czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 25. Stal i szkło


            Cofnijmy się w czasie. Wielokrotnie powtarzałam, że Matty zwierzał się Kate, a z czasem zaczął ją nawet traktować jak najlepszą przyjaciółkę. Mówił jej o wszystkim. Podejrzewam, że gdybym nie stworzyła tego fikcyjnego konta, to nigdy nie poznałabym go tak dobrze.
            „Jak to możliwe, że rozmawiamy ze sobą aż tak długo?”, powtarzał, a ja nie miałam serca wyjawić mu prawdy. Czasami tak bardzo zatracałam się w naszych rozmowach, że zapominałam o tym, że to nie ja z nim rozmawiam. No, przynajmniej nie dosłownie. Różne myśli przychodziły mi wtedy do głowy. Byłam niemal pewna, że mnie samej nigdy nie polubiłby tak, jak polubił tę wyimaginowaną postać, która co prawda „odziedziczyła” pewne cechy po mnie, ale jednak nie nazywała się Rachel Collins, a jej wady ograniczały się do tego, że zbyt często zbaczała na dziwne, zazwyczaj perwersyjne tematy, chociaż nie jestem do końca pewna, czy można w ogóle rozpatrywać to w kategoriach defektu, skoro Matthew uznał, że była całkiem zabawna.
            Nadal nie potrafiłam sobie tego wybaczyć. Miałam potworne wyrzuty sumienia i choć Hale nigdy nie przyznał tego otwarcie, to wiem, że w jakiś tam sposób go to dotknęło, bo nie dość, że został oszukany, to jeszcze zrobiła mu to osoba, po której nigdy by się tego nie spodziewał. Wiem, że zbagatelizował całą sprawę, bo wiedział, że zrobiłam to z supernielogicznych, ale jednak czystych pobudek. Tak czy inaczej nie dawało mi to spokoju.
            Matt wymyślił sposób, w jaki miałabym odpokutować swoje grzechy. Wciąż powtarzał, że Kate wiedziała więcej niż ktokolwiek inny i nikomu nie zdradziłby tak wielu informacji dotyczących swojego życia (w tym miłosnych epizodów), więc umówiliśmy się, że za każdy taki fakt o nim, ja wiszę mu dwie ciekawostki o mnie. Sporo mówienia. Ja nie lubię zbyt dużo mówić, dlatego sprytnie wymigiwałam się od udzielania większości odpowiedzi. Coś tam jednak musiałam mu opowiadać, więc najczęściej sięgałam po wspomnienia sprzed trzech, czterech lat, zgrabnie omijając temat bliższej nam przeszłości tudzież teraźniejszości. I tak wiedział na przykład, że kiedyś słuchałam tandetnej muzyki i marzyłam o tym, by wytatuować całe ciało zaraz po osiągnięciu pełnoletniości, ale nie miał pojęcia o tym, co łączyło mnie z jego przyjacielem. „Łączyło mnie”, a to dobre. Gdyby tak zajrzeć do „brokodeksu”, to jestem prawie pewna, że znalazłaby się tam zasada w stylu: „nie będziesz uganiał się za dziewczyną przyjaciela twego”. Przesadziłam z ironizowaniem. Cała ta sytuacja jest więcej niż skomplikowana. Byłam wtedy wolna. Wydaje mi się, że Pete też. Nie mogę tego dokładnie oszacować, bo granica pomiędzy jego odchodzeniem i wracaniem do Spencer zdaje się stale zacierać. Właściwie, to nie byłam nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy aktualnie byli razem.
            Spotykaliśmy się ze sobą od ładnych kilku tygodni i być może ten dzień nie różniłby się niczym od wszystkich innych, które spędziliśmy razem, choć w gronie znajomych, gdyby nie mały szczegół. Gdy weszliśmy do knajpki, w której zazwyczaj zbieraliśmy się całą bandą, żeby zjeść lunch, Matty złapał mnie za rękę i rzeczy przybrały całkiem oficjalnego charakteru. Wyszliśmy z szafy. Coś jak ja i Peter, tylko, że wtedy zrobiliśmy to dosłownie i każde z nas było nie tyle zadowolone, co poirytowane i zdezorientowane. Do tematu tego pana jeszcze wrócimy, ale nieco później.
            Uśmiechnęłam się nieśmiało. Na twarzy Natalie pojawił się typowy grymas psychopaty, który mówił coś w stylu: „nie wiem co zrobiłam, ale to zapewne moja zasługa”. Nieważne. Byliśmy razem. Oficjalnie. Zamówił coś dla nas obojga, a potem spadła na nas lawina dziwnych pytań.
            „Wy tak na poważnie?”;
            „Jak długo jesteście razem?”;
            „Dlaczego milczeliście?”.
            Dlaczego milczeliśmy? Głupcy. Muszą się jeszcze tak wiele nauczyć. Gdybym wiedziała, że najlepszy przyjaciel mojego chłopaka i przy okazji mój również coś do mnie czuje… Cóż, pewnie niewiele by to zmieniło, ale może przynajmniej nie czułabym się tak parszywie.
            Kiedy jednak patrzyłam na Matty’ego, całe to zamieszanie zdawało się być tylko małym, nieistotnym detalem. Utkwiliśmy w tym naszym niewielkim, idealnym świecie i nie zwracaliśmy uwagi na to, co działo się poza nim. Tak mi się przynajmniej wydawało. I tak bardziej interesował mnie właściciel najsłodszego na świecie spojrzenia i cudownego uśmiechu, niż na przykład to, że przyjaciele przyglądali się nam z dziwnym niedowierzaniem i byliśmy teraz na ich językach. Skoro już mowa o językach, to nie trudno zgadnąć na jaki temat wciąż zbaczała moja nieposkromiona wyobraźnia. Nie należeliśmy jednak do par, które dopuszczają się publicznego manifestu swoich uczuć, bo po pierwsze oboje cenimy swoją prywatność, a po drugie całkiem niedawno zakończyliśmy poprzednie związki, a przynajmniej Matthew, bo ja już dawno pozostawiłam sprawę z Liam’em za sobą.
            Nigdy nie rozumiałam jak to możliwe, że Matt może znaczyć tak niewiele dla tak wielu osób, podczas gdy dla mnie był wszystkim.
            Właśnie na tym postanowiłam się skoncentrować. Być może nadal skupiałabym się na daleko idących fantazjach, gdyby nie dołączył do nas Morgan, a przynajmniej chciał do nas dołączyć, bo gdy tylko mnie zobaczył, stanął jak wryty, po czym obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i bez słowa skierował się do wyjścia.
            - Peter! – zawołałam tak stanowczo i tak rozwścieczonym głosem, że nie miał czelności, by to zignorować. – Nie kłopocz się. Ja wyjdę.
            Nigdy nie rzucam słów na wiatr, więc zwyczajnie zabrałam manatki sobie poszłam. Atmosfera już i tak była tak gęsta, że z powodzeniem można by ją było kroić nożem. Matty wybiegł za mną, ale gdy zapewniłam go, że to nic takiego, ten uparł się, że musi porozmawiać z Morgan’em. Nie ukrywam, że bałam się tej konfrontacji. Zresztą wkrótce moje obawy miały okazać się słuszne, bo jeszcze tego samego dnia Hale wpadł z impetem do mojego pokoju i z miejsca zaczął rzucać w moim kierunku tymi swoimi śmiesznymi oskarżeniami.
            - Co było między wami?
            - Co powiedział ci Peter?
            - Niewiele. Chcę to usłyszeć od ciebie.
            Był taki zdenerwowany. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie.
            - Nie możesz mieć do mnie pretensji o to, co działo się na długo przed tobą.
            - A Liam?
            W odpowiedzi pokręciłam głową z niedowierzaniem i obróciłam się tyłem do niego, by nie mógł zauważyć łez, swobodnie spływających po moich policzkach.
            - Przysięgam, że do niczego między nami nie doszło – wyszeptałam, drżącym, łamiącym się głosem. – Pocałował mnie. Myślałam, że dla niego to nic nie znaczy. Dla mnie to nie znaczyło zupełnie nic. Byliśmy pijani.
            - I to się zdarzyło tylko raz? – spytał jakby łagodniejszym tonem, ale coś mi mówiło, że wie więcej niż mogłoby się wydawać. Zaprzeczyłam, a wtedy walnął pięścią w ścianę i wyszedł. Tak po prostu, zostawiając mnie samej sobie.
            Myślałam, że to już koniec. Spieprzyłam na całej linii. Ze wszystkim.
            Wzięłam kilka pigułek, by choć w małym stopniu zaradzić migrenie i powędrowałam do łazienki, gdzie w ekspresowym tempie zrzuciłam z siebie zbędny balast w postaci ubrań, poczekałam aż wanna napełni się po brzegi, przy okazji wlewając do niej hektolitry cudownie pachnących kosmetyków  i weszłam do niej, zanurzając się w gorącej wodzie, uwieńczonej pianą.
            Podobno kostkomeduzy są w stanie wywołać u człowieka ciągnący się w nieskończoność, niewysłowiony ból, który nierzadko doprowadza go do szaleństwa. Sprawienie zawodu Matty’emu po raz trzytysięczny miało podobne objawy, w moim przypadku był to jednak ból psychiczny.
            Wiedziałam, że w końcu i tak wróci. Na kolejną rundę. Wykrzyczy to, co ma mi do powiedzenia i odejdzie na dobre. Rachunek był prosty. Nie mogłam konkurować z wieloletnią przyjaźnią. Ja co prawda stanęłam przed analogicznym wyborem i postawiłam na Matty’ego, nie mogłam jednak oczekiwać, że zrobi dokładnie to samo. Nie byłam tego warta. Wszystko było już praktycznie przesądzone, ale widok Matt’a i tak mimowolnie wywołał u mnie uśmiech, który jednak dość szybko został zastąpiony przez grymas szczerego zaniepokojenia, bo kiedy przekroczył próg mieszkania i wreszcie ujrzałam jego twarz w lepszym świetle, dosłownie ugięły się pode mną kolana. Bez słowa wróciłam do sypialni, bo wiedziałam, że i tak pójdzie za mną. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kuchnię, by wziąć stamtąd apteczkę i worek z lodem.
            Hale usiadł na krześle obrotowym przy biurku, a ja najdelikatniej jak to tylko możliwe, przyłożyłam zimny okład do jego podbitego oka, a następnie starłam strużki zaschniętej już krwi z okolicy rany tuż przy dolnej wardze za pomocą chusteczki i nakleiłam na ową ranę plaster.
            - Co ci strzeliło do głowy? – zapytałam cicho, zdecydowanie zbyt cicho, biorąc pod uwagę skalę skrajnych emocji, które mą targały i spuściłam wzrok, bo utkwił we mnie to swoje przenikliwe spojrzenie i złapał mnie za rękę.
- Przepraszam – wyszeptał, a ja poczułam jak zimne dreszcze obiegają całe moje ciało. Nie potrafiłam się na niego złościć. Nie za coś, czemu byłam winna.
A potem wstał i objął mnie w pasie. Dobrze wiedział jak na mnie działa i perfidnie to wykorzystywał. Położył swoje opuchnięte usta na moich, a ja, okaleczona i bezsilna, rozpadłam się w jego ramionach, opierając głowę na jego barku i chłonąc zapach jego perfum.


___________________________________


Chyba krótszy niż zwykle, ale (O MÓJ BOŻE) jesteśmy coraz bliżej końca, więc nie mogę przeładowywać rozdziałów informacjami. Moje dziecko! Moje najdroższe! Czuję się tak, jakbym zaledwie wczoraj wpadła na pomysł jego napisania, choć brzmi to absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że zarys fabuły zmieniałam w swojej głowie miliony razy pod wpływem byle impulsu, najczęściej nastroju. Nie wiem co ze sobą zrobię, jak już postawię tę ostatnią kropkę. Mam jednak nadzieję, że ja z przyszłości pokocham Rachel, Peter’a i Matty’ego (zwłaszcza Matty’ego) tak bardzo, jak kocham ich na tę chwilę. Moje nieszczęsne marionetki, jak cudownie było bawić się waszym życiem! Dobra, wpadłam w lekką nostalgię i zabrzmiało to trochę tak, jakby ‘25’ miała tu być ostatnią liczbą, a tak nie jest. Tymi oto spostrzeżeniami kończę mój krótki, kompletnie bezsensowny i pełen emocji wywód.

Coś totalnie nowego: http://iwillpossessyourheart.blogspot.com/

2 komentarze:

  1. Zawsze zaczynam czytanie rozdziału od notki od ciebie, na samym dole. I mnie też dopadła nostalgia. U mnie co prawda koniec się nie zbliża, ale to będzie po prostu okropne kiedy ty skończysz, a ja nie będę miała co czytać. I moja pierwsza myśl to: "Ona musi zacząć pisać coś nowego!", bo ja totalnie nie wytrzymam, jeśli nie będę mogła czytać tego co piszesz.
    I ja chyba też kończę mój wywód.

    Co do rozdziału, to związek z Rachel i Matt'em, zaczyna się robić coraz poważniejszy i oczywiście bardzo mi się to podoba!
    Za to całkowicie nie podobają mi się stosunki (hahahaha, stosunki to może by mi się podobały :D) między Rachel a Peter'em.
    Najpierw myślałam sobie, że szykuję się jakaś rozsypka, bo Matt tak się wkurzył.
    Oczywiście, kiedy Rachel lamentowała nad tym, że straci Matt'a na dobre, że nie wygra z wieloletnią przyjaźnią i, że nie jest tego warta, ja wciąż WIEDZIAŁAM, że Matt taki nie jest i jej nie zostawi. No i kurcze, mój cudowny Matty mnie nie zawiódł. Lepiej! Pobili się! Ha ha. :D O tym bym nie pomyślała!
    I wgl, totalnie nie mogę doczekać się następnego! :D
    Całuski :)

    OdpowiedzUsuń
  2. sama nie wiem czy byłabym w stanie wytrzymać zbyt długo bez żadnego opowiadania, ale do głowy przychodziły mi już tak różne myśli, że sama już nie wiem. pewnie coś tam powstanie, mam nawet pewien pomysł, ale nie mam pojęcia, czy wypali.

    ach ta Twoja gra słów xD jeszcze mało Ci stosunków po tym ostatnim?
    btw znasz Rachel, lubi sobie czasem polamentować xD taka osobowość.
    pomyślałam sobie: 'jak w najbardziej obrazowy sposób z możliwych mogę pokazać, że się pokłócili?', and then I was like: 'pobity Matty, awwwwwwwwww' xD

    OdpowiedzUsuń