moim życiu. Zrozumiałam, że praktycznie od zawsze tak było. Naturalnie nie od razu Rzym zbudowano. Oj, nie od razu.
            Któregoś dnia po prostu zmusił mnie do szczerej rozmowy, albo raczej do wysłuchania jego monologu.
            - Przysięgam, że kiedy na nią patrzyłem, myślałem tylko o tobie. Jeśli tylko mógłbym ci to w jakikolwiek sposób udowodnić… Przeciwieństwa się przyciągają, Rachel. Próbowaliśmy i uciekaliśmy od siebie, ale zawsze kończymy w tym samym punkcie. Naprawdę tak trudno to zrozumieć?
            - Och, zamknij się.
            - Słucham?
            - Twoje usta się poruszają, ale nie mam pojęcia co do mnie mówisz, bo jedyną rzeczą, jaką mam ochotę teraz zrobić jest skrzywdzenie cię przy pomocy mojej pięści. Spieprzyłeś na całej linii. Zawsze wracałeś do Spencer. Tuż przed moim pierwszym wyjazdem do Francji. Pamiętasz? Urodziny Matty’ego. Schowałam dumę do kieszeni i przyszłam do ciebie z podkulonym ogonem, bo łudziłam się, że coś z tego mogłoby być. Ale kiedy ją wtedy zobaczyłam… Na litość Boską, wracałeś do niej tak wiele razy! A ja, głupia, chciałam cię spytać, czy powinnam w ogóle wyjeżdżać. Gdybyś nie był skończonym idiotą, to wszystko wyglądałoby teraz inaczej.
            - Nie śmiałbym cię zatrzymywać. To byłoby szczytem egoizmu. Nie miałem prawa.
            - W myślach błagałam cię o to, żebyś to zrobił!
            - Nie możesz winić mnie za wszystko, podczas gdy ty wprost wyparłaś się tego, że coś do mnie czujesz. Nazwałaś nas pieprzonym nieporozumieniem!
            - Bo myślałam, że mówisz dokładnie to, co chciałam usłyszeć! – zaśmiałam się ironicznie, a on, wyraźnie speszony, najwidoczniej odpuścił. – Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to może tak przejdziemy do puenty?
            - O czym mówisz?
            Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Delikatnie rozchylił wargi ze zdziwienia, a ja korzystając z okazji, wpiłam się w nie z niewysłowioną satysfakcją.
            Mówią, że pierwszy pocałunek jest wszystkim. My mieliśmy już kilka pierwszych pocałunków i każdy z nich był wyjątkowy i niepowtarzalny. I z każdym kolejnym upewniałam się w przekonaniu, że coś do niego czuję. To nie przypadek, że pomimo tego, że nasze drogi tak bardzo się poplątały, w końcu znaleźliśmy siebie. Zupełnie jakby ostatnie dwa lata kompletnie nie miały znaczenia.
            - Pójdziemy na górę? – spytał i oboje parsknęliśmy śmiechem. Od tego wszystko się zaczęło. Zacytował zdanie, od którego praktycznie rzecz biorąc rozpoczęła kiełkować nasza skomplikowana znajomość.
            Synek Matty’ego, Aaron, skończył sześć miesięcy. Przeurocze dziecko. Ma jego oczy i uśmiech. Staram się nie myśleć o tym „a co by było gdyby…”. Niech to los decyduje za mnie. Jak dotąd był dla mnie wyjątkowo hojny. Dał mi Peter’a.


_________________________________________


Zakończone szybciej niż myślałam. Ale tak jest lepiej. Nikt nie lubi opowiadań, które ciągną się w nieskończoność. W pewnym sensie byłam rozdarta pomiędzy pomysłami na zakończenie tej historii, a rozpoczęciem kolejnej. Pomysły dosłownie eksplodowały w mojej głowie. Mam nadzieję, że jak przeczytam to coś na górze za jakiś czas, to nie będę się wstydzić siebie z przeszłości i moich żałosnych idei.


Tak, już jest coś nowego.

Żegnajcie Rachel, Peter i Matty. Będzie mi was cholernie brakowało. Zwłaszcza Ciebie, Matty, chociaż mam ochotę skopać Ci tyłek.

Czy ta konsternacja po postawieniu ostatniej kropki jest czymś naturalnym? Bo czuję się dziwnie, a już na pewno nie naturalnie. 


czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 25. Stal i szkło


            Cofnijmy się w czasie. Wielokrotnie powtarzałam, że Matty zwierzał się Kate, a z czasem zaczął ją nawet traktować jak najlepszą przyjaciółkę. Mówił jej o wszystkim. Podejrzewam, że gdybym nie stworzyła tego fikcyjnego konta, to nigdy nie poznałabym go tak dobrze.
            „Jak to możliwe, że rozmawiamy ze sobą aż tak długo?”, powtarzał, a ja nie miałam serca wyjawić mu prawdy. Czasami tak bardzo zatracałam się w naszych rozmowach, że zapominałam o tym, że to nie ja z nim rozmawiam. No, przynajmniej nie dosłownie. Różne myśli przychodziły mi wtedy do głowy. Byłam niemal pewna, że mnie samej nigdy nie polubiłby tak, jak polubił tę wyimaginowaną postać, która co prawda „odziedziczyła” pewne cechy po mnie, ale jednak nie nazywała się Rachel Collins, a jej wady ograniczały się do tego, że zbyt często zbaczała na dziwne, zazwyczaj perwersyjne tematy, chociaż nie jestem do końca pewna, czy można w ogóle rozpatrywać to w kategoriach defektu, skoro Matthew uznał, że była całkiem zabawna.
            Nadal nie potrafiłam sobie tego wybaczyć. Miałam potworne wyrzuty sumienia i choć Hale nigdy nie przyznał tego otwarcie, to wiem, że w jakiś tam sposób go to dotknęło, bo nie dość, że został oszukany, to jeszcze zrobiła mu to osoba, po której nigdy by się tego nie spodziewał. Wiem, że zbagatelizował całą sprawę, bo wiedział, że zrobiłam to z supernielogicznych, ale jednak czystych pobudek. Tak czy inaczej nie dawało mi to spokoju.
            Matt wymyślił sposób, w jaki miałabym odpokutować swoje grzechy. Wciąż powtarzał, że Kate wiedziała więcej niż ktokolwiek inny i nikomu nie zdradziłby tak wielu informacji dotyczących swojego życia (w tym miłosnych epizodów), więc umówiliśmy się, że za każdy taki fakt o nim, ja wiszę mu dwie ciekawostki o mnie. Sporo mówienia. Ja nie lubię zbyt dużo mówić, dlatego sprytnie wymigiwałam się od udzielania większości odpowiedzi. Coś tam jednak musiałam mu opowiadać, więc najczęściej sięgałam po wspomnienia sprzed trzech, czterech lat, zgrabnie omijając temat bliższej nam przeszłości tudzież teraźniejszości. I tak wiedział na przykład, że kiedyś słuchałam tandetnej muzyki i marzyłam o tym, by wytatuować całe ciało zaraz po osiągnięciu pełnoletniości, ale nie miał pojęcia o tym, co łączyło mnie z jego przyjacielem. „Łączyło mnie”, a to dobre. Gdyby tak zajrzeć do „brokodeksu”, to jestem prawie pewna, że znalazłaby się tam zasada w stylu: „nie będziesz uganiał się za dziewczyną przyjaciela twego”. Przesadziłam z ironizowaniem. Cała ta sytuacja jest więcej niż skomplikowana. Byłam wtedy wolna. Wydaje mi się, że Pete też. Nie mogę tego dokładnie oszacować, bo granica pomiędzy jego odchodzeniem i wracaniem do Spencer zdaje się stale zacierać. Właściwie, to nie byłam nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy aktualnie byli razem.
            Spotykaliśmy się ze sobą od ładnych kilku tygodni i być może ten dzień nie różniłby się niczym od wszystkich innych, które spędziliśmy razem, choć w gronie znajomych, gdyby nie mały szczegół. Gdy weszliśmy do knajpki, w której zazwyczaj zbieraliśmy się całą bandą, żeby zjeść lunch, Matty złapał mnie za rękę i rzeczy przybrały całkiem oficjalnego charakteru. Wyszliśmy z szafy. Coś jak ja i Peter, tylko, że wtedy zrobiliśmy to dosłownie i każde z nas było nie tyle zadowolone, co poirytowane i zdezorientowane. Do tematu tego pana jeszcze wrócimy, ale nieco później.
            Uśmiechnęłam się nieśmiało. Na twarzy Natalie pojawił się typowy grymas psychopaty, który mówił coś w stylu: „nie wiem co zrobiłam, ale to zapewne moja zasługa”. Nieważne. Byliśmy razem. Oficjalnie. Zamówił coś dla nas obojga, a potem spadła na nas lawina dziwnych pytań.
            „Wy tak na poważnie?”;
            „Jak długo jesteście razem?”;
            „Dlaczego milczeliście?”.
            Dlaczego milczeliśmy? Głupcy. Muszą się jeszcze tak wiele nauczyć. Gdybym wiedziała, że najlepszy przyjaciel mojego chłopaka i przy okazji mój również coś do mnie czuje… Cóż, pewnie niewiele by to zmieniło, ale może przynajmniej nie czułabym się tak parszywie.
            Kiedy jednak patrzyłam na Matty’ego, całe to zamieszanie zdawało się być tylko małym, nieistotnym detalem. Utkwiliśmy w tym naszym niewielkim, idealnym świecie i nie zwracaliśmy uwagi na to, co działo się poza nim. Tak mi się przynajmniej wydawało. I tak bardziej interesował mnie właściciel najsłodszego na świecie spojrzenia i cudownego uśmiechu, niż na przykład to, że przyjaciele przyglądali się nam z dziwnym niedowierzaniem i byliśmy teraz na ich językach. Skoro już mowa o językach, to nie trudno zgadnąć na jaki temat wciąż zbaczała moja nieposkromiona wyobraźnia. Nie należeliśmy jednak do par, które dopuszczają się publicznego manifestu swoich uczuć, bo po pierwsze oboje cenimy swoją prywatność, a po drugie całkiem niedawno zakończyliśmy poprzednie związki, a przynajmniej Matthew, bo ja już dawno pozostawiłam sprawę z Liam’em za sobą.
            Nigdy nie rozumiałam jak to możliwe, że Matt może znaczyć tak niewiele dla tak wielu osób, podczas gdy dla mnie był wszystkim.
            Właśnie na tym postanowiłam się skoncentrować. Być może nadal skupiałabym się na daleko idących fantazjach, gdyby nie dołączył do nas Morgan, a przynajmniej chciał do nas dołączyć, bo gdy tylko mnie zobaczył, stanął jak wryty, po czym obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i bez słowa skierował się do wyjścia.
            - Peter! – zawołałam tak stanowczo i tak rozwścieczonym głosem, że nie miał czelności, by to zignorować. – Nie kłopocz się. Ja wyjdę.
            Nigdy nie rzucam słów na wiatr, więc zwyczajnie zabrałam manatki sobie poszłam. Atmosfera już i tak była tak gęsta, że z powodzeniem można by ją było kroić nożem. Matty wybiegł za mną, ale gdy zapewniłam go, że to nic takiego, ten uparł się, że musi porozmawiać z Morgan’em. Nie ukrywam, że bałam się tej konfrontacji. Zresztą wkrótce moje obawy miały okazać się słuszne, bo jeszcze tego samego dnia Hale wpadł z impetem do mojego pokoju i z miejsca zaczął rzucać w moim kierunku tymi swoimi śmiesznymi oskarżeniami.
            - Co było między wami?
            - Co powiedział ci Peter?
            - Niewiele. Chcę to usłyszeć od ciebie.
            Był taki zdenerwowany. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie.
            - Nie możesz mieć do mnie pretensji o to, co działo się na długo przed tobą.
            - A Liam?
            W odpowiedzi pokręciłam głową z niedowierzaniem i obróciłam się tyłem do niego, by nie mógł zauważyć łez, swobodnie spływających po moich policzkach.
            - Przysięgam, że do niczego między nami nie doszło – wyszeptałam, drżącym, łamiącym się głosem. – Pocałował mnie. Myślałam, że dla niego to nic nie znaczy. Dla mnie to nie znaczyło zupełnie nic. Byliśmy pijani.
            - I to się zdarzyło tylko raz? – spytał jakby łagodniejszym tonem, ale coś mi mówiło, że wie więcej niż mogłoby się wydawać. Zaprzeczyłam, a wtedy walnął pięścią w ścianę i wyszedł. Tak po prostu, zostawiając mnie samej sobie.
            Myślałam, że to już koniec. Spieprzyłam na całej linii. Ze wszystkim.
            Wzięłam kilka pigułek, by choć w małym stopniu zaradzić migrenie i powędrowałam do łazienki, gdzie w ekspresowym tempie zrzuciłam z siebie zbędny balast w postaci ubrań, poczekałam aż wanna napełni się po brzegi, przy okazji wlewając do niej hektolitry cudownie pachnących kosmetyków  i weszłam do niej, zanurzając się w gorącej wodzie, uwieńczonej pianą.
            Podobno kostkomeduzy są w stanie wywołać u człowieka ciągnący się w nieskończoność, niewysłowiony ból, który nierzadko doprowadza go do szaleństwa. Sprawienie zawodu Matty’emu po raz trzytysięczny miało podobne objawy, w moim przypadku był to jednak ból psychiczny.
            Wiedziałam, że w końcu i tak wróci. Na kolejną rundę. Wykrzyczy to, co ma mi do powiedzenia i odejdzie na dobre. Rachunek był prosty. Nie mogłam konkurować z wieloletnią przyjaźnią. Ja co prawda stanęłam przed analogicznym wyborem i postawiłam na Matty’ego, nie mogłam jednak oczekiwać, że zrobi dokładnie to samo. Nie byłam tego warta. Wszystko było już praktycznie przesądzone, ale widok Matt’a i tak mimowolnie wywołał u mnie uśmiech, który jednak dość szybko został zastąpiony przez grymas szczerego zaniepokojenia, bo kiedy przekroczył próg mieszkania i wreszcie ujrzałam jego twarz w lepszym świetle, dosłownie ugięły się pode mną kolana. Bez słowa wróciłam do sypialni, bo wiedziałam, że i tak pójdzie za mną. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kuchnię, by wziąć stamtąd apteczkę i worek z lodem.
            Hale usiadł na krześle obrotowym przy biurku, a ja najdelikatniej jak to tylko możliwe, przyłożyłam zimny okład do jego podbitego oka, a następnie starłam strużki zaschniętej już krwi z okolicy rany tuż przy dolnej wardze za pomocą chusteczki i nakleiłam na ową ranę plaster.
            - Co ci strzeliło do głowy? – zapytałam cicho, zdecydowanie zbyt cicho, biorąc pod uwagę skalę skrajnych emocji, które mą targały i spuściłam wzrok, bo utkwił we mnie to swoje przenikliwe spojrzenie i złapał mnie za rękę.
- Przepraszam – wyszeptał, a ja poczułam jak zimne dreszcze obiegają całe moje ciało. Nie potrafiłam się na niego złościć. Nie za coś, czemu byłam winna.
A potem wstał i objął mnie w pasie. Dobrze wiedział jak na mnie działa i perfidnie to wykorzystywał. Położył swoje opuchnięte usta na moich, a ja, okaleczona i bezsilna, rozpadłam się w jego ramionach, opierając głowę na jego barku i chłonąc zapach jego perfum.


___________________________________


Chyba krótszy niż zwykle, ale (O MÓJ BOŻE) jesteśmy coraz bliżej końca, więc nie mogę przeładowywać rozdziałów informacjami. Moje dziecko! Moje najdroższe! Czuję się tak, jakbym zaledwie wczoraj wpadła na pomysł jego napisania, choć brzmi to absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że zarys fabuły zmieniałam w swojej głowie miliony razy pod wpływem byle impulsu, najczęściej nastroju. Nie wiem co ze sobą zrobię, jak już postawię tę ostatnią kropkę. Mam jednak nadzieję, że ja z przyszłości pokocham Rachel, Peter’a i Matty’ego (zwłaszcza Matty’ego) tak bardzo, jak kocham ich na tę chwilę. Moje nieszczęsne marionetki, jak cudownie było bawić się waszym życiem! Dobra, wpadłam w lekką nostalgię i zabrzmiało to trochę tak, jakby ‘25’ miała tu być ostatnią liczbą, a tak nie jest. Tymi oto spostrzeżeniami kończę mój krótki, kompletnie bezsensowny i pełen emocji wywód.

Coś totalnie nowego: http://iwillpossessyourheart.blogspot.com/

sobota, 20 października 2012

Rozdział 24. Brak kontroli


                - Siedem minut w niebie! – ogłosił nagle Pete, kiedy na moment odłączyliśmy się od reszty znajomych, by „coś sobie wyjaśnić”, jak on to ładnie określił i dosłownie wepchnął mnie do szafy. Nie było tam zbyt dużo miejsca.
            - Możesz zabrać rękę z mojego tyłka? – prychnęłam oburzona i o dziwo nie było w tym ani grama ironii.
            - Zrobię to, jeśli ty zabierzesz swoją z mojego biodra.
            - Och, to nie ma sensu. Nie możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie? No nie wiem… Na zewnątrz?
            - Wolisz, by naszej rozmowie przysłuchiwał się Lemon?
            - Nienawidzę tego kundla. Dobrze o tym wiesz – walnęłam go pięścią w udo. Tak mi się wydaje. Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. W każdym razie wolę myśleć, że to było udo.
            - Dlaczego tak trudno cię rozszyfrować, Rachel? Robimy pewne rzeczy, a później udajesz, że nic się nie stało.
            - A ty wracasz do Spencer.
            - No to zaczynamy…
            - Sam widzisz, że lepiej już do tego nie wracać. Nieporozumienie, pamiętasz? Wyjaśniliśmy sobie, że to było jedno wielkie nieporozumienie.


***

                Biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie przez całe życie byłam dosłownie aszczęśliwa, moje dziwne zachowanie nie zdawało się być aż tak dziwnym w zaistniałych okolicznościach. Poza tym, że z Matty’m obchodziłam się jak ze szkłem, byleby tylko niczego nie schrzanić, nie zauważyłam u siebie jakichkolwiek innych, poważniejszych odchyleń.
            Porozumiewaliśmy się ze sobą w ten wyjątkowy, niezrozumiały dla innych sposób. Ustaliliśmy nawet kilka charakterystycznych gestów, na których opierała się nasza komunikacja w obecności osób niewtajemniczonych, a że niewtajemniczeni byli wszyscy… Spojrzałam na niego sugestywnie, chwyciłam torebkę i pewnym krokiem ruszyłam ku drzwiom wyjściowym. Czekałam przy jego samochodzie, który stał na parkingu, tuż za barem. Uśmiechnęłam się na samą myśl o naszym spotkaniu sam na sam, a kiedy go wreszcie ujrzałam, zmierzającego w moim kierunku i wyglądającego tak słodko i niepozornie, wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Bez słowa wsiedliśmy do auta, by oddać się rozkoszy… No, powiedzmy, że chcieliśmy się sobą nacieszyć. Nie żeby doszło do czegoś nieetycznego. Ot, całowaliśmy się i czasem nawet rozmawialiśmy, prawie jak normalna para. Mieliśmy dużo takich „romantycznych” momentów. Najmilej chyba wspominam ten, kiedy przez bite półtorej godziny siedziałam pod jego łóżkiem.
            Znaleźliśmy wreszcie dłuższą chwilę tylko dla siebie. Słuchaliśmy muzyki i takie tam. Leżałam na jego klatce piersiowej, a on objął mnie swoim męskim ramieniem. Uprzedzając pytania, które mogłyby się pojawić ze względu na pewne niejasności – niestety mieliśmy na sobie ubrania. Wszystko musi się jednak kiedyś skończyć. Kiedy ktoś zapukał do drzwi, myślałam, że może ktoś z rodziny zapomniał kluczy, czy coś w tym rodzaju. Tymczasem Peter przypomniał sobie o swoim najlepszym przyjacielu i wpadł „pogadać”. Nie miałam zbyt dużo czasu na zastanowienie. Usłyszałam jego głos, który w miarę ze zmniejszaniem się odległości pomiędzy nim, a sypialnią Matty’ego stawał się coraz głośniejszy i niewiele myśląc, rzuciłam się na podłogę i przeczołgałam aż pod potężny mebel. Podkreślam słowo „potężny”, by zaznaczyć powagę sytuacji – gdy oparłam się na łokciach i podniosłam głowę do góry, uderzyłam czołem w to potężne, cholernie twarde od spodu łoże. Nie to było jednak najgorsze. Dziwnie było podsłuchiwać rozmowę dwóch kumpli. Oj, dziwnie.
            - Pokłóciłem się ze Spencer.
            - O co? – zapytał Matthew, nerwowo zerkając w moją stronę. – Ręka trochę w prawo.
            - Słucham?
            - Moja ręka. Piekielnie swędzi. Możesz mnie podrapać?
            - Właśnie próbuję zwierzyć ci się ze swoich problemów. Możesz być poważny chociaż przez chwilę? – oburzył się Pete, ale o dziwo posłusznie spełnił prośbę Hale’a. Przerażający widok. Coś jak scena z filmu o homoseksualizmie.
            - Jeszcze odrobinę w prawo – odchrząknął brązowowłosy, a ja bezszelestnie się przesunęłam. – No dobrze, już dobrze. Zrobię to sam – zreflektował się, napotkawszy rozwścieczony wzrok przyjaciela.
            Teoretycznie wiedziałam co robić. Siedzieć cicho i udawać, że mnie tam nie ma. Cóż, w praktyce nie było to znowuż takie łatwe. Zwłaszcza, że Matty był w tym wszystkim uroczy i śmiertelnie poważny, a efekt był taki, że zachowywał się wręcz groteskowo. Parsknęłam śmiechem. Matt zakasłał, żeby zamaskować ten mój wybuch histerycznego śmiechu, a Peter kontynuował swą wypowiedź jakby nigdy nic.
            - Pomyliłem imiona.
            - Co?
            - Zwróciłem się do niej, używając imienia innej dziewczyny.
            - Niby kogo?
            - Aż tak ci nie ufam – chłopak uśmiechnął się ironicznie, siadając na brzegu łóżka, pod którym tak jakby leżałam. Materac niebezpiecznie zbliżył się do mojej twarzy, więc położyłam się płasko, na dobre dociskając policzek do zimnej, drewnianej podłogi. – Było normalnie. Pierwszy raz od dosyć dawna śmialiśmy się, żartowaliśmy… A potem przeszliśmy do bardziej konkretnych czynności i zamiast „Spencer”, wypowiedziałem imię kogoś, o kim nie mogę przestać myśleć.
            Peter znalazł sobie kolejną bitch, świetnie.
            W tej niezręcznej chwili zadzwonił mój telefon. Leżał sobie na komodzie jakby nigdy nic i Pete pewnie nawet by go nie zauważył, gdyby nie dosyć charakterystyczny dźwięk dzwonka. Piosenka, którą sam mi polecił. „Happiness is a Warm Gun”.
            - Komórka Rachel? – uniósł brwi, odrzucając połączenie przychodzące od Natalie. Swoją drogą to akurat było odrobinę chamskie.
            - Zostawiła ją w barze. Wiesz jaka ona jest. Ciągle gubi różne rzeczy.
            - Zdążyłem to zauważyć. Czy to ty na jej tapecie?
            - Sam ją ustawiłem..Wiesz, nie chciałbym zabrzmieć gburowato, ale możemy o tym pogadać kiedy indziej? Trochę się spieszę.
            - Wychodzisz? Umówiłeś się z Emily?
            - Nie. Skąd ten pomysł?
            - Wylałeś na siebie jakieś dwa litry perfum. Czuć cię dwie przecznice dalej.
            - Zamierzałem pójść pobiegać. Bałem się, że się spocę i nie będę pachniał za dobrze.
            - Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – prychnął Morgan na odchodne. Gdy tylko usłyszałam boski dźwięk zatrzaskiwanych drzwi frontowych, wyszłam z ukrycia. Miło było wreszcie móc rozprostować kości.
            - Jestem taka zmęczona – mruknęłam niemalże zaspanym głosem, a Hale objął mnie w talii. Staliśmy tak przez chwilę nic nie mówiąc. Wpiłam się w jego wargi, a on oczywiście odwzajemnił pocałunek. Miałam nadzieję, że właśnie tak skończy się ten paskudny dzień. Nie przypuszczałam, że Peter wróci, by obwieścić całemu światu swoje uczucia.
            - Nazwałem ją „Rachel”. Zamiast „Spencer”, powiedziałem „Rachel” – oznajmił możliwie najbardziej donośnym tonem, jednocześnie otwierając drzwi. Nie było nic, co  mogłabym zrobić, by temu zaradzić. Nie zrobiłam nic złego, a jednak czułam się bardziej podle niż kiedykolwiek. – Przepraszam, nie miałem pojęcia – dodał po chwili. Chciałam za nim pobiec, ale Matthew stanowczo mi tego zabronił. Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć.
            - Zabierz mnie do domu – wycedziłam błagalnym tonem. Spełnił moją prośbę i odwiózł mnie na miejsce. Jedyne o co spytał, to:
            - Coś jest między tobą a Peter’em?
            Przecząco pokiwałam głową. Całą drogę zastanawiałam się, w którym momencie popełniłam błąd. Normalni nie mają takich problemów. Nikt na co dzień nie ma do wyboru wilkołaka i wampira, niczym Bella ze „Zmierzchu”. Co ja mówię? Przecież już jakiś czas temu dokonałam wyboru i byłam z niego cholernie zadowolona.
            Pocałowałam go w policzek na pożegnanie i już miałam zatrzasnąć za sobą drzwi samochodu, kiedy coś mnie tchnęło. Nie był niczemu winien, a „ucierpiał” na tym najbardziej, bo utkwił między młotem a kowadłem, zresztą podobnie jak ja.
            - Wejdziesz do środka? – uśmiechnęłam się blado.
            Wzruszył ramionami. A jednak pan Matty Hale poczuł się dotknięty całą tą sytuacją.
            Kilka minut później siedziałam po turecku, trzymając kubek gorącej herbaty w ręku. I znowu to niezręczne milczenie. Nic w tym dziwnego. Cała ta sytuacja była niewiarygodnie niezręczna dla nas obojga. Wolałam jednak o tym nie myśleć. Nie mogłam znieść zmartwienia, malującego się na jego twarzy i smutku w jego oczach, kiedy tak obojętnie wpatrywał się w widok za oknem. Drżącymi dłońmi odłożyłam parujący napój na biurko i podeszłam do niego, możliwie najdelikatniej muskając jego kark ustami. Obrócił się i nasze wargi złączyły się w płomiennym pocałunku. Na kilkanaście sekund odsunęliśmy się od siebie i wtedy on odgarnął grzywkę z mojej twarzy, pogładził mój policzek i ponownie wpił się w moje rozpalone usta; tym razem całował mnie dużo namiętniej i gwałtowniej, nie potrafiłam nawet pozbierać myśli, ba, ja nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Ledwo nadążałam z odwzajemnianiem jego pocałunków. Poczułam, jak unoszę się w powietrzu. Złapał mnie w pasie, a ja kurczowo ściskając jego bluzę, oplotłam go nogami. Wkrótce wylądowałam na miękkiej, jedwabnej pościeli. Jego dłoń wodziła po zewnętrznej stronie mojego uda, a ostatecznie wylądowała pod moją koszulką, gdzie na dobre rozgościła się w okolicy koronkowej bielizny. Odzyskawszy odrobinę świadomości, odpięłam do końca jego bluzę, a następnie przy jego małej pomocy finalnie się z nią uporałam i rzuciłam ją gdzieś w kąt pokoju. Powróciliśmy dokładnie do miejsca, w którym skończyliśmy. Jego dotyk wywoływał u mnie przyjemne dreszcze, biegnące wzdłuż kręgosłupa. Mój oddech stawał się płytki, nierównomierny. Nawet nie zauważyłam kiedy moja bluzeczka wylądowała na podłodze, tuż obok jego bluzy. Odchyliłam głowę lekko do tyłu, kiedy zaczął całować moją szyję; zostawiając wilgotne, czerwone ślady na rozgrzanej do granic możliwości skórze. Wtedy zaprzestał pieszczot, zdjął koszulkę i pozwolił, bym do woli napawała się tym widokiem. Przygryzłam dolną wargę, siląc się na najbardziej kokieteryjny gest z możliwych. Części garderoby każdego z nas po kolei lądowały na ziemi, opadając na nią z prawie niedosłyszalnym szelestem, a ja nadal nie mogłam wyjść z podziwu. Do tej pory myślałam, że jest zwyczajnie szczupły, ale teraz, patrząc na jego klatkę piersiową, na jego ramiona i brzuch, zauważyłam w nich nieoceniony potencjał; do tej pory wydawało mi się, że raczej unikał sportu, ale widocznie coś tam jednak zaczął ćwiczyć, bo ewidentnie nabrał masy mięśniowej. Może postępy nie były zbyt spektakularne, ale dla mnie właśnie taki był idealny. Opuszkami palców wodziłam po jego torsie, drugą ręką przeczesując jego ciemne włosy; a potem obie dłonie wylądowały na jego plecach. Wbiłam w nie paznokcie i jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie.


___________________________________________


Chyba troszkę mnie poniosło, ale co tam. Kurczę, nie wiem za bardzo co powiedzieć, więc pozwolę, by rozdział przemówił w swoim imieniu. Zupełnie przypadkowo nakierowałam samą siebie na ten „wątek”, bo w wersji poprzedniej napisałam coś takiego: „Złapał mnie za nadgarstek i wciąż milcząc patrzył, jak wszystko zaczyna się pieprzyć. Wszystko oprócz nas”. Taki tam niuans. Skrót myślowy. No to zaczęli… Bez komentarza.

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 23. Krystalizacja


            Nie robią za dużo filmów o tym, co dzieje się po  „magicznym pojednaniu”. Przez bite półtorej godziny dziewczyna ugania się za obiektem swoich marzeń, a gdy wreszcie on zaczyna coś tam pojmować i nadchodzi długo oczekiwany happy end, zwykle kończy się to na scenie, w której wyznają sobie miłość, chociaż przeważnie znają się za krótko, by móc mówić o jakimkolwiek głębszym uczuciu. Mniejsza z tym. Moje magiczne pojednanie było intensywne, niespodziewane, niemalże idealne. Nie chcę mówić o perfekcji, bo boję się, że wszystko zapeszę. Poza tym było w tym wszystkim odrobinę dramatyzmu. Wiadomo jak jest. Wszyscy mamy jakieś cele i pragnienia. Sęk w tym, że gdy już dostaniemy to, czego chcieliśmy, nagle okazuje się, że nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Tak nas zaprogramowano. Ze wszystkich stron karmią nas błędnym, totalnie przerysowanym obrazem rzeczywistości. Wpojono nam, że któregoś dnia pod domem ujrzymy białego rumaka, ewentualnie jaguara, co niestety, bardziej prawdopodobne w dzisiejszych czasach i chyba nawet zaczęliśmy w to wierzyć.
            Matty nie miał rumaka, a jego samochód był delikatnie mówiąc, mało luksusowy. To wszystko nieważne. Nieważne. Całował mnie tak zachłannie i namiętnie, jakby sama świadomość, że wszechświat po raz pierwszy stał po mojej stronie, nie była wystarczającym zadośćuczynieniem za dotychczasowe nieprzyjemności. I pomyśleć, że jakieś dziesięć minut wcześniej nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Wpadłam do kręgielni, w której bawił się w najlepsze z Tony’m i Chris’em oraz garstką innych osób i siłą wyprowadziłam go na zewnątrz. Coś mi mówi, że moje słowa (czytaj: wyrzuty) mogły być nieco za ostre, może nawet przesadzone, ale najwyraźniej nie zraziłam go do siebie tą gadką o okłamywaniu mnie. Jak to mówią przyganiał kocioł garnkowi… Oboje byliśmy niezłymi intrygantami. Dodatkowo przy każdej możliwej okazji demonstrowałam swą łagodną naturę. Nazwijcie mnie furiatką, ale ja po prostu względnie często dawałam upust złości i poirytowaniu. Wracając do bliższego mego sercu tematu. Miałam wrażenie, że Matthew w góle mnie nie słuchał. Zerkał co prawda to na moje usta, to znowu na spuszczony wzrok, schowany gdzieś tam za lekko pofalowaną od wilgotnego powietrza grzywką, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie bardzo interesowało go to, co mówiłam i wreszcie, gdy tylko skończyłam wywód i nieobecnym spojrzeniem wodziłam po opustoszałej okolicy, nagle wpił się w moje wargi. Zaskakujące, nieprawdaż? Niemal tak dezorientujące, jak wiadomość, którą od niego otrzymałam.
            „Chodzi o Ciebie. Zawsze chodziło tylko o Ciebie, Rachel".
            Teraz te słowa znalazły nie tyle sens, co swoje potwierdzenie. Przez moment wydawało mi się, że to tylko podły żart, ale sposób, w jaki objął mnie w pasie i splótł palce drugiej dłoni z moimi dowodził czegoś zgoła innego. Kiedy oderwał się od moich rozpalonych do granic możliwości ust, które zresztą pozostawały lekko rozchylone, serce dosyć sugestywnie przypomniało mi o swoim istnieniu, a w połączeniu z przyspieszonym, spazmatycznym oddechem dało ujścia autentycznemu zdenerwowaniu. Jako typowa realistka miałam pewne obawy co do tego, czy to przed chwilą działo się naprawdę, a nie tak jak do tej pory, we śnie. Wbrew pozorom był to dosyć poważny problem, bo Matthew Hale pozostawał tylko odległą fantazją i nie miałam pojęcia co zrobię, jeśli będzie mój. A teraz był mniej nie-mój niż kiedykolwiek.
            - Demoralizujesz mnie – przemówiłam w końcu drżącym, lekko speszonym głosem. Czułam się surrealistycznie i dziwnie. Nikt nie uprzedził mnie, że wychodzenie ze strefy przyjaźni będzie tak krępujące. Trudno było przestawić się na nowy tryb znajomości, nawet jeśli od wieków się w nim podkochiwałam. No i zawsze istniało prawdopodobieństwo, że wszystko spieprzę.


***

            Nastały dziwne czasy. Prawie każdy z naszej paczki się z kimś spotykał. Natalie i Tony, Peter i Spencer, Cassie i ten dziwaczny kujon, którego imienia nie potrafię zapamiętać, ale wszyscy mówią na niego Sting, ja i Matty… Ta ostatnia kolaboracja nie jest aż tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Nie chciałam „wyjść z szafy”, jak to oficjalne ujawnienie się nazywają homoseksualiści. Rany były za świeże, a Emily nadal serwowała mi drinki, więc z przyczyn naturalnych bałam się o swoje zdrowie tudzież życie. Była jeszcze dosyć specyficzna zażyłość pomiędzy mną, a Lemonem, psem Peter’a, który na mój widok zwyczajnie nie mógł się oprzeć swoim iście zwierzęcym popędom. Cóż mogę rzec, gdybym była zoofilem, pewnie by mi to imponowało.
            Jeśli chodzi o bromanse, to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pomiędzy mną a Pete’m coś się zepsuło. Fakt, że zastałam go w dość jednoznacznej sytuacji z dziewczyną, której szczerze nie znoszę co prawda nie powinien wpływać na nasze relacje, a jednak nie mogłam pozbyć się tego obrazu z pamięci. Próbował ze mną rozmawiać, owszem, ale te nieudolne próby zawsze kończyły się podobnie – wielkim fiaskiem.
            - Nie możesz mieć do mnie o to pretensji, Rachel – zwykł mawiać.
            Odpowiadałam mu na to zwykle spojrzeniem bazyliszka, ewentualnie dorzucałam kąśliwą uwagę typu „to nie mój interes, tylko twój; dosłownie”, czy „jak mawiają nie wpycham się tam gdzie mnie nie chcą, ty natomiast wpychasz się tam, gdzie cię chcą”. Moje złośliwe docinki z podtekstem seksualnym przeszły do historii. Spisałam je na wszelki wypadek, gdyby moje wnuki chciały się dowiedzieć jaka była ich babka.
            Któregoś razu nie wytrzymałam. Jak śmiał podejrzewać mnie o to, że w ogóle przejmuję się tym, że skonsumował swój związek z tą jędzą? Przecież miałam Matty’ego.
            - Musisz mieć o sobie naprawdę wysokie mniemanie, skoro uważasz, że obchodzi mnie to, co was łączy. Wolałabym nie widzieć tego na własne oczy, ale tylko dlatego, że czuję się zniesmaczona. To tak jakby podejrzeć rodziców w sypialni. Dla każdego dziecka są tacy aseksualni!
            - Uważasz, że jestem aseksualny?
            - Ty jak ty, ale wasza dwójka razem…
            - Dobrze wiedzieć, choć jakby przyjrzeć się naszej burzliwej przeszłości… Mówię teraz o tobie i o mnie.
            - W pojedynkę i po pijaku nie jesteś taki zły.
            - Dzięki.
            - Peter, przyniesiesz mi coś do picia? – wtrąciła nagle Spencer tonem nieznoszącym sprzeciwu, a ten, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki odmaszerował w kierunku stołówkowego bufetu. – Wiem, że jesteście ze sobą blisko i nie przeszkadza mi to – nieoczekiwanie zwróciła się do mnie, przyklejając na twarz jeden ze sztuczniejszych uśmiechów, na jaki było ją stać. Zdumiewające do czego zazdrość potrafi pchnąć człowieka. – Spędzacie ze sobą dużo czasu, a ja nie bardzo się w tym wszystkim odnajduję, więc pomyślałam, że gdybyśmy spróbowały nieco ocieplić nasze relacje, ułatwiłoby to sprawę.
            Super, teraz mam się bratać z wrogiem.
            - Jasne, czemu nie? – odparłam na głos, przyjmując jej strategię. Nigdy nie potrafiłam pojąć jak ktoś taki jak ona potrafił omotać kogoś takiego jak Morgan wokół swojego palca. Może to właśnie sposób jej działania. Udawaj słodką idiotkę, a świat będzie twój.
            Idąc za ciosem poszłyśmy na koncert jednego z moich ulubionych zespołów i choć ewidentnie żadna z piosenek nie przypadła jej do gustu, to nic nie mówiła, zabrałam ją więc na całonocny maraton w kinie z najbardziej kiczowatymi komediami romantycznymi, jakie tylko powstały.
            - Podobało ci się?
            - Jasne.
            - Daj spokój. Kilka razy przysnęłaś i dopiero pochrapywanie faceta siedzącego przed nami było w stanie cię dobudzić. Dlaczego jesteś taka miła? Czy kiedykolwiek mówisz na głos to, o czym w rzeczywistości myślisz?
            - To niegrzeczne. Poza tym mogłabym zranić czyjeś uczucia.
            Wydaję oficjalne orzeczenie: z naszej przyjaźni nici. Sprawdziły się prawie wszystkie moje przypuszczenia. Była nijaka. Przystawała na wszystkie propozycje, ale żadna nigdy nie padła z jej ust. Rozmowa z workiem ziemniaków byłaby o niebo ciekawsza. Jedyną rzeczą, która zespalała ją z Peter’em musiało być przyzwyczajenie. Kiedy dwie osoby są ze sobą tak długo, to muszą być do siebie w jakimś tam stopniu przywiązani. Wizja bycia samemu wydaje się wtedy taka straszna i porównywalna do apokalipsy. Ja osobiście im współczuję. To takie bezpieczne, tkwić w czymś dobrze znanym i wypróbowanym, ale przecież można tak wiele przegapić.


***


            Jestem wam winna wyjaśnienia. Tony i Natalie… To było do przewidzenia, ale za bardzo skoncentrowałam się na sobie, by połączyć ze sobą pewne fakty. Oczywiście posiadałam wiadomości z pierwszej ręki, ale nie wszystko jest takim, jakim się wydaje.
            Natalie jak wiadomo nie grzeszy świetnymi pomysłami. Wyczytała w jednym z tych swoich odmóżdżających czasopism dla nastolatek, że najlepszym wabikiem na mężczyzn jest wzbudzenie w nich zazdrości. Jednocześnie flirtując z Tony’m zaczęła się więc spotykać ze swoim byłym chłopakiem. Andrew miał być tym magnesem, który przyciągnąłby ich do siebie. Traf chciał, że gdy ten przemiły, aczkolwiek niezdecydowany chłopak wreszcie pocałował blondynkę, dołączył do nich pan eks i stłukł Tony’ego na kwaśne jabłko, jako że Anthony był chłopcem o dosyć szczupłej, mizernej budowie.
            Mijały dni, może nawet tygodnie, siniaki zdążyły się zagoić i tylko niektóre pożółkły, przypominając bezustannie o całym zajściu. Honor nie pozwalał mu jednak spojrzeć na swoją niedoszłą dziewczynę w taki sposób, w jaki by tego chciała. W tym momencie do akcji wkroczyła ciocia Rachel. Może na taką nie wyglądam, ale wbrew pozorom czasem silę się na uprzejmości tego typu. Nawet jeśli chodzi o tego pana, bo nie wiem, czy kiedykolwiek o tym wspomniałam, ale nie byliśmy ze sobą zbyt blisko.
            - Skąd ten cynizm? Po co ten sarkazm? Wyluzuj, Rachel – powtarzał, co niewątpliwie miało wpływ na ten stan rzeczy. Status przyjaźni? Raczej się unikamy. Jesteśmy jak pies z kotem, choć zdarzają się też momenty, kiedy jest całkiem normalnie; śmiejemy się ze swoich żartów i robimy wszystkie inne, typowe dla dwójki znajomych rzeczy, najczęściej jednak nadskakujemy sobie do gardeł. Różnice w naszych charakterach są wręcz diametralne.
            - Słuchaj, Tony – powiedziałam wtedy, pełna determinacji i współczucia dla przyjaciółki, która dzwoniła do mnie średnio co dwadzieścia minut, pociągając nosem. Szlochom nie było końca. – Obojgu nam zależy na jednym. Chcemy, żeby Natalie była szczęśliwa. Dlaczego więc po prostu nie schowasz zdeptanej, męskiej dumy do kieszeni i nie pobiegniesz do niej?
            - Spotyka się z innym.
            - Gdybyś z nią czasem porozmawiał, to wiedziałbyś, że to nieprawda. Chciała tylko, żebyś był zazdrosny. Niepotrzebnie wplątała w to wszystko tego idiotę, ale znasz ją… Nie można karać jej za dobre intencje. Myślę, że odpokutowała już swoje winy.
            Wszyscy wiedzą  jak to się skończyło. Nie sądziłam, że moja interwencja tak wiele zdziała. Natalie o niczym nie wie, uważa więc, że gazeta, którą przeczytała jest wręcz Biblią dla takich jak ona. Nikt nawet nie próbuje wyprowadzić jej z błędu, a ja z Tony’m podpisaliśmy tymczasowy rozejm. Nie wiedzieć czemu zapytał co mnie łączy z Peter’em. Albo ma coś nie po kolei w głowie, albo pomylił swoich przyjaciół. Matty, cholera jasna. Jestem teraz z Matty’m i choć nie przyznajemy tego otwarcie, to przecież to oczywiste, że mamy się ku sobie. Nie wierzę, że nikt tego nie dostrzega.


____________________________________



Jakoś tak niewiele czasu mam ostatnio. Przepraszam, że tak mało dzieje się w tym rozdziale, ale musiałam uzupełnić pewne wątki, a do innych nawiązać i zwyczajnie tak wyszło. Poza tym nie można polegać na ciągłej sensacji. W ostatnim czasie w świecie panny Rachel Collins działo się wystarczająco dużo.

Tak ogólnie, to w szczególności chciałabym zadedykować ten rozdział Natalii, która przeczyta opowiadanie (mam nadzieję) dopiero jako całość. Nietrudno zgadnąć, pierwowzorem której bohaterki się stała. No i oczywiście Karolli, która czekała, aż sytuacja z Matty’m się wyklaruje. Tak mi się wydaje.

czwartek, 27 września 2012

Rozdział 22. Bromance



„Hej, Kate! Pamiętasz o dziewczynie, która była głównym tematem naszych rozmów?" - przeczytałam na głos po raz dwutysięczny. Potrafił budować napięcie, bo dopiero później dostałam drugiego sms'a, który poniekąd wszystko... Komplikował.
By wyjaśnić co oprócz zakłopotania (w końcu po raz kolejny odgrzebał temat wyimaginowanej Kate) wtedy czułam, należałoby doszukiwać się źródła cierpień w ostatnich trzydziestu sześciu godzinach mojego życia.


***


36 godzin wcześniej (mniej więcej)
Umówiłam się z Peter'em na mieście. Zjedliśmy lunch, a potem wyskoczyliśmy na małe zakupy i o dziwo nie poszukiwaliśmy nowych fatałaszków dla mnie, tylko dla niego. Tego dnia miał randkę ze Spencer (taką mam przynajmniej nadzieję; lepsze to, niż świadomość, że ma się rozwiązłego przyjaciela) i nie miałam pojęcia dlaczego koniecznie musiał się wystroić.
- Nie cierpię Spencer - ups, chyba właśnie powiedziałam to na głos. No nic, nie zrewolucjonizowałam przecież poglądów. Wiedział co o niej myślałam. Mniej więcej. W jego mniemaniu spędziłyśmy ze sobą za mało czasu, żebym mogła ją krytykować. Jak było w rzeczywistości? Podrywała Matt'a. Nawet on, sam Peter Morgan to zauważył. Na wstępie zdobyła więc ogromnego minusa. Poza tym jako troskliwa przyjaciółka, która prawie się z nim przespała (w dodatku dwa razy, ale podczas drugiego kompletnie straciłam wiadomość, więc się nie liczy), iściłam sobie prawo do tego, by chronić go przed tego typu zołzami. Być może byłam wobec niego zbyt władcza i chciałam kontrolować pewne aspekty jego życia, ale wynikało to z czystej, niczym nieskalanej troski, którą Natalie mylnie oceniła później jako niezaprzeczalną zazdrość. Bzdura. - Czuję się jakbym brała udział w tym programie... Jak on się nazywał? „Strefa P"? - westchnęłam ciężko, podając przyjacielowi kolejny t-shirt. Peter wyjrzał zza kurtyny przymierzalni i spojrzał na mnie pytająco, więc od razu wyjaśniłam: - No wiesz... Dwie osoby przyjaźnią się ze sobą względnie długo, ale nagle jedna z nich stwierdza, że to jej nie wystarcza. Spędzają cały dzień na planowaniu randki, kupują potrzebne rzeczy i takie tam, a na koniec dnia okazuje się, że idą na nią razem, o czym jedna ze stron naturalnie nie miała pojęcia. Osoba, która niczego się nie domyślała musi zadecydować, czy chce spróbować, czy może woli nie ryzykować, by nie zrujnować przyjaźni, która swoją drogą i tak się rozpadnie, bo druga osoba, nazwijmy ją stroną zakochaną, najprawdopodobniej nie zniesie odrzucenia. To takie skomplikowane...
- I przerysowane.
- Niby dlaczego? Chyba jestem w podobnej sytuacji, ale w przeciwieństwie do tej bandy idiotów, nie zamierzam się demaskować. Przynajmniej nie w obecności kamer.



24 godziny wcześniej
Siedzieliśmy całą paczką w pubie. Graliśmy w bilarda. Byłam beznadziejna. Właściwie, to tylko stałam i (mam nadzieję) ładnie wyglądałam.
Ustosunkowałam się do kilku jeszcze bardziej beznadziejnych porad Natalie. Naciągnęłam bluzkę, by w możliwie najbardziej sugestywny sposób wyeksponować biust. Zrezygnowałam z kucyka i rozpuściłam włosy. Poprawiałam je przy każdej możliwej okazji i pod byle pretekstem. Zwyczajnie mizdrzyłam się przed Matty'm, a ten instruował mnie w grze. Nie wiedziałam co robię. Na obu płaszczyznach.



22 godziny wcześniej
- Możemy wejść do środka? Zaraz zmokniemy. W zasadzie ja już jestem całkiem wilgotna - palnęłam i dopiero po kilku sekundach (ach, ten mój refleks) dostrzegłam w moich słowach coś jakby podtekst erotyczny. Nie był to najlepszy moment na tego typu zagrywki. Wybuchnęłam śmiechem. Matty o dziwo też. Zazwyczaj bawiło go to moje prymitywne poczucie humoru. W gronie praktykujących alkoholików zrobiłabym prawdziwą furorę.
Strasznie padało. Strużki deszczu spływały po mojej twarzy. Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Od razu zaprowadził mnie do swojej sypialni. I znowu moje myśli zbiegły na niewłaściwy tor...
- Chcę wiedzieć. O czym wtedy rozmawialiśmy? Mówię o tej nocy, gdy wypiłam za dużo. I nie wykręcaj się, bo wiem, że namieszałam. Znowu.
- Nazwałaś mnie dupkiem.
- Interesujące. Mów dalej.
- Tylko, że to ty powinnaś mi coś wyjaśnić. Naprawdę uważasz, że jestem taki płytki?
- Wow, to moje słowa?
Przytaknął. Zrobiłam wielkie oczy, więc chyba odpuścił. Siedzieliśmy obok siebie, gapiąc się w ścianę jak cielę na niemalowane wrota. Nie wiedzieliśmy co z tym wszystkim zrobić. Zwyczajnie. Nie mieliśmy pojęcia.



7 godzin wcześniej
- Powinniśmy spróbować. Jeszcze raz - oświadczył nagle Peter, a ja na dźwięk jego słów poczułam ten dziwny ścisk w żołądku. No i zakrztusiłam się landrynką, którą sekundę wcześniej włożyłam do ust.
- O czym mówisz?
- O tobie. I o mnie. O nas.
- Cholera jasna! - wrzasnęłam, jakby sama do siebie. - To moja wina. Niepotrzebnie zwierzyłam ci się z tego, że nigdy nie byłam zakochana. Teraz patrzysz na mnie jak na pieprzoną zdobycz. Połaskotałam twoje ego. Chciałbyś podbudować swoją samoocenę. Nie chcę i nie będę twoim wyzwaniem. Tak naprawdę tego nie chcesz.
- Myślałem, że to ty tego chcesz! Cała ta gadka o strefie „p" i odrzuceniu...
- O Boże... Nie mówiłam wtedy o tobie - ostentacyjnie złapałam się za głowę. Fakt, Morgan był przystojny i mieliśmy kilka epizodów, które znacznie wykraczały poza strefę przyjaźni, no ale... Istotnie. Był zbyt przystojny. Swoją drogą nienawidzę tego słowa. Nie do końca pasuje mi ono do Peter'a. Może i posiadał nieskazitelne rysy twarzy (teraz to dowaliłam; powiedzmy, że te jego rysy były dość regularne), uśmiech, który mógł z powodzeniem rozweselić największą zołzę (tak, nawiązuję do Spencer) i dołeczki w brodzie i w policzkach, no ale określenie „przystojniaka" pasuje mi bardziej do trzydziestoletniego faceta, ale może to tylko subiektywne odczucie. - Jesteś pełną dziesiątką. Nawet z nieco za dużym brzuszkiem. Ja daję sobie co najwyżej minus dwa. Po jednym minusie za lewy i prawy profil.
- Masz poważne kompleksy.
- Albo mi się wydaje, albo właśnie sam dopatrzyłeś się u mnie kolejnej wady - przyjrzałam mu się uważnie.Czekałam aż powie coś w stylu „tylko żartowałem". Peter i ja. Kolejny oksymoron, który mogłabym dopisać na listę niedorzecznych niedorzeczności. Przyznaję. Kiedyś był taki moment, trwający nie dłużej niż mrugnięcie okiem, kiedy myślałam, że może moglibyśmy.. Insynuacje tego typu pozostały jednak w strefie odległych, lekko mglistych fantazji. - Słuchaj, jesteś cudownym przyjacielem, chyba nawet najlepszym, jakiego mam, ale mieliśmy już swoją szansę jakiś rok temu. A potem zwymiotowałam i cały ten mój wątpliwy powab gdzieś się ulotnił. Wiesz jak mówią. Nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki. Jestem całkowitym przeciwieństwem dziewczyn, które się za tobą oglądają i tych, za którymi ty sam się oglądasz. Poza tym Spencer...
- Masz obsesję na jej punkcie.
- Zwyczajnie jej nie lubię. Ale widzisz, ja byłam tylko planem „B". Wiedziałeś, że się nie uda i wtedy będziesz mógł do niej wrócić, a ona nie będzie miała o niczym pojęcia. Nic się nie zmieni.
- Tak często poruszasz temat Spencer, że myślałem... Wydawałaś się taka zazdrosna!
- Więc to tylko nieporozumienie? - zapytałam w końcu. W moim głosie dało się wyczuć wyraźną ulgę. Czułam się z tego powodu podle. To ja byłam stroną odrzucającą. Z drugiej strony z nami było inaczej. Oboje wiedzieliśmy, że nasz związek nie miałby racji bytu. Oboje tego nie chcieliśmy. Zwyczajnie padliśmy ofiarą gigantycznego nieporozumienia.
- Właśnie. Nieporozumienie.



Godzinę wcześniej
Nie. To nie był koniec tej rozmowy. Przynajmniej nie dla mnie. Wszystko sobie przemyślałam. Ochłonęłam.
Dobijałam się do drzwi Peter'a, kiedy podbiegł do mnie Lemon i zaczął wykonywać te charakterystyczne ruchy. W przód i w tył. W przód i w tył. Nazwijcie to włamaniem. Bezczelnie wtargnęłam do czyjegoś mieszkania. Byłam nieproszonym gościem. Wyszłam jednak z założenia, że Pete zrozumie, Pete wybaczy. Musiałam zostawić to bydle na zewnątrz.
Poszłam o krok dalej, bo kiedy nawoływanie przyjaciela po imieniu nie przyniosło upragnionych rezultatów, bezceremonialnie pociągnęłam za klamkę i ostrożnie uchyliłam mahoniowe drzwi prowadzące do jego sypialni. To co tam zobaczyłam różniło się od tego, co chciałam czy może raczej miałam nadzieję zobaczyć. Dopiero wtedy zrozumiałam, że za tym dziwnym postękiwaniem, które słyszałam praktycznie już od progu stała Spencer, a nie (tak jak myślałam) Lemon. To po to były te całe zakupy? Spędziłam tyle godzin na poszukiwaniu idealnego stroju dla Peter'a, by ten teraz paradował nago? Jego dziewczyna nie była zresztą gorsza. Właśnie to był jeden z takich widoków, które zalegają w pamięci i powracają, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Nawet tych niechcianych nie można później zwyczajnie umieścić w koszu. Są cholernie upierdliwe, prawie tak, jak Spence. Czy istnieje w ogóle sensowne zdrobnienie tego imienia? Nie żebym wcześniej nie widziała Peter'a bez ubrań. Ja tylko... Najwyraźniej się co do niego myliłam. Dopuszczałam taką możliwość, to znaczy domyślałam się, że pewnie to robią, ale zobaczyć coś takiego na własne oczy? Koszmar.
- Cześć - przywitałam się cicho i z wdziękiem primabaleriny obróciłam się na pięcie. Tkwiłam w uzasadnionej konsternacji. Jeszcze zanim zbiegłam po schodach, przyuważyłam, że Morgan zaczął przetrząsać pomieszczenie w poszukiwaniu kolejnych elementów garderoby.
- Rachel! - zawołał, a ja niechętnie zatrzymałam się w połowie drogi, ale bynajmniej nie zamierzałam się obrócić. Spojrzeć mu w twarz po takiej scenie? To nie tyle niemożliwe, co niesmaczne. Dla mnie. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
- Widzę. Interesujące uzasadnienie. Jestem jak kolędnicy. Do mojego najlepszego przyjaciela wpadam tylko raz w roku. Twój pies dopiero co zgwałcił mi nogę. Darujmy sobie konwenanse. Chciałam tylko sprawdzić, czy między nami wszystko po staremu. No wiesz... Po naszej ostatniej wymianie zdań.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że postąpiłam właściwie. I pomyśleć, że w ciągu tych ostatnich kilku godzin tak abstrakcyjne myśli przychodziły mi do głowy. Głupia, naiwna ja.
- Jest dobrze.
- Świetnie.
Chyba nie domknęłam drzwi wejściowych, a może ktoś inny je otworzył. To mało istotne. Lemon oficjalnie powrócił. W ekspresowym tempie pokonał dystans, który nas dzielił i coś mi mówiło, że przyszedł dokończyć to, co już zaczął. Oparł łapy na moim udzie i od razu przeszedł do rzeczy, bez zbędnych ceregieli. I znów te specyficzne ruchy. W przód i w tył. W przód i w tył. Im bardziej próbowałam go od siebie odepchnąć, tym szybciej to robił.
- Musi naprawdę cię lubić - prychnął Peter, ale nawet nie pokusiłam się o żadną zgryźliwą uwagę, bo byłam zbyt zajęta moim napalonym kochankiem. Przynajmniej udowodniłam Morgan'owi, że i moje życie erotyczne miało się nie najgorzej, powiedziałabym nawet, że nastąpił jego gwałtowny rozkwit. Nie rozumiem dlaczego wywoływało to u niego salwy śmiechu.
A propos gwałtowności, gwałtów i tym podobnych... Chyba właśnie wskoczyliśmy z tym nieznośnym kundlem na kolejny poziom, bo kiedy upadłam na kolana (cóż, był dosyć brutalny i nie znosił sprzeciwu), rzucił się na moje... Plecy. Trzymajmy się tej wersji.
- Och, po prostu go zabierz - wycedziłam. Moja irytacja sięgała zenitu.
A Lemon dalej swoje. W przód i w tył. W przód i w tył.
Coraz szybciej.



***



Bliżej nieokreślona teraźniejszość
„Chodzi o Ciebie. Zawsze chodziło tylko o Ciebie, Rachel".
Niby słowa Matty'ego, a brzmią tak znajomo...
Więc jednak przeczytał mój list.
Przeczytał mój list.
Cholera jasna! Przeczytał go.