- Nie kocham cię - oznajmiła,
jakby było to najłatwiejszą rzeczą, jaką przyszło jej w życiu zrobić. I znowu
zapanowała ta niezręczna cisza, która doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Dobrze wiedzieć.
- To wszystko co masz do
powiedzenia? O mój Boże – przewróciła teatralnie oczami. Zaczęła spacerować tam
i z powrotem. – Czy ty w ogóle przeczytałeś ten list?
- Jaki list?
Wyglądała na przerażoną.
Przygryzła dolną wargę jak zwykła to robić, gdy była poddenerwowana. Na jej
twarzy pojawił się wyraźny rumieniec.
- Mój dom wyglądał wtedy jak pobojowisko.
Trudno było znaleźć cokolwiek w tym bałaganie. Musiał się gdzieś zawieruszyć –
wyjaśniłem, ale bynajmniej jej to nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie. Zacisnęła
dłonie w pięści, a jej gestykulacja dodatkowo przybrała jeszcze na sile. - Dlaczego
po prostu nie powiesz mi co w nim było?
- Napisanie tych rzeczy nie było
łatwe, a ty prosisz, bym powiedziała ci o tym wszystkim wprost? – zawahała się,
- Jasne, czemu nie… Wszystko sprowadza się do krótkiego stwierdzenia. Zależy mi
na tobie, bo jesteś moim przyjacielem. Bałam się, że jeśli poddasz moją
wypowiedź głębszej interpretacji, to pomyślisz, że kierowało mną głębsze
uczucie.
- Wiesz, ja również mam ci coś do
powiedzenia. Przesadziłem. Akcja z Venturą była mniej więcej na poziomie
podstawówki, a ja zareagowałem co najmniej tak, jakbyś dopuściła się jakiejś
zbrodni.
- Właśnie – ucięła, nieco
speszona. Chyba jednak przedobrzyłem trochę z komplementowaniem jej. Wyciągała przecież
rękę na zgodę.
- Spotkałem tę dziewczynę w szpitalu.
Emily nalegała, żebym przebadał się po tym jak twój brat rzucił się na mnie z
pięściami. Rozpoznałem ją. Podszedłem do niej i rzuciłem coś w stylu: „hej,
Kate, co słychać”. To był chyba ten moment kiedy zacząłem coś podejrzewać.
Potem, kiedy zawołała jakiegoś lekarza, by się z nim skonsultować, bo
podejrzewała, że mam wstrząśnienie mózgu i najwyraźniej nie kontaktuję,
zrozumiałem, że moje obawy są słuszne. Wspomniałem o tym, że podczas badania
dosłownie wymachiwała mi przed oczami plakietką ze swoim nazwiskiem,
powtarzając, że jestem w szpitalu, bo doszło do „małego incydentu z moim
udziałem”?
Zaśmiała się, ukrywając twarz w
dłoniach, po czym wyszeptała, wciąż kręcąc głową z niedowierzaniem:
- Przepraszam, że cię na to
naraziłam.
- Lubiłem Kate. Była zabawna.
Może trochę zbyt wścibska, ale na pewno zabawna.
- A więc wszystko między nami w
porządku?
- Przynajmniej dopóki trzymasz
się z dala od internetu.
Powiedzieliśmy
sobie krótkie „do zobaczenia”. Czekałem aż zniknie za zakrętem i dopiero wtedy cicho
zakląłem, odpalając kolejnego papierosa. Nie byłem pewien co do tego, czy
dobrze to rozegrałem. Gdybym powiedział jej prawdę, wszystko by się
pokomplikowało. Postanowiłem, że to ona zadecyduje o wszystkim. Nie musiała
kłamać. Jej wypowiedź odbiegała nieco od tego, co było w liście. Zrobiła to
chyba po to, by ratować naszą przyjaźń. Musiałem zrobić to samo. Udawać, że o
niczym nie wiem. Ona zresztą robiła dokładnie to samo.
***
Całą drogę
do domu zaklinałam w duchu moją wątpliwą inteligencję. Kilka razy zdarzyło mi
się nawet wypowiedzieć słowo na „k” na głos. Sporadycznie rzuciłam też jakąś
wiązanką. Na przykład wtedy, gdy kopnęłam przypadkowy śmietnik i jego zawartość
częściowo wylądowała na moich butach.
„Nie kocham
cię”. Świetny sposób na odbudowanie relacji, Rachel.
Jeżeli dożyję
czterdziestki, to napiszę coś w rodzaju poradnika dla niepełnosprawnych
uczuciowo. Będę moją własną grupą testową.
Nie będę się nad sobą użalać. Nie mogę się
nad sobą użalać. Powtarzałam te słowa niczym mantrę już od dobrych kilku
lat. Nie pomogło mi to w żaden sposób.
- Możemy
porozmawiać? – zapytała moja rodzicielka, gdy tylko przekroczyłam próg
mieszkania. Ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę była rozmowa z nią. Ignorując
intuicję, która kazała mi uciekać, siadłam na kanapie i sięgnęłam po czekoladowe
ciastko. Mama podała mi zieloną herbatę jeszcze zanim zdążyłam o nią poprosić.
Coś mi tu brzydko pachniało. Nie należała do kobiet, które całe swoje życie
spędzają w kuchni. Nie należała również do kobiet, które pieką czekoladowe
ciastka dla przyjemności. W powietrzu wisiała nieunikniona konwersacja. – Do
tej pory nie miałyśmy okazji, żeby porozmawiać o twoim wyjeździe do Francji,
Rachel.
- Nie mamy
o czym rozmawiać.
- Nie chcę,
żebyś czuła się źle tylko dlatego, że tym razem się nie udało. Będzie milion
innych okazji.
- Nic mi
nie jest, naprawdę – powiedziałam tak przekonywującym tonem, że po prostu
musiała mi uwierzyć. Było w porządku. Poza tym, że czułam się jak ten
zmiażdżony robak.
Dusiłam w
sobie to wszystko od tak dawna. Stałam się tykającą bombą, która mogła
wybuchnąć lada moment. Wystarczył jeden bodziec, jedno słowo, by doszło do
finalnej eksplozji. Słowo to padło zresztą jeszcze tego samego dnia, gdy Peter
podwoził mnie do domu. Trzymajmy się jednak zasad chronologii.
Godzina
dwudziesta trzydzieści dziewięć. Rodzicielka wreszcie usnęła. Przykryłam ją
kocem i na palcach wymknęłam się z domu. To zabawne, bo robiłam to od dziecka.
No, może w mniej odważnej wersji. Po prostu zawsze gdy tuliła mnie do snu, to
ona zasypiała pierwsza, a ja najzwyczajniej w świecie opuszczałam pokój i
bawiłam się w najlepsze aż do późnych godzin. Z perspektywy czasu nie wiem jak
długo wtedy „balowałam”, ale biorąc pod uwagę fakt, że dwudziesta pierwsza
brzmiała wtedy dosyć odważnie, wątpię, żebym była aż tak szaloną buntowniczką,
jak mi się wtedy wydawało.
Ja, Rachel
Collins miałam na sobie spódniczkę i zakolanówki. Pierwszy raz odkąd skończyłam
podstawówkę. Zabawne, że ta „podstawówka” cały czas chodziła mi w głowie.
Natalie stworzyła ze mnie potwora. Nie dość, że na urodziny Matty’ego włożyłam
sukienkę, to jeszcze teraz paradowałam po mieście w tej nadwyraz słodkiej,
asymetrycznej, czarnej spódniczce, uszytej z delikatnej, bardzo delikatnej
tkaniny. Sięgała mi nieco powyżej kolan. Nie bez powodu tak dokładnie ją
opisałam. Oj, nie bez powodu.
Kiedy
weszłam do mojej ulubionej knajpki, przeżyłam szok. Myślałam, że zastanę tam
tylko Natalie. Nie na to się pisałam. Zawróciłabym, gdyby nie zauważyła mnie
ukochana przyjaciółka. I nie zaczęła wrzeszczeć czegoś na kształt: „Rachel,
tutaj!”. Nie miałam wyjścia. Usiadłam pomiędzy Spencer i Emily. A byli tam
wszyscy. WSZYSCY.
Wyłożyłam
się na stoliku. I to dosłownie. Oczywiście położyłam na nim tylko głowę,
dodatkowo obejmując ją rękoma.
- Co się z
tobą dzieje? – spytał Matty, podsuwając mi plastikowy kubeczek z kawą pod sam
nos.
Dogorywam,
idioto. Próbuję pozbierać moje chaotyczne myśli, ale nie jest to takie proste,
zważywszy na fakt, że nie jestem zbyt dobrze zorganizowaną osobą. Brak w nich
składu. Nie wiem od czego zacząć, by znów się w tym wszystkim nie pogubić.
Teorytycznie jest lepiej. Rany się zabliźniają i tak dalej. Praktycznie moje
życie wygląda mniej więcej jak twój dom po ostatniej imprezie. Z tym, że ja nie
nadążam ze sprzątaniem.
-
Zamyśliłam się – sięgnęłam po kawę, którą dla mnie przyniósł. Poparzyłam język.
Głupia, zachłanna, niecierpliwa Rachel. To chyba właśnie wtedy coś sobie
uświadomiłam.
Byłam
najbardziej niecierpliwą osobą jaką znałam.
Pewne rzeczy potrzebują czasu.
Tymczasem ja robiłam wszystko za szybko, oczekując przy tym równie natychmiastowego
odzewu ze strony wszechświata. Za szybko chciałam wyznać Matt’owi, że go
kocham, chociaż nie byłam pewna swoich uczuć. Myślałam, że to wszystko załatwi.
Trochę przekombinowałam z tym planem. Za szybko również podejmowałam decyzje,
które mogły znacząco wpłynąć na moją przyszłość. No i kto normalny pije kawę o
tej porze, Matty? Fakt, chyba wspomniałam, że mam na nią ochotę, no ale… Za
dużo kofeiny w mojej krwi sprawia, że jestem jeszcze bardziej nadpobudliwa
emocjonalnie.
- Lepiej
już pójdę – oświadczyłam, zbierając się do wyjścia.
- Podwiozę
cię – wtrącił Peter i nim zdołałam zaprotestować, wyprzedził mnie tylko po to,
by przytrzymać mi drzwi.
Wsiadając
do jego samochodu czułam się trochę jak jedna z tych typowych nastolatek z
filmów dla młodzieży. Z tym, że ja nie byłam taka zabawna, ładna i nie
ubierałam się jak połączenie lalki Barbie i Dolly Parton.
- Powiesz
mi o co chodzi? Matty…
I oto padło
słowo, albo raczej imię-klucz.
- Dlaczego wszyscy
myślą, że coś jest nie tak? Jest idealnie. Jak zawsze! Nadal moim jedynym hobby
jest sprawianie ludziom zawodu! – wrzasnęłam rozpaczliwie, spoglądając na niego
z nieukrywanym poirytowaniem. Moje oczy wypełniły się łzami, choć nigdy nie
należałam do osób, które uzewnętrzniają się w ten sposób. W moim mniemaniu
graniczyło to trochę z utratą godności, dlatego niemalże od razu odwróciłam się
w drugą stronę, przypatrując się mijanym budynkom. Nim się spostrzegłam, Pete
zaparkował tuż obok skrzynki pocztowej, na której widniał napis „Collins”.
Musiałam wziąć się w garść.
- Chodzi o
to stypendium? Przykro mi, że nie poznali się na twoim talencie.
- A kto
powiedział, że go nie zdobyłam? – uśmiechnęłam się ironicznie, przecierając
wilgotne policzki wierzchem dłoni.
Znacie taką dosyć typową scenę z
komedii romantycznych, w której główna bohaterka wychodząc z samochodu
przytrzaskuje sobie kieckę? Nie oglądam tak ambitnych produkcji zbyt często,
ale jestem prawie pewna, że to dosyć oklepany motyw. Otóż właśnie odstawiłam
coś w tym stylu. Nie bez powodu wcześniej podkreśliłam, że tkanina, z której
uszyta była spódniczka była bardzo delikatna. Oczywiście nie mogłam
najzwyczajniej otworzyć drzwi i sobie pójść. Zamiast tego szarpnęłam z całych
sił i kreacja rozleciała się na dwie, skromne części. Stałam tak przez chwilę w
samych koronkowych bokserkach zanim zorientowałam się, że Pete mógłby przecież
coś zobaczyć. Zasłoniłam strategiczne miejsca skrawkiem materiału i z powrotem
usiadłam na miejscu pasażera.
- Dawaj mi
swoje spodnie.
- Masz
jakieś kilka kroków do swojego domu.
- Wiesz, co
wtedy pomyśli sobie o mnie kobieta, która sprowadziła mnie na ten okrutny
świat? Poza tym nie zaryzykuję. Patrzyłbyś na mój tyłek.
-
Zamknąłbym oczy.
- Peter!
- No dobra
już, dobra. Od kiedy to jesteś taka bezpruderyjna? – wybełkotał, rozpinając
rozporek. Walnęłam go w ramię.
- Ja
bezpruderyjna? To ty kazałeś mi wrócić do domu w samej bieliźnie.
- Och, daj
spokój. Masz przecież bluzkę.
Podał mi
swoje ciemne dżinsy. Wsunęłam je, przytrzymując jego twarz tak, by patrzył w
innym kierunku. Zazwyczaj miałam problem z tym, by założyć spodnie przy pomocy
obu rąk, a tym razem voilà! Zrobiłam to jedną ręką. Pewnie dlatego, że nieco w
nich tonęłam. Tak czy inaczej powinni pomyśleć o czymś podobnym jako o nowej
dyscyplinie olimpijskiej.
Nie mogłam
się powstrzymać. Zerknęłam.
- Czy to
kaczuszki? – zapytałam nieśmiało, powstrzymując się przed wybuchem
histerycznego śmiechu. Wyglądał tak uroczo w tych bokserkach!
- I kto teraz
zachowuje się nieprzyzwoicie?
- Do jutra,
Peter – poklepałam go po wyeksponowanym jak nigdy udzie i ostatecznie opuściłam
jego samochód, przytrzymując spodnie w pasie. Musiałam wyglądać przekomicznie.
Lepsze to niż wizerunek ladacznicy.
Swoją drogą
w całym tym zamieszaniu zapomniałam o jeszcze jednej, cholernie intrygującej
sprawie. O mojej domniemanej ciąży. Już ja się tym zajmę. Pokażę Matty’emu, kto
w tej przyjaźni nosi spodnie i nie ma to nic wspólnego z faktem, że aktualnie
mam na sobie męskie dżinsy.
______________________________________
Napisany wczoraj pod wpływem totalnej emocjonalnej zagłady. Przepraszam za wszystko.
Jakiej emocjonalnej zagłady, co jest? ;o
OdpowiedzUsuńI moim zdaniem nie masz za co przepraszać (?)
Co do rozdziału.
Sama cholera nie wiem.
Z jednej strony, wszystko jasne- Matt ukrywa przed Rachel prawdę, Rachel ukrywa prawdę przed nim.
Z drugiej strony mam wrażenie, że Rachel jest tak pogubiona (nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa, ale myślę, że to jest najlepsze), że nie dość że ona sama nie ogarnia swoich myśli, to ja tym bardziej.
Nie wiem.
Bo sama nie ogarniam jej wichury umysłowo-emocjonalnej. Chodzi mi o ten bałagan z myślami i emocjami, o.
Czekam na następny, potrzebuję wyjaśnień, kurcze!
I Peter.
Zagmatwany ten rozdział jak nie wiem, ale Peter sprawił, że wybuchnęła też śmiechem :D
Lubię momenty z nim <3 Wtedy jest mniej... skomplikowanie.
Całuję :*
wiesz, jestem trochę podobna do Rachel xD
OdpowiedzUsuńtaka niezdecydowana, cyniczna, poirytowana i w ogóle. no i oczywiście zagubiona, jak trafnie zauważyłaś. do tego wszystkiego strasznie przytłacza mnie dzisiejsza data, jak to szybko zleciało!
hahahha dobrze, że chociaż Peter sprawia, że Twoje ciśnienie wraca do normy. cały Pete, musiał jakoś rozładować napięcie xD
nie bój się, z czasem wszystko się wyjaśni.
i postaram się napisać coś szybko, zanim na dobre pogrążę się w tym wirze nadchodzących obowiązków.
też byś coś dodała! <3 zawsze, choćbym nawet dopiero co przeczytała Twój rozdział, to już wydaje mi się, że od jego publikacji minęło jakieś sto lat.
hahaha, mam zupełnie odwrotnie, jesli chodzi o moje rozdziały. mam wrażenie, że dodałam go przed chwilą i wydaje mi się, że mam dużo czasu do napisania następnego. :D
OdpowiedzUsuńmnie też przytłacza data. koniec wakacji. początek szkoły. znowu. dobija mnie wizja tych 10 miesięcy.
jestem totalnie zrozpaczona xD
OdpowiedzUsuńz tych emocji napisałam nawet pół rozdziału, więc coś pojawi się pewnie szybciej niż zwykle.
haha, ja miałam pisać wczoraj, ale nie mogłam przestać myśleć o S.Z.K.O.L.E i mi nie wyszło :<
OdpowiedzUsuńmi wręcz przeciwnie, przelałam swoją gorycz hahahah :D
OdpowiedzUsuńale nie bój się, rozdział póki co nie jest smutny, na co wskazywałby mój nastrój xD