środa, 5 września 2012

Rozdział 20. Drastycznie


Prawda jest dziwniejsza od fikcji,
a to dlatego, że fikcja musi być
prawdopodobna. Prawda – nie.
                               Mark Twain


           
            Mówią, że „prawda cię wyzwoli”. To chyba nawet niedokładny cytat z Biblii. Jakoś niespecjalnie przekonywały mnie te słowa. Dziś nadszedł ten dzień, kiedy ze zniecierpliwieniem wypatrywałam listonosza, a gdy już się zjawił, powitałam go ciepło, być może nawet zbyt ciepło jak na kogoś, kogo widziałam po raz pierwszy w życiu i z nieukrywanym entuzjazmem odebrałam mu moją pocztę. Teoretycznie adresatem wszystkich listów, a były to w większości rachunki, była moja mama, ale była tam też koperta podobna do tej, którą dostałam jakiś czas temu, więc pozwoliłam sobie na ukrycie jej w kieszeni bluzy.
            List gratulacyjny dla rodziców. To śmieszne.
            Mamy zaszczyt powiadomić, iż pańska córka, Rachel Collins, ukończyła kurs bla bla bla z wyróżnieniem bla bla bla i zakwalifikowała się na listę potencjalnych studentów naszej uczelni na kierunku malarstwa bla bla bla co oznacza, że ma szansę podjąć roczne stypendium bla bla bla.
            Czy te słowa mają sprawić, bym to ja obrosła w piórka, czy może moja mama, która powinna teraz pękać z dumy? Przecież ma takie uzdolnione dziecko.
            No właśnie. Powinna pękać z dumy i pewnie by tak było, gdybym właśnie nie podpalała wyżej wymienionej kartki, zawierającej ekspertyzę moich dokonań i zalet. Tak bardzo mnie nie znali!
            Prawda, prawda, prawda. Kolejne wyświechtane słowo. Jeżeli mam już mówić tę cholerną prawdę, to powinnam chyba wyjaśnić dlaczego właśnie deptałam spopielony do reszty dokument. Otóż nie tylko nie widziałam siebie w roli jednej z wielu Paryżanek, ale również nie chciałam żyć umierającym marzeniem mojego ojca. To on chciał spełniać się w ten sposób, nie ja. Nigdy nie przyznałabym tego przed mamą, bo wiem, że to by ją zraniło. Ja byłam tą osobą, która tylko odziedziczyła jakąś marną namiastkę jego talentu i która miała zamiar do końca swojej marnej egzystencji tworzyć w tajemnicy przed całym światem.
            Długo szukałam źródła mojej frustracji, aż wreszcie coś do mnie dotarło. Za dużo myślałam. Rozważałam, zastanawiałam się, snułam refleksje. Postanowiłam przestać. No, może niezupełnie, ale przynajmniej ograniczyć myślenie o pewnych sprawach do absolutnego minimum. Szło mi całkiem nieźle. Obsesyjnie za to nadużywałam stwierdzenia „wszystko mi jedno” i „nieważne”. Robiłam postępy.
            Rano w drodze do szkoły spotkałam Matty’ego i o dziwo zachowywałam się w miarę przyzwoicie. Kupowałam moje ukochane latte macchiato w kawiarni za rogiem, kiedy zauważyłam go po drugiej stronie ulicy. Zapłaciłam za kawę i przyspieszyłam nieco kroku, by „przypadkiem” na niego wpaść.
            - Mały problem z kofeiną, co?
            - Problem pojawia się dopiero, kiedy jej nie ma. Chciałam zamówić kawę po Irlandzku, ale jakoś zabrakło mi odwagi. Wiedziałeś, że dodają do niej whisky? – spytałam, byle tylko jakoś rozkręcić rozmowę. Potraktował to raczej jako pytanie retoryczne, aczkolwiek uśmiechnął się w ten swój słodki, cwaniakowaty sposób i uniósł brwi w geście zdziwienia. – Nie spytałam nawet, czy spodobał ci się prezent ode mnie. No wiesz, obraz.
            Rachel! Słowotok! Oddychaj!
            - Próbowałem się z tobą skontaktować, ale miałaś widocznie mały problem z zasięgiem.
            Musiałam przetrawić każde jego słowo. Zaraz, zaraz. Co oznacza stwierdzenie „próbowałem się z tobą skontaktować”?
            - Mieszkałam u tej zwariowanej rodziny. Pozwolili mi korzystać z ich telefonu. Raz dziennie. W ich obecności.
            - Tak czy siak dzięki. Obraz jest całkiem niesamowity.
            Miałam na twarzy ten głupkowaty uśmiech, który znaczył mniej więcej tyle, co „nie ma za co”, być może nawet z nawiązką.
            - Już od jakiegoś czasu nie widziałem Liam’a. Co u niego?
            - Nie wiem – wybałuszyłam oczy, jakby zasugerował coś jeszcze bardziej surrealistycznego niż to, że ja i kelner moglibyśby dalej się ze sobą spotykać. – Zerwaliśmy jeszcze zanim wyjechałam.
            Z każdym łykiem wystydzonej już kawy zdawałam sobie sprawę, że muszę poruszyć jeszcze jeden, dosyć niewygodny temat. Przystanęłam, wymuszając na nim dokładnie takie samo zachowanie.
            - Mogę o coś spytać? – zaczęłam niepewnie. – Dlaczego powiedziałeś Liam’owi, że jestem w ciąży?
            - Natalie mnie do tego zmusiła. Uknuła cały ten plan, żeby wydusić z niego prawdę. Zagraliśmy w papier, kamień, nożyce i padło na mnie. Jesteś zła? Bo wiesz, to miał być niewinny żart, nie wiedzieliśmy, że to może…
            - Nie jestem zła – odparłam pewnie, choć normalnie walnęłabym go w twarz. Ale aktualnie była jedna osoba, którą chciałam skrzywdzić jeszcze bardziej.
            Jestem sfrustrowana, wyczerpana, poirytowana, zniesmaczona, zawiedziona. Może troszkę poddenerwowana, ale na względnie ludzkim poziomie. Ale na pewno nie zła; dodałam w myślach.
            Poza tym byłam również dziwnie… Pobudzona. I drżały mi kolana.
            Z Natalie i jej pomysłami jest tak, że każdy kolejny jest coraz bardziej kreatywny. Nie można karać jej za dobre intencje, ale u licha, kto robi takie rzeczy? Doszłam jednak do wniosku, że zajmę się tym później.
            Minęło kilka najnudniejszych dni w moim życiu. Unikałam wszystkich. Za jedyny cel obrałam sobie przesiadywanie na ławce w parku, ale i z tego wkrótce musiałam zrezygnować, bo jak się okazało było to miejsce schadzek miejscowych alkoholików. Nie żeby przeszkadzał mi fetor taniego wina, czy coś. Po prostu coraz gorzej znosili mój sprzeciw, gdy po raz któryś z kolei pytali, czy mam ochotę się poczęstować. Cóż, nie wiem nawet czy chodziło im o alkohol.
            Wróciłam do domu po szkole dużo wcześniej niż zwykle. Nie zahaczyłam o ulubioną kawiarnię, dom Natalie, czy nawet ten uroczy sklepik, w którym kupowałam mrożony jogurt. Mama czekałą na mnie w salonie. Zadzwonili do niej ludzie z Akademii Sztuk Pięknych. Niby zrozumiała, że to nie dla mnie i że nie chcę wyjeżdżać, ale jednak mnie uziemiła i to nie dlatego, że tak zależało jej na tym moim podążaniu za marzeniami, ale dlatego, że ją okłamałam. I spaliłam jedyny dowód, który świadczył o tym, że nie mówiłam prawdy. Nie byłam nawet na tyle wściekła, by w jakikolwiek sposób mnie to dotknęło, trzasnęłam jednak drzwiami, by ją usatysfakcjonować. Dla sprostowania - moja rodzicielka nie jest despotą i nie czerpie radości z unieszczęśliwiania mnie. Po prostu uznałam, że jeśli zauważy, że jestem neutralna niczym Szwajcaria wobec jej postanowienia, to wpadnie na jeszcze gorszy pomysł i na przykład zabierze moją komórkę, co w przeszłości miało już miejsce.
            - Weź się za naukę, Rachel – krzyknęła, gdy byłam już na schodach.
            - To może lepiej namaluję jakiś obraz? – zaśmiałam się ironicznie. Czy to, że do tej pory mama wolała, bym zajęła się swoim talentem niż jakąś tam szkołą czyniło z nas nietypową rodzinę? Może troszeczkę. Na pewno nie tak bardzo nietypową, jak ta francuska parodia, która serwowała mi na obiad ślimaki.
            Korzystając z przywileju posiadania telefonu, postanowiłam zadzwonić do pewnej osoby, której byłam winna wyjaśnienia. Nie odbierał. Zrozumiałam aluzję.
            - Hej – zaczęłam spokojnie, trzymając emocje na wodzy. – W pewnym sensie rozumiem, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać, ale jakiś czas temu obiecałam, że kiedyś nadejdzie ten moment, kiedy wreszcie doczekasz się wyjaśnień i właśnie nadażyła się taka sposobność, więc… Przepraszam, że cię zwodziłam. Nie wiedziałam co czuję. Nadal nie wiem. Kiedy mnie pocałowałeś, uświadomiłam sobie, że nie chcę wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Wiesz co mówią. Za pierwszym razem to błąd, każda kolejna próba to już świadomy wybór. Przepraszam, Liam… - urwałam, bo ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Zakończyłam połączenie. – Nie jestem głodna.
            - A spragniona? – zapytał Peter, zdejmując kurtkę.
            - Boże, co ty robisz? – krzyknęłam rozpaczliwie, bo albo mi się wydawało, albo zamierzał zrobić striptiz.
            - Porywam cię.
            - Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mam szlaban.
            - Rozmawiałem z twoją mamą. Zgodziła się, żebyś przyszła na naszą próbę. Powiedziałem, że okazjonalnie grywasz u nas na flecie.
            Parsknęłam śmiechem.
            - Dlaczego miałabym pójść na waszą próbę?
            - Nie idziemy na próbę, tylko na… - Zobaczysz – podał mi mój sweterek i poniekąd zmusił do tego, bym z nim poszła. Przytrzymywał mi ramiona i szedł za mną w ślimaczym tempie do czasu, gdy upewnił się, że na pewno mu się nie wyrwę. Zrozumiałam, że jedziemy do domu pewnej nieznośnej blondynki znacznie później niż by wypadało. W środku byli tylko najbliżsi znajomi. Owszem, uznałam, że to dosyć podejrzane. To „coś” przypominało przyjęcie ze skromną liczbą gości.
            - Właściwie, to co świętujemy, Peter?
            - Twój sukces.
            Przełknęłam głośno ślinę. Trudno powiedzieć, dlaczego wtedy nie zemdlałam. To byłoby najlepsze, a już na pewno najłatwiejsze wyjście z sytuacji.
            - Czy to jest… Impreza pożegnalna? Dla mnie?
            - Wolałbym użyć stwierdzenia „gratulacyjna”, ale poniekąd również…
            Autentycznie zakręciło mi się w głowie. Czy rzeczywiście jedno maleńkie niedomówienie może osiągnąć taki wymiar?
            Widziałam jakiś tort. I mój ukochany burbon. Dużo burbonu. I Matty’ego. Tak bardzo się starali. Aż chciałoby się rzec „Natalie się starała”. Musiała wiedzieć o mojej pogawędce z Hale’m. Mniejsza z tym. Zrobili to dla mnie. Takie małe „ostatnie pożegnanie”. I rzeczywiście, dzięki mojemu nastrojowi zapanowała dosyć grobowa atmosfera. Przez moment dokładnie studiowałam wszystkie możliwości. Mogłam rozegrać to na milion sposobów, ale ostatecznie na piedestale stanęły dwa – przyznać się, albo dobrze się bawić i odłożyć spowiedź na później.
            - Zrezygnowałam z tego stypendium – oświadczyłam, łamiącym się głosem. Kilkanaście par oczu wpatrywało się we mnie ze szczerym zdumieniem. Zaczęłam się niepewnie wycofywać, by w końcu po subtelnym zderzeniu pleców z drzwiami wyjść na zewnątrz i znacznie przyspieszyć kroku.
            Prawda cię wyzwoli! Akurat.
            Znacie to uczucie, kiedy jedyną rzeczą, na jaką macie ochotę jest podkulenie kolan i bezczynne wgapianie się w sufit? Doświadczałam tego często, być może nawet zbyt często. Przykleiłam tam nawet kilka plakatów, by nie wyjść na obłąkaną.
            Ktoś subtelnie odchylił drzwi mojej sypialni.
            - Jak daleko na skali szaleństwa się właśnie znajdujesz? – rzucił nieśmiało Pete, jeszcze zanim wychylił głowę zza drewnianej powierzchni.
            - Cóż, jeśli cię to pocieszy, to jestem zbyt zmęczona, by cię teraz zabić.
            - Przepraszam, nie powinienem przekazywać dalej „dobrej nowiny” bez uzgodnienia tego z tobą.
            - Właśnie. Nie powinieneś.
            Poklepałam poduszkę koło mnie, sugestywnie dając mu do zrozumienia, że chcę, żeby koło mnie usiadł. Bezczelnie nadużywając gościnności, zdjął buty i położył się na tej stronie łóżka, która należała do Paul’a. Paul to mój miś, którego dostałam od Natalie na bodajże dwunaste urodziny. Również zmieniłam pozycję na poziomą, nie odrywając wzroku od wyżej wymienionego sufitu. Wkrótce jednak ta cała przereklamowana cisza zaczęła mnie przytłaczać, więc zagaiłam:
            - Podobno nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Zgadzasz się z tym?
            - Chyba tak.
            - Powiedziałam komuś, że go nie kocham.
            - Kłamałaś?
            - Nie! – zaprotestowałam ostro, ale po chwili dodałam: - Nie wiem. Nigdy nie byłam zakochana.
            - Chodzi o Liam’a, tak?
            - Oczywiście – … że nie, dodałam w myślach, ale na głos powiedziałam tylko: - Oczywiście, że chodzi o niego. O kogo innego mogłoby chodzić?
            - To skończony dupek. Stać cię na więcej.
            - Zabawne. Podobnych słów użyłam, by wypersfadować ci z głowy związek ze Spencer. Wiesz co? Lepiej się już dziś nie odzywaj.
            O dziwo mnie posłuchał. Obróciłam się tyłem do niego.


____________________________________


Wiem, że miał być dużo wcześniej, ale całkowicie przytłoczyły mnie obowiązki.

Tak naprawdę ten rozdział jest wstępem do kolejnego. Mam pewien diaboliczny plan, ale jeszcze nie jestem pewna, czy coś z tego wyjdzie. Zobaczymy. 

8 komentarzy:

  1. Cieszę się, bo przynajmniej nie jest smutny, frustrujący i bulwersujący. :3
    Osobiście cieszę się, że nie przyjęła tego stypendium. No bo, Francja na rok? Pff.
    Nie wiem co kombinujesz i nie wiem czy mam się tego twojego diabolicznego planu bać, haha! :D
    No i... co mogę powiedzieć? Ten rozdział jest spełnieniem moich ciągłych błagać o poprawę. Jest lepiej, to trzeba przyznać. Z Matt'em już nawet rozmawia. Wow. Chociaż dobrze wiemy, że czekam na taką dłuższą, poważniejszą, bardziej intymną rozmowę. Ale nie narzekam, broń Boże!
    Peter, Peter, wszędzie jest Peter :3 Nie przeszkadza mi to, skąd! Lubię Peter'a i jeśli na razie nic ma nie być między Matty'm, a Rachel to chcę Peter'a :3 I mam malutkie wrażenie, że ten twój diaboliczny plan, właśnie jego dotyczy. No ale, może ten Peter'owy rozdział to taka diaboliczna zmyła, hahaha :D

    I wgl, czuję się taka beznadziejna :O to już twój drugi rozdział we wrześniu, a ja nie dodałam jeszcze nic nowego... I jest tylko coś zaczęte, a w dodatku to "coś" mi się nie podoba. I jeszcze s.z.k.o.ł.a... Ja nie wiem, dzisiaj był drugi dzień, DRUGI DZIEŃ, a ja już jestem nią zmęczona.
    I na moje usprawiedliwienie powiem, że cały czas myślę o tym co mam napisać, więc pewnie w końcu wpadnę na jakiś genialny pomysł.
    Jbc, czekam na wenę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahhaha, no przestań. drugi we wrześniu tylko dlatego, że pierwszy opublikowałam parę minut po północy jakoś :D

      wiesz, sama miałam dosyć tej nostalgii :D
      czas powrócić do bardziej niezdarnej aniżeli zrozpaczonej Rachel.

      też jestem strasznie zmęczona, uwierz. nie mogę zasnąć, ciągle się stresuję. znowu zaczynam 'bać się jutra' xD a jak jeszcze do tego wszystkiego dojdzie nauka, to już w ogóle. tak strasznie się od tego wszystkiego odzwyczaiłam :C no ale czas się ogarnąć.

      nie muszę chyba mówić, że troszkę się niecierpliwię i totalnie nie mogę się doczekać dalszych perypetii Lucy?

      Usuń
  2. nooo, na to czekałam! powrót mojej kochanej Rachel, yeah :3

    ughm, szkoła to koszmar. ja też nie mogę się przestawić. cały czas chodzę albo śpiąca (wstawanie o 6.30 nie jest tym co lubię najbardziej, pospałabym jeszcze koło 6 godzin -,-), ale zmęczona (po kilku godzinach w szkole). wypompowana JA. no ale nie ma się co użalać, trzeba, tak jak mówisz, ogarnąć się i jakoś pójdzie.

    wiem, wiem, nie musisz mówić, haha :D
    staram się i mam nadzieję, że najpóźniej do końca weekendu się pojawi. jak zwykle, to bardziej zależy od weny, niż ode mnie. ale weekend to weekend, wiadomo, lepsza aura i wgl. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. patrzę na datę publikacji mojego rozdziału i nie mogę w to uwierzyć. minął już tydzień i nie zanosi się na to, bym mogła w najbliższym czasie publikować.
    mam co prawda jakąś większą połowę rozdziału, ale kompletnie brakuje mi czasu.
    postaram się jednak jakoś to wszystko poukładać i dodać jak najszybciej. wrrrrr to do mnie takie niepodobne!

    OdpowiedzUsuń
  4. wstyd się przyznać, ale sama tego nie zauważyłam. szkoła tak bardzo mnie pochłania...

    OdpowiedzUsuń
  5. 11 dni! :< dodaj coś, dodaj! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. 2 tygodnie ;O gdzie się podziewasz?

    OdpowiedzUsuń
  7. kurczę, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że minęło aż tak dużo czasu, ale mam tak zawirusowany komputer (mój brat coś przy nim namącił), że kompletnie nie mogę otwierać większości plików i muszę korzystać z internet explorera (OMFG) co jest beznadziejne samo w sobie, ale mam już na szczęście kilka rozdziałów w zapasie i jak już to wszystko ogarnę (chyba nie obejdzie się bez formata), to wrócę! wrócę bezzwłocznie! i jeszcze będziesz miała mnie dość.

    OdpowiedzUsuń