„Hej,
Kate! Pamiętasz o dziewczynie, która była głównym tematem naszych rozmów?" -
przeczytałam na głos po raz dwutysięczny. Potrafił budować napięcie, bo dopiero
później dostałam drugiego sms'a, który poniekąd wszystko... Komplikował.
By
wyjaśnić co oprócz zakłopotania (w końcu po raz kolejny odgrzebał temat
wyimaginowanej Kate) wtedy czułam, należałoby doszukiwać się źródła cierpień w ostatnich trzydziestu sześciu godzinach mojego życia.
***
36 godzin wcześniej (mniej więcej)
Umówiłam się z Peter'em na mieście. Zjedliśmy lunch,
a potem wyskoczyliśmy na małe zakupy i o dziwo nie poszukiwaliśmy nowych
fatałaszków dla mnie, tylko dla niego. Tego dnia miał randkę ze Spencer (taką
mam przynajmniej nadzieję; lepsze to, niż świadomość, że ma się rozwiązłego
przyjaciela) i nie miałam pojęcia dlaczego koniecznie musiał się wystroić.
- Nie cierpię Spencer - ups, chyba właśnie
powiedziałam to na głos. No nic, nie zrewolucjonizowałam przecież poglądów.
Wiedział co o niej myślałam. Mniej więcej. W jego mniemaniu spędziłyśmy ze sobą
za mało czasu, żebym mogła ją krytykować. Jak było w rzeczywistości? Podrywała
Matt'a. Nawet on, sam Peter Morgan to zauważył. Na wstępie zdobyła więc
ogromnego minusa. Poza tym jako troskliwa przyjaciółka, która prawie się z nim
przespała (w dodatku dwa razy, ale podczas drugiego kompletnie straciłam
wiadomość, więc się nie liczy), iściłam sobie prawo do tego, by chronić go przed
tego typu zołzami. Być może byłam wobec niego zbyt władcza i chciałam
kontrolować pewne aspekty jego życia, ale wynikało to z czystej, niczym
nieskalanej troski, którą Natalie mylnie oceniła później jako niezaprzeczalną
zazdrość. Bzdura. - Czuję się jakbym brała udział w tym programie... Jak on się
nazywał? „Strefa P"? - westchnęłam ciężko, podając przyjacielowi kolejny
t-shirt. Peter wyjrzał zza kurtyny przymierzalni i spojrzał na mnie pytająco,
więc od razu wyjaśniłam: - No wiesz... Dwie osoby przyjaźnią się ze sobą
względnie długo, ale nagle jedna z nich stwierdza, że to jej nie wystarcza.
Spędzają cały dzień na planowaniu randki, kupują potrzebne rzeczy i takie tam, a
na koniec dnia okazuje się, że idą na nią razem, o czym jedna ze stron
naturalnie nie miała pojęcia. Osoba, która niczego się nie domyślała musi
zadecydować, czy chce spróbować, czy może woli nie ryzykować, by nie zrujnować
przyjaźni, która swoją drogą i tak się rozpadnie, bo druga osoba, nazwijmy ją
stroną zakochaną, najprawdopodobniej nie zniesie odrzucenia. To takie
skomplikowane...
- I przerysowane.
- Niby dlaczego? Chyba jestem w podobnej sytuacji,
ale w przeciwieństwie do tej bandy idiotów, nie zamierzam się demaskować.
Przynajmniej nie w obecności kamer.
24 godziny wcześniej
Siedzieliśmy całą paczką w pubie. Graliśmy w bilarda.
Byłam beznadziejna. Właściwie, to tylko stałam i (mam nadzieję) ładnie
wyglądałam.
Ustosunkowałam się do kilku jeszcze bardziej
beznadziejnych porad Natalie. Naciągnęłam bluzkę, by w możliwie najbardziej
sugestywny sposób wyeksponować biust. Zrezygnowałam z kucyka i rozpuściłam
włosy. Poprawiałam je przy każdej możliwej okazji i pod byle pretekstem.
Zwyczajnie mizdrzyłam się przed Matty'm, a ten instruował mnie w grze. Nie
wiedziałam co robię. Na obu płaszczyznach.
22 godziny wcześniej
- Możemy wejść do środka? Zaraz zmokniemy. W zasadzie
ja już jestem całkiem wilgotna - palnęłam i dopiero po kilku sekundach (ach, ten
mój refleks) dostrzegłam w moich słowach coś jakby podtekst erotyczny. Nie był
to najlepszy moment na tego typu zagrywki. Wybuchnęłam śmiechem. Matty o dziwo
też. Zazwyczaj bawiło go to moje prymitywne poczucie humoru. W gronie
praktykujących alkoholików zrobiłabym prawdziwą furorę.
Strasznie padało. Strużki deszczu spływały po mojej
twarzy. Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Od razu zaprowadził mnie do
swojej sypialni. I znowu moje myśli zbiegły na niewłaściwy tor...
- Chcę wiedzieć. O czym wtedy rozmawialiśmy? Mówię o
tej nocy, gdy wypiłam za dużo. I nie wykręcaj się, bo wiem, że namieszałam.
Znowu.
- Nazwałaś mnie dupkiem.
- Interesujące. Mów dalej.
- Tylko, że to ty powinnaś mi coś wyjaśnić. Naprawdę
uważasz, że jestem taki płytki?
- Wow, to moje słowa?
Przytaknął. Zrobiłam wielkie oczy, więc chyba
odpuścił. Siedzieliśmy obok siebie, gapiąc się w ścianę jak cielę na niemalowane
wrota. Nie wiedzieliśmy co z tym wszystkim zrobić. Zwyczajnie. Nie mieliśmy
pojęcia.
7 godzin wcześniej
- Powinniśmy spróbować. Jeszcze raz - oświadczył
nagle Peter, a ja na dźwięk jego słów poczułam ten dziwny ścisk w żołądku. No i
zakrztusiłam się landrynką, którą sekundę wcześniej włożyłam do ust.
- O czym mówisz?
- O tobie. I o mnie. O nas.
- Cholera jasna! - wrzasnęłam, jakby sama do siebie.
- To moja wina. Niepotrzebnie zwierzyłam ci się z tego, że nigdy nie byłam
zakochana. Teraz patrzysz na mnie jak na pieprzoną zdobycz. Połaskotałam twoje
ego. Chciałbyś podbudować swoją samoocenę. Nie chcę i nie będę twoim wyzwaniem.
Tak naprawdę tego nie chcesz.
- Myślałem, że to ty tego chcesz! Cała ta gadka o
strefie „p" i odrzuceniu...
- O Boże... Nie mówiłam wtedy o tobie - ostentacyjnie
złapałam się za głowę. Fakt, Morgan był przystojny i mieliśmy kilka epizodów,
które znacznie wykraczały poza strefę przyjaźni, no ale... Istotnie. Był zbyt
przystojny. Swoją drogą nienawidzę tego słowa. Nie do końca pasuje mi ono do
Peter'a. Może i posiadał nieskazitelne rysy twarzy (teraz to dowaliłam;
powiedzmy, że te jego rysy były dość regularne), uśmiech, który mógł z
powodzeniem rozweselić największą zołzę (tak, nawiązuję do Spencer) i dołeczki w
brodzie i w policzkach, no ale określenie „przystojniaka" pasuje mi bardziej do
trzydziestoletniego faceta, ale może to tylko subiektywne odczucie. - Jesteś
pełną dziesiątką. Nawet z nieco za dużym brzuszkiem. Ja daję sobie co najwyżej
minus dwa. Po jednym minusie za lewy i prawy profil.
- Masz poważne kompleksy.
- Albo mi się wydaje, albo właśnie sam dopatrzyłeś
się u mnie kolejnej wady - przyjrzałam mu się uważnie.Czekałam aż powie coś w
stylu „tylko żartowałem". Peter i ja. Kolejny oksymoron, który mogłabym dopisać
na listę niedorzecznych niedorzeczności. Przyznaję. Kiedyś był taki moment,
trwający nie dłużej niż mrugnięcie okiem, kiedy myślałam, że może moglibyśmy..
Insynuacje tego typu pozostały jednak w strefie odległych, lekko mglistych
fantazji. - Słuchaj, jesteś cudownym przyjacielem, chyba nawet najlepszym,
jakiego mam, ale mieliśmy już swoją szansę jakiś rok temu. A potem zwymiotowałam
i cały ten mój wątpliwy powab gdzieś się ulotnił. Wiesz jak mówią. Nie wchodzi
się drugi raz do tej samej rzeki. Jestem całkowitym przeciwieństwem dziewczyn,
które się za tobą oglądają i tych, za którymi ty sam się oglądasz. Poza tym
Spencer...
- Masz obsesję na jej punkcie.
- Zwyczajnie jej nie lubię. Ale widzisz, ja byłam
tylko planem „B". Wiedziałeś, że się nie uda i wtedy będziesz mógł do niej
wrócić, a ona nie będzie miała o niczym pojęcia. Nic się nie zmieni.
- Tak często poruszasz temat Spencer, że myślałem...
Wydawałaś się taka zazdrosna!
- Więc to tylko nieporozumienie? - zapytałam w końcu.
W moim głosie dało się wyczuć wyraźną ulgę. Czułam się z tego powodu podle. To
ja byłam stroną odrzucającą. Z drugiej strony z nami było inaczej. Oboje
wiedzieliśmy, że nasz związek nie miałby racji bytu. Oboje tego nie chcieliśmy.
Zwyczajnie padliśmy ofiarą gigantycznego nieporozumienia.
- Właśnie. Nieporozumienie.
Godzinę wcześniej
Nie. To nie był koniec tej rozmowy. Przynajmniej nie
dla mnie. Wszystko sobie przemyślałam. Ochłonęłam.
Dobijałam się do drzwi Peter'a, kiedy podbiegł do
mnie Lemon i zaczął wykonywać te charakterystyczne ruchy. W przód i w tył. W
przód i w tył. Nazwijcie to włamaniem. Bezczelnie wtargnęłam do czyjegoś
mieszkania. Byłam nieproszonym gościem. Wyszłam jednak z założenia, że Pete
zrozumie, Pete wybaczy. Musiałam zostawić to bydle na zewnątrz.
Poszłam o krok dalej, bo kiedy nawoływanie
przyjaciela po imieniu nie przyniosło upragnionych rezultatów, bezceremonialnie
pociągnęłam za klamkę i ostrożnie uchyliłam mahoniowe drzwi prowadzące do jego
sypialni. To co tam zobaczyłam różniło się od tego, co chciałam czy może raczej
miałam nadzieję zobaczyć. Dopiero wtedy zrozumiałam, że za tym dziwnym
postękiwaniem, które słyszałam praktycznie już od progu stała Spencer, a nie
(tak jak myślałam) Lemon. To po to były te całe zakupy? Spędziłam tyle godzin na
poszukiwaniu idealnego stroju dla Peter'a, by ten teraz paradował nago? Jego
dziewczyna nie była zresztą gorsza. Właśnie to był jeden z takich widoków, które
zalegają w pamięci i powracają, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Nawet tych
niechcianych nie można później zwyczajnie umieścić w koszu. Są cholernie
upierdliwe, prawie tak, jak Spence. Czy istnieje w ogóle sensowne zdrobnienie
tego imienia? Nie żebym wcześniej nie widziała Peter'a bez ubrań. Ja tylko...
Najwyraźniej się co do niego myliłam. Dopuszczałam taką możliwość, to znaczy
domyślałam się, że pewnie to robią, ale zobaczyć coś takiego na własne oczy?
Koszmar.
- Cześć - przywitałam się cicho i z wdziękiem
primabaleriny obróciłam się na pięcie. Tkwiłam w uzasadnionej konsternacji.
Jeszcze zanim zbiegłam po schodach, przyuważyłam, że Morgan zaczął przetrząsać
pomieszczenie w poszukiwaniu kolejnych elementów garderoby.
- Rachel! - zawołał, a ja niechętnie zatrzymałam się
w połowie drogi, ale bynajmniej nie zamierzałam się obrócić. Spojrzeć mu w twarz
po takiej scenie? To nie tyle niemożliwe, co niesmaczne. Dla mnie. - Nie
spodziewałem się ciebie tutaj.
- Widzę. Interesujące uzasadnienie. Jestem jak
kolędnicy. Do mojego najlepszego przyjaciela wpadam tylko raz w roku. Twój pies
dopiero co zgwałcił mi nogę. Darujmy sobie konwenanse. Chciałam tylko sprawdzić,
czy między nami wszystko po staremu. No wiesz... Po naszej ostatniej wymianie
zdań.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że postąpiłam
właściwie. I pomyśleć, że w ciągu tych ostatnich kilku godzin tak abstrakcyjne
myśli przychodziły mi do głowy. Głupia, naiwna ja.
- Jest dobrze.
- Świetnie.
Chyba nie domknęłam drzwi wejściowych, a może ktoś
inny je otworzył. To mało istotne. Lemon oficjalnie powrócił. W ekspresowym
tempie pokonał dystans, który nas dzielił i coś mi mówiło, że przyszedł
dokończyć to, co już zaczął. Oparł łapy na moim udzie i od razu przeszedł do
rzeczy, bez zbędnych ceregieli. I znów te specyficzne ruchy. W przód i w tył. W
przód i w tył. Im bardziej próbowałam go od siebie odepchnąć, tym szybciej to
robił.
- Musi naprawdę cię lubić - prychnął Peter, ale nawet
nie pokusiłam się o żadną zgryźliwą uwagę, bo byłam zbyt zajęta moim napalonym
kochankiem. Przynajmniej udowodniłam Morgan'owi, że i moje życie erotyczne miało
się nie najgorzej, powiedziałabym nawet, że nastąpił jego gwałtowny rozkwit. Nie
rozumiem dlaczego wywoływało to u niego salwy śmiechu.
A propos gwałtowności, gwałtów i tym podobnych...
Chyba właśnie wskoczyliśmy z tym nieznośnym kundlem na kolejny poziom, bo kiedy
upadłam na kolana (cóż, był dosyć brutalny i nie znosił sprzeciwu), rzucił się
na moje... Plecy. Trzymajmy się tej wersji.
- Och, po prostu go zabierz - wycedziłam. Moja
irytacja sięgała zenitu.
A Lemon dalej swoje. W przód i w tył. W przód i w
tył.
Coraz szybciej.
***
Bliżej nieokreślona teraźniejszość
„Chodzi o Ciebie. Zawsze chodziło tylko o Ciebie,
Rachel".
Niby słowa Matty'ego, a brzmią tak
znajomo...
Więc jednak przeczytał mój list.
Przeczytał mój list.
Cholera jasna! Przeczytał go.