niedziela, 7 października 2012

Rozdział 23. Krystalizacja


            Nie robią za dużo filmów o tym, co dzieje się po  „magicznym pojednaniu”. Przez bite półtorej godziny dziewczyna ugania się za obiektem swoich marzeń, a gdy wreszcie on zaczyna coś tam pojmować i nadchodzi długo oczekiwany happy end, zwykle kończy się to na scenie, w której wyznają sobie miłość, chociaż przeważnie znają się za krótko, by móc mówić o jakimkolwiek głębszym uczuciu. Mniejsza z tym. Moje magiczne pojednanie było intensywne, niespodziewane, niemalże idealne. Nie chcę mówić o perfekcji, bo boję się, że wszystko zapeszę. Poza tym było w tym wszystkim odrobinę dramatyzmu. Wiadomo jak jest. Wszyscy mamy jakieś cele i pragnienia. Sęk w tym, że gdy już dostaniemy to, czego chcieliśmy, nagle okazuje się, że nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Tak nas zaprogramowano. Ze wszystkich stron karmią nas błędnym, totalnie przerysowanym obrazem rzeczywistości. Wpojono nam, że któregoś dnia pod domem ujrzymy białego rumaka, ewentualnie jaguara, co niestety, bardziej prawdopodobne w dzisiejszych czasach i chyba nawet zaczęliśmy w to wierzyć.
            Matty nie miał rumaka, a jego samochód był delikatnie mówiąc, mało luksusowy. To wszystko nieważne. Nieważne. Całował mnie tak zachłannie i namiętnie, jakby sama świadomość, że wszechświat po raz pierwszy stał po mojej stronie, nie była wystarczającym zadośćuczynieniem za dotychczasowe nieprzyjemności. I pomyśleć, że jakieś dziesięć minut wcześniej nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Wpadłam do kręgielni, w której bawił się w najlepsze z Tony’m i Chris’em oraz garstką innych osób i siłą wyprowadziłam go na zewnątrz. Coś mi mówi, że moje słowa (czytaj: wyrzuty) mogły być nieco za ostre, może nawet przesadzone, ale najwyraźniej nie zraziłam go do siebie tą gadką o okłamywaniu mnie. Jak to mówią przyganiał kocioł garnkowi… Oboje byliśmy niezłymi intrygantami. Dodatkowo przy każdej możliwej okazji demonstrowałam swą łagodną naturę. Nazwijcie mnie furiatką, ale ja po prostu względnie często dawałam upust złości i poirytowaniu. Wracając do bliższego mego sercu tematu. Miałam wrażenie, że Matthew w góle mnie nie słuchał. Zerkał co prawda to na moje usta, to znowu na spuszczony wzrok, schowany gdzieś tam za lekko pofalowaną od wilgotnego powietrza grzywką, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie bardzo interesowało go to, co mówiłam i wreszcie, gdy tylko skończyłam wywód i nieobecnym spojrzeniem wodziłam po opustoszałej okolicy, nagle wpił się w moje wargi. Zaskakujące, nieprawdaż? Niemal tak dezorientujące, jak wiadomość, którą od niego otrzymałam.
            „Chodzi o Ciebie. Zawsze chodziło tylko o Ciebie, Rachel".
            Teraz te słowa znalazły nie tyle sens, co swoje potwierdzenie. Przez moment wydawało mi się, że to tylko podły żart, ale sposób, w jaki objął mnie w pasie i splótł palce drugiej dłoni z moimi dowodził czegoś zgoła innego. Kiedy oderwał się od moich rozpalonych do granic możliwości ust, które zresztą pozostawały lekko rozchylone, serce dosyć sugestywnie przypomniało mi o swoim istnieniu, a w połączeniu z przyspieszonym, spazmatycznym oddechem dało ujścia autentycznemu zdenerwowaniu. Jako typowa realistka miałam pewne obawy co do tego, czy to przed chwilą działo się naprawdę, a nie tak jak do tej pory, we śnie. Wbrew pozorom był to dosyć poważny problem, bo Matthew Hale pozostawał tylko odległą fantazją i nie miałam pojęcia co zrobię, jeśli będzie mój. A teraz był mniej nie-mój niż kiedykolwiek.
            - Demoralizujesz mnie – przemówiłam w końcu drżącym, lekko speszonym głosem. Czułam się surrealistycznie i dziwnie. Nikt nie uprzedził mnie, że wychodzenie ze strefy przyjaźni będzie tak krępujące. Trudno było przestawić się na nowy tryb znajomości, nawet jeśli od wieków się w nim podkochiwałam. No i zawsze istniało prawdopodobieństwo, że wszystko spieprzę.


***

            Nastały dziwne czasy. Prawie każdy z naszej paczki się z kimś spotykał. Natalie i Tony, Peter i Spencer, Cassie i ten dziwaczny kujon, którego imienia nie potrafię zapamiętać, ale wszyscy mówią na niego Sting, ja i Matty… Ta ostatnia kolaboracja nie jest aż tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Nie chciałam „wyjść z szafy”, jak to oficjalne ujawnienie się nazywają homoseksualiści. Rany były za świeże, a Emily nadal serwowała mi drinki, więc z przyczyn naturalnych bałam się o swoje zdrowie tudzież życie. Była jeszcze dosyć specyficzna zażyłość pomiędzy mną, a Lemonem, psem Peter’a, który na mój widok zwyczajnie nie mógł się oprzeć swoim iście zwierzęcym popędom. Cóż mogę rzec, gdybym była zoofilem, pewnie by mi to imponowało.
            Jeśli chodzi o bromanse, to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pomiędzy mną a Pete’m coś się zepsuło. Fakt, że zastałam go w dość jednoznacznej sytuacji z dziewczyną, której szczerze nie znoszę co prawda nie powinien wpływać na nasze relacje, a jednak nie mogłam pozbyć się tego obrazu z pamięci. Próbował ze mną rozmawiać, owszem, ale te nieudolne próby zawsze kończyły się podobnie – wielkim fiaskiem.
            - Nie możesz mieć do mnie o to pretensji, Rachel – zwykł mawiać.
            Odpowiadałam mu na to zwykle spojrzeniem bazyliszka, ewentualnie dorzucałam kąśliwą uwagę typu „to nie mój interes, tylko twój; dosłownie”, czy „jak mawiają nie wpycham się tam gdzie mnie nie chcą, ty natomiast wpychasz się tam, gdzie cię chcą”. Moje złośliwe docinki z podtekstem seksualnym przeszły do historii. Spisałam je na wszelki wypadek, gdyby moje wnuki chciały się dowiedzieć jaka była ich babka.
            Któregoś razu nie wytrzymałam. Jak śmiał podejrzewać mnie o to, że w ogóle przejmuję się tym, że skonsumował swój związek z tą jędzą? Przecież miałam Matty’ego.
            - Musisz mieć o sobie naprawdę wysokie mniemanie, skoro uważasz, że obchodzi mnie to, co was łączy. Wolałabym nie widzieć tego na własne oczy, ale tylko dlatego, że czuję się zniesmaczona. To tak jakby podejrzeć rodziców w sypialni. Dla każdego dziecka są tacy aseksualni!
            - Uważasz, że jestem aseksualny?
            - Ty jak ty, ale wasza dwójka razem…
            - Dobrze wiedzieć, choć jakby przyjrzeć się naszej burzliwej przeszłości… Mówię teraz o tobie i o mnie.
            - W pojedynkę i po pijaku nie jesteś taki zły.
            - Dzięki.
            - Peter, przyniesiesz mi coś do picia? – wtrąciła nagle Spencer tonem nieznoszącym sprzeciwu, a ten, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki odmaszerował w kierunku stołówkowego bufetu. – Wiem, że jesteście ze sobą blisko i nie przeszkadza mi to – nieoczekiwanie zwróciła się do mnie, przyklejając na twarz jeden ze sztuczniejszych uśmiechów, na jaki było ją stać. Zdumiewające do czego zazdrość potrafi pchnąć człowieka. – Spędzacie ze sobą dużo czasu, a ja nie bardzo się w tym wszystkim odnajduję, więc pomyślałam, że gdybyśmy spróbowały nieco ocieplić nasze relacje, ułatwiłoby to sprawę.
            Super, teraz mam się bratać z wrogiem.
            - Jasne, czemu nie? – odparłam na głos, przyjmując jej strategię. Nigdy nie potrafiłam pojąć jak ktoś taki jak ona potrafił omotać kogoś takiego jak Morgan wokół swojego palca. Może to właśnie sposób jej działania. Udawaj słodką idiotkę, a świat będzie twój.
            Idąc za ciosem poszłyśmy na koncert jednego z moich ulubionych zespołów i choć ewidentnie żadna z piosenek nie przypadła jej do gustu, to nic nie mówiła, zabrałam ją więc na całonocny maraton w kinie z najbardziej kiczowatymi komediami romantycznymi, jakie tylko powstały.
            - Podobało ci się?
            - Jasne.
            - Daj spokój. Kilka razy przysnęłaś i dopiero pochrapywanie faceta siedzącego przed nami było w stanie cię dobudzić. Dlaczego jesteś taka miła? Czy kiedykolwiek mówisz na głos to, o czym w rzeczywistości myślisz?
            - To niegrzeczne. Poza tym mogłabym zranić czyjeś uczucia.
            Wydaję oficjalne orzeczenie: z naszej przyjaźni nici. Sprawdziły się prawie wszystkie moje przypuszczenia. Była nijaka. Przystawała na wszystkie propozycje, ale żadna nigdy nie padła z jej ust. Rozmowa z workiem ziemniaków byłaby o niebo ciekawsza. Jedyną rzeczą, która zespalała ją z Peter’em musiało być przyzwyczajenie. Kiedy dwie osoby są ze sobą tak długo, to muszą być do siebie w jakimś tam stopniu przywiązani. Wizja bycia samemu wydaje się wtedy taka straszna i porównywalna do apokalipsy. Ja osobiście im współczuję. To takie bezpieczne, tkwić w czymś dobrze znanym i wypróbowanym, ale przecież można tak wiele przegapić.


***


            Jestem wam winna wyjaśnienia. Tony i Natalie… To było do przewidzenia, ale za bardzo skoncentrowałam się na sobie, by połączyć ze sobą pewne fakty. Oczywiście posiadałam wiadomości z pierwszej ręki, ale nie wszystko jest takim, jakim się wydaje.
            Natalie jak wiadomo nie grzeszy świetnymi pomysłami. Wyczytała w jednym z tych swoich odmóżdżających czasopism dla nastolatek, że najlepszym wabikiem na mężczyzn jest wzbudzenie w nich zazdrości. Jednocześnie flirtując z Tony’m zaczęła się więc spotykać ze swoim byłym chłopakiem. Andrew miał być tym magnesem, który przyciągnąłby ich do siebie. Traf chciał, że gdy ten przemiły, aczkolwiek niezdecydowany chłopak wreszcie pocałował blondynkę, dołączył do nich pan eks i stłukł Tony’ego na kwaśne jabłko, jako że Anthony był chłopcem o dosyć szczupłej, mizernej budowie.
            Mijały dni, może nawet tygodnie, siniaki zdążyły się zagoić i tylko niektóre pożółkły, przypominając bezustannie o całym zajściu. Honor nie pozwalał mu jednak spojrzeć na swoją niedoszłą dziewczynę w taki sposób, w jaki by tego chciała. W tym momencie do akcji wkroczyła ciocia Rachel. Może na taką nie wyglądam, ale wbrew pozorom czasem silę się na uprzejmości tego typu. Nawet jeśli chodzi o tego pana, bo nie wiem, czy kiedykolwiek o tym wspomniałam, ale nie byliśmy ze sobą zbyt blisko.
            - Skąd ten cynizm? Po co ten sarkazm? Wyluzuj, Rachel – powtarzał, co niewątpliwie miało wpływ na ten stan rzeczy. Status przyjaźni? Raczej się unikamy. Jesteśmy jak pies z kotem, choć zdarzają się też momenty, kiedy jest całkiem normalnie; śmiejemy się ze swoich żartów i robimy wszystkie inne, typowe dla dwójki znajomych rzeczy, najczęściej jednak nadskakujemy sobie do gardeł. Różnice w naszych charakterach są wręcz diametralne.
            - Słuchaj, Tony – powiedziałam wtedy, pełna determinacji i współczucia dla przyjaciółki, która dzwoniła do mnie średnio co dwadzieścia minut, pociągając nosem. Szlochom nie było końca. – Obojgu nam zależy na jednym. Chcemy, żeby Natalie była szczęśliwa. Dlaczego więc po prostu nie schowasz zdeptanej, męskiej dumy do kieszeni i nie pobiegniesz do niej?
            - Spotyka się z innym.
            - Gdybyś z nią czasem porozmawiał, to wiedziałbyś, że to nieprawda. Chciała tylko, żebyś był zazdrosny. Niepotrzebnie wplątała w to wszystko tego idiotę, ale znasz ją… Nie można karać jej za dobre intencje. Myślę, że odpokutowała już swoje winy.
            Wszyscy wiedzą  jak to się skończyło. Nie sądziłam, że moja interwencja tak wiele zdziała. Natalie o niczym nie wie, uważa więc, że gazeta, którą przeczytała jest wręcz Biblią dla takich jak ona. Nikt nawet nie próbuje wyprowadzić jej z błędu, a ja z Tony’m podpisaliśmy tymczasowy rozejm. Nie wiedzieć czemu zapytał co mnie łączy z Peter’em. Albo ma coś nie po kolei w głowie, albo pomylił swoich przyjaciół. Matty, cholera jasna. Jestem teraz z Matty’m i choć nie przyznajemy tego otwarcie, to przecież to oczywiste, że mamy się ku sobie. Nie wierzę, że nikt tego nie dostrzega.


____________________________________



Jakoś tak niewiele czasu mam ostatnio. Przepraszam, że tak mało dzieje się w tym rozdziale, ale musiałam uzupełnić pewne wątki, a do innych nawiązać i zwyczajnie tak wyszło. Poza tym nie można polegać na ciągłej sensacji. W ostatnim czasie w świecie panny Rachel Collins działo się wystarczająco dużo.

Tak ogólnie, to w szczególności chciałabym zadedykować ten rozdział Natalii, która przeczyta opowiadanie (mam nadzieję) dopiero jako całość. Nietrudno zgadnąć, pierwowzorem której bohaterki się stała. No i oczywiście Karolli, która czekała, aż sytuacja z Matty’m się wyklaruje. Tak mi się wydaje.

2 komentarze:

  1. HURA!
    Rachel i Matt, Matt i Rachel, Rachel i Matt <3
    Och, jak to pięknie brzmi!
    Nie mogłam się doczekać, aż będę mogła to napisać!
    Nosz kurcze.
    Pocałował ją.
    Totalnie ją POCAŁOWAŁ <3
    YEAH!
    Nareeszcie *.*
    I teraz wszystko jest cacy <3
    Podoba mi się ten rozdział (z wiadomych względów).
    Swoją drogą, Rachel zoofil, to by było ciekawe! Hahaha :D
    I bardzo dobrze, że dogryza Peter'owi! Nie dziwię się, kto by chciał oglądać coś takiego? Tzn, w sytuacji kiedy jest to jej przyjaciel+ stanowczo NIEprzyjaciółka.
    I oczywiście dziękuję za dedykację :) Ja nie tyle czekałam na to, aż sytuacja z Matty'm się wyklaruje. Ja nie mogłam się doczekać, och, PRAGNĘŁAM TEGO! :D

    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. hhahahah może wplotę w to motyw zoofilii, zobaczymy xD
    cieszę się, że wreszcie po całej fali rozemocjonowanych komentarzy osiągnęłaś względny spokój tudzież satysfakcję :D

    OdpowiedzUsuń