sobota, 1 września 2012

Rozdział 19. Białe kłamstewka

- Nie kocham cię - oznajmiła, jakby było to najłatwiejszą rzeczą, jaką przyszło jej w życiu zrobić. I znowu zapanowała ta niezręczna cisza, która doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Dobrze wiedzieć.
- To wszystko co masz do powiedzenia? O mój Boże – przewróciła teatralnie oczami. Zaczęła spacerować tam i z powrotem. – Czy ty w ogóle przeczytałeś ten list?
- Jaki list?
Wyglądała na przerażoną. Przygryzła dolną wargę jak zwykła to robić, gdy była poddenerwowana. Na jej twarzy pojawił się wyraźny rumieniec.
- Mój dom wyglądał wtedy jak pobojowisko. Trudno było znaleźć cokolwiek w tym bałaganie. Musiał się gdzieś zawieruszyć – wyjaśniłem, ale bynajmniej jej to nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie. Zacisnęła dłonie w pięści, a jej gestykulacja dodatkowo przybrała jeszcze na sile. - Dlaczego po prostu nie powiesz mi co w nim było?
- Napisanie tych rzeczy nie było łatwe, a ty prosisz, bym powiedziała ci o tym wszystkim wprost? – zawahała się, - Jasne, czemu nie… Wszystko sprowadza się do krótkiego stwierdzenia. Zależy mi na tobie, bo jesteś moim przyjacielem. Bałam się, że jeśli poddasz moją wypowiedź głębszej interpretacji, to pomyślisz, że kierowało mną głębsze uczucie.
- Wiesz, ja również mam ci coś do powiedzenia. Przesadziłem. Akcja z Venturą była mniej więcej na poziomie podstawówki, a ja zareagowałem co najmniej tak, jakbyś dopuściła się jakiejś zbrodni.
- Właśnie – ucięła, nieco speszona. Chyba jednak przedobrzyłem trochę z komplementowaniem jej. Wyciągała przecież rękę na zgodę.
- Spotkałem tę dziewczynę w szpitalu. Emily nalegała, żebym przebadał się po tym jak twój brat rzucił się na mnie z pięściami. Rozpoznałem ją. Podszedłem do niej i rzuciłem coś w stylu: „hej, Kate, co słychać”. To był chyba ten moment kiedy zacząłem coś podejrzewać. Potem, kiedy zawołała jakiegoś lekarza, by się z nim skonsultować, bo podejrzewała, że mam wstrząśnienie mózgu i najwyraźniej nie kontaktuję, zrozumiałem, że moje obawy są słuszne. Wspomniałem o tym, że podczas badania dosłownie wymachiwała mi przed oczami plakietką ze swoim nazwiskiem, powtarzając, że jestem w szpitalu, bo doszło do „małego incydentu z moim udziałem”?
Zaśmiała się, ukrywając twarz w dłoniach, po czym wyszeptała, wciąż kręcąc głową z niedowierzaniem:
- Przepraszam, że cię na to naraziłam.
- Lubiłem Kate. Była zabawna. Może trochę zbyt wścibska, ale na pewno zabawna.
- A więc wszystko między nami w porządku?
- Przynajmniej dopóki trzymasz się z dala od internetu.
            Powiedzieliśmy sobie krótkie „do zobaczenia”. Czekałem aż zniknie za zakrętem i dopiero wtedy cicho zakląłem, odpalając kolejnego papierosa. Nie byłem pewien co do tego, czy dobrze to rozegrałem. Gdybym powiedział jej prawdę, wszystko by się pokomplikowało. Postanowiłem, że to ona zadecyduje o wszystkim. Nie musiała kłamać. Jej wypowiedź odbiegała nieco od tego, co było w liście. Zrobiła to chyba po to, by ratować naszą przyjaźń. Musiałem zrobić to samo. Udawać, że o niczym nie wiem. Ona zresztą robiła dokładnie to samo.

***

            Całą drogę do domu zaklinałam w duchu moją wątpliwą inteligencję. Kilka razy zdarzyło mi się nawet wypowiedzieć słowo na „k” na głos. Sporadycznie rzuciłam też jakąś wiązanką. Na przykład wtedy, gdy kopnęłam przypadkowy śmietnik i jego zawartość częściowo wylądowała na moich butach.
            „Nie kocham cię”. Świetny sposób na odbudowanie relacji, Rachel.
            Jeżeli dożyję czterdziestki, to napiszę coś w rodzaju poradnika dla niepełnosprawnych uczuciowo. Będę moją własną grupą testową.
            Nie będę się nad sobą użalać. Nie mogę się nad sobą użalać. Powtarzałam te słowa niczym mantrę już od dobrych kilku lat. Nie pomogło mi to w żaden sposób.
            - Możemy porozmawiać? – zapytała moja rodzicielka, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania. Ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę była rozmowa z nią. Ignorując intuicję, która kazała mi uciekać, siadłam na kanapie i sięgnęłam po czekoladowe ciastko. Mama podała mi zieloną herbatę jeszcze zanim zdążyłam o nią poprosić. Coś mi tu brzydko pachniało. Nie należała do kobiet, które całe swoje życie spędzają w kuchni. Nie należała również do kobiet, które pieką czekoladowe ciastka dla przyjemności. W powietrzu wisiała nieunikniona konwersacja. – Do tej pory nie miałyśmy okazji, żeby porozmawiać o twoim wyjeździe do Francji, Rachel.
            - Nie mamy o czym rozmawiać.
            - Nie chcę, żebyś czuła się źle tylko dlatego, że tym razem się nie udało. Będzie milion innych okazji.
            - Nic mi nie jest, naprawdę – powiedziałam tak przekonywującym tonem, że po prostu musiała mi uwierzyć. Było w porządku. Poza tym, że czułam się jak ten zmiażdżony robak.
            Dusiłam w sobie to wszystko od tak dawna. Stałam się tykającą bombą, która mogła wybuchnąć lada moment. Wystarczył jeden bodziec, jedno słowo, by doszło do finalnej eksplozji. Słowo to padło zresztą jeszcze tego samego dnia, gdy Peter podwoził mnie do domu. Trzymajmy się jednak zasad chronologii.
            Godzina dwudziesta trzydzieści dziewięć. Rodzicielka wreszcie usnęła. Przykryłam ją kocem i na palcach wymknęłam się z domu. To zabawne, bo robiłam to od dziecka. No, może w mniej odważnej wersji. Po prostu zawsze gdy tuliła mnie do snu, to ona zasypiała pierwsza, a ja najzwyczajniej w świecie opuszczałam pokój i bawiłam się w najlepsze aż do późnych godzin. Z perspektywy czasu nie wiem jak długo wtedy „balowałam”, ale biorąc pod uwagę fakt, że dwudziesta pierwsza brzmiała wtedy dosyć odważnie, wątpię, żebym była aż tak szaloną buntowniczką, jak mi się wtedy wydawało.  
            Ja, Rachel Collins miałam na sobie spódniczkę i zakolanówki. Pierwszy raz odkąd skończyłam podstawówkę. Zabawne, że ta „podstawówka” cały czas chodziła mi w głowie. Natalie stworzyła ze mnie potwora. Nie dość, że na urodziny Matty’ego włożyłam sukienkę, to jeszcze teraz paradowałam po mieście w tej nadwyraz słodkiej, asymetrycznej, czarnej spódniczce, uszytej z delikatnej, bardzo delikatnej tkaniny. Sięgała mi nieco powyżej kolan. Nie bez powodu tak dokładnie ją opisałam. Oj, nie bez powodu.
            Kiedy weszłam do mojej ulubionej knajpki, przeżyłam szok. Myślałam, że zastanę tam tylko Natalie. Nie na to się pisałam. Zawróciłabym, gdyby nie zauważyła mnie ukochana przyjaciółka. I nie zaczęła wrzeszczeć czegoś na kształt: „Rachel, tutaj!”. Nie miałam wyjścia. Usiadłam pomiędzy Spencer i Emily. A byli tam wszyscy. WSZYSCY.
            Wyłożyłam się na stoliku. I to dosłownie. Oczywiście położyłam na nim tylko głowę, dodatkowo obejmując ją rękoma.
            - Co się z tobą dzieje? – spytał Matty, podsuwając mi plastikowy kubeczek z kawą pod sam nos. 
            Dogorywam, idioto. Próbuję pozbierać moje chaotyczne myśli, ale nie jest to takie proste, zważywszy na fakt, że nie jestem zbyt dobrze zorganizowaną osobą. Brak w nich składu. Nie wiem od czego zacząć, by znów się w tym wszystkim nie pogubić. Teorytycznie jest lepiej. Rany się zabliźniają i tak dalej. Praktycznie moje życie wygląda mniej więcej jak twój dom po ostatniej imprezie. Z tym, że ja nie nadążam ze sprzątaniem.
            - Zamyśliłam się – sięgnęłam po kawę, którą dla mnie przyniósł. Poparzyłam język. Głupia, zachłanna, niecierpliwa Rachel. To chyba właśnie wtedy coś sobie uświadomiłam.
            Byłam najbardziej niecierpliwą osobą jaką znałam.
Pewne rzeczy potrzebują czasu. Tymczasem ja robiłam wszystko za szybko, oczekując przy tym równie natychmiastowego odzewu ze strony wszechświata. Za szybko chciałam wyznać Matt’owi, że go kocham, chociaż nie byłam pewna swoich uczuć. Myślałam, że to wszystko załatwi. Trochę przekombinowałam z tym planem. Za szybko również podejmowałam decyzje, które mogły znacząco wpłynąć na moją przyszłość. No i kto normalny pije kawę o tej porze, Matty? Fakt, chyba wspomniałam, że mam na nią ochotę, no ale… Za dużo kofeiny w mojej krwi sprawia, że jestem jeszcze bardziej nadpobudliwa emocjonalnie.
            - Lepiej już pójdę – oświadczyłam, zbierając się do wyjścia.
            - Podwiozę cię – wtrącił Peter i nim zdołałam zaprotestować, wyprzedził mnie tylko po to, by przytrzymać mi drzwi.
            Wsiadając do jego samochodu czułam się trochę jak jedna z tych typowych nastolatek z filmów dla młodzieży. Z tym, że ja nie byłam taka zabawna, ładna i nie ubierałam się jak połączenie lalki Barbie i Dolly Parton.
            - Powiesz mi o co chodzi? Matty…
            I oto padło słowo, albo raczej imię-klucz.
            - Dlaczego wszyscy myślą, że coś jest nie tak? Jest idealnie. Jak zawsze! Nadal moim jedynym hobby jest sprawianie ludziom zawodu! – wrzasnęłam rozpaczliwie, spoglądając na niego z nieukrywanym poirytowaniem. Moje oczy wypełniły się łzami, choć nigdy nie należałam do osób, które uzewnętrzniają się w ten sposób. W moim mniemaniu graniczyło to trochę z utratą godności, dlatego niemalże od razu odwróciłam się w drugą stronę, przypatrując się mijanym budynkom. Nim się spostrzegłam, Pete zaparkował tuż obok skrzynki pocztowej, na której widniał napis „Collins”. Musiałam wziąć się w garść.
            - Chodzi o to stypendium? Przykro mi, że nie poznali się na twoim talencie.
            - A kto powiedział, że go nie zdobyłam? – uśmiechnęłam się ironicznie, przecierając wilgotne policzki wierzchem dłoni.
Znacie taką dosyć typową scenę z komedii romantycznych, w której główna bohaterka wychodząc z samochodu przytrzaskuje sobie kieckę? Nie oglądam tak ambitnych produkcji zbyt często, ale jestem prawie pewna, że to dosyć oklepany motyw. Otóż właśnie odstawiłam coś w tym stylu. Nie bez powodu wcześniej podkreśliłam, że tkanina, z której uszyta była spódniczka była bardzo delikatna. Oczywiście nie mogłam najzwyczajniej otworzyć drzwi i sobie pójść. Zamiast tego szarpnęłam z całych sił i kreacja rozleciała się na dwie, skromne części. Stałam tak przez chwilę w samych koronkowych bokserkach zanim zorientowałam się, że Pete mógłby przecież coś zobaczyć. Zasłoniłam strategiczne miejsca skrawkiem materiału i z powrotem usiadłam na miejscu pasażera.
            - Dawaj mi swoje spodnie.
            - Masz jakieś kilka kroków do swojego domu.
            - Wiesz, co wtedy pomyśli sobie o mnie kobieta, która sprowadziła mnie na ten okrutny świat? Poza tym nie zaryzykuję. Patrzyłbyś na mój tyłek.
            - Zamknąłbym oczy.
            - Peter!
            - No dobra już, dobra. Od kiedy to jesteś taka bezpruderyjna? – wybełkotał, rozpinając rozporek. Walnęłam go w ramię.
            - Ja bezpruderyjna? To ty kazałeś mi wrócić do domu w samej bieliźnie.
            - Och, daj spokój. Masz przecież bluzkę.
            Podał mi swoje ciemne dżinsy. Wsunęłam je, przytrzymując jego twarz tak, by patrzył w innym kierunku. Zazwyczaj miałam problem z tym, by założyć spodnie przy pomocy obu rąk, a tym razem voilà! Zrobiłam to jedną ręką. Pewnie dlatego, że nieco w nich tonęłam. Tak czy inaczej powinni pomyśleć o czymś podobnym jako o nowej dyscyplinie olimpijskiej.
            Nie mogłam się powstrzymać. Zerknęłam.
            - Czy to kaczuszki? – zapytałam nieśmiało, powstrzymując się przed wybuchem histerycznego śmiechu. Wyglądał tak uroczo w tych bokserkach!
            - I kto teraz zachowuje się nieprzyzwoicie?
            - Do jutra, Peter – poklepałam go po wyeksponowanym jak nigdy udzie i ostatecznie opuściłam jego samochód, przytrzymując spodnie w pasie. Musiałam wyglądać przekomicznie. Lepsze to niż wizerunek ladacznicy.
            Swoją drogą w całym tym zamieszaniu zapomniałam o jeszcze jednej, cholernie intrygującej sprawie. O mojej domniemanej ciąży. Już ja się tym zajmę. Pokażę Matty’emu, kto w tej przyjaźni nosi spodnie i nie ma to nic wspólnego z faktem, że aktualnie mam na sobie męskie dżinsy. 


______________________________________


Napisany wczoraj pod wpływem totalnej emocjonalnej zagłady. Przepraszam za wszystko.

6 komentarzy:

  1. Jakiej emocjonalnej zagłady, co jest? ;o
    I moim zdaniem nie masz za co przepraszać (?)

    Co do rozdziału.
    Sama cholera nie wiem.
    Z jednej strony, wszystko jasne- Matt ukrywa przed Rachel prawdę, Rachel ukrywa prawdę przed nim.
    Z drugiej strony mam wrażenie, że Rachel jest tak pogubiona (nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa, ale myślę, że to jest najlepsze), że nie dość że ona sama nie ogarnia swoich myśli, to ja tym bardziej.
    Nie wiem.
    Bo sama nie ogarniam jej wichury umysłowo-emocjonalnej. Chodzi mi o ten bałagan z myślami i emocjami, o.
    Czekam na następny, potrzebuję wyjaśnień, kurcze!

    I Peter.
    Zagmatwany ten rozdział jak nie wiem, ale Peter sprawił, że wybuchnęła też śmiechem :D
    Lubię momenty z nim <3 Wtedy jest mniej... skomplikowanie.

    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. wiesz, jestem trochę podobna do Rachel xD
    taka niezdecydowana, cyniczna, poirytowana i w ogóle. no i oczywiście zagubiona, jak trafnie zauważyłaś. do tego wszystkiego strasznie przytłacza mnie dzisiejsza data, jak to szybko zleciało!

    hahahha dobrze, że chociaż Peter sprawia, że Twoje ciśnienie wraca do normy. cały Pete, musiał jakoś rozładować napięcie xD

    nie bój się, z czasem wszystko się wyjaśni.
    i postaram się napisać coś szybko, zanim na dobre pogrążę się w tym wirze nadchodzących obowiązków.

    też byś coś dodała! <3 zawsze, choćbym nawet dopiero co przeczytała Twój rozdział, to już wydaje mi się, że od jego publikacji minęło jakieś sto lat.

    OdpowiedzUsuń
  3. hahaha, mam zupełnie odwrotnie, jesli chodzi o moje rozdziały. mam wrażenie, że dodałam go przed chwilą i wydaje mi się, że mam dużo czasu do napisania następnego. :D

    mnie też przytłacza data. koniec wakacji. początek szkoły. znowu. dobija mnie wizja tych 10 miesięcy.

    OdpowiedzUsuń
  4. jestem totalnie zrozpaczona xD

    z tych emocji napisałam nawet pół rozdziału, więc coś pojawi się pewnie szybciej niż zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  5. haha, ja miałam pisać wczoraj, ale nie mogłam przestać myśleć o S.Z.K.O.L.E i mi nie wyszło :<

    OdpowiedzUsuń
  6. mi wręcz przeciwnie, przelałam swoją gorycz hahahah :D

    ale nie bój się, rozdział póki co nie jest smutny, na co wskazywałby mój nastrój xD

    OdpowiedzUsuń