Mniej
więcej w połowie czerwca zaczęły do mnie docierać informacje dotyczące
domniemanej ciąży Emily (w woli przypomnienia – byłej dziewczyny mojego
aktualnego faceta), ale za bardzo się tym nie przejęłam, gdyż jak wiadomo,
podobne plotki krążyły swego czasu o mnie i nie miały nic wspólnego z prawdą.
Spotykaliśmy
się z Matty’m już prawie dwa miesiące. Oznaczało to, że przez jakieś
sześćdziesiąt dni praktycznie nie rozmawiałam z Peter’em, ale z drugiej strony
przez całe osiem tygodni byłam przeszczęśliwa. Pierwszy raz w moim życiu
zwyczajnie byłam szczęśliwa.
To
był cudowny tydzień. Zaczęłam normalnie rozmawiać z bratem. Nie obwiniał mnie
już za nic. Za nic. Ja i mój chłopak planowaliśmy wspólne wakacje. Mama
wyjechała w jakąś delegację, więc nadchodzący weekend mieliśmy spędzić również
tylko we dwoje. Żyć nie umierać.
-
Musimy pogadać – oświadczył oschle Matthew. No nic. Seksowna, koronkowa
bielizna ukryta pod sukienką na suwak, który by the way ciągnął się przez całą
jej długość, musiała jeszcze chwilę poczekać. Jak to mówią – co się odwlecze,
to nie uciecze.
Utkwił
we mnie ten smutny wzrok, a ja nadal potrafiłam myśleć tylko o jednym.
-
Nawet nie wiem od czego zacząć – ukrył twarz w dłoniach, jakby nie mógł ani
chwili dłużej patrzeć mi w oczy. W geście rozpaczy upadłam przed nim na kolana
i próbowałam zmusić go do tego, by na mnie spojrzał, bo wiedziałam, że jego
zachowanie nie zwiastowało niczego dobrego. W końcu odpuściłam i jakby nigdy
nic usiadłam obok niego i oparłam głowę na jego ramieniu.
-
Wolałabym to usłyszeć od ciebie – westchnęłam ciężko. Złapałam go za rękę. Co
najmniej jakby miało mi to w jakikolwiek sposób pomóc. Opuszkami palców
gładziłam po jego dłoni, ale kiedy wreszcie przemówił i usłyszałam jego niski,
zachrypnięty głos, zacisnęłam palce, wciskając paznokcie w jego skórę.
-
Emily spodziewa się dziecka.
-
Co zamierzasz zrobić? – zapytałam nieśmiało, choć dobrze znałam odpowiedź. – Kogo
ja chcę oszukiwać? Zawsze robisz to, co jest właściwą rzeczą do zrobienia.
-
Nie mogę pozwolić na to, żeby moje dziecko wychowywało się bez ojca.
-
Wiem – szepnęłam, spuszczając wzrok. Nadal jednak kurczowo trzymałam się jego
ramienia, jakby tkwiąc w przekonaniu, że koniec nastąpi dopiero wtedy, kiedy
wypuszczę go z objęć. – Jesteś chyba ostatnim porządnym facetem na tej
planecie. Emily jest szczęściarą.
-
Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
Przepraszam?
To wszystko, co miał mi do powiedzenia? Sprawił, że stałam się niewiarygodnie
słaba. W stu procentach uzależniona od niego. Czekałam tak długo, by wreszcie
był mój, a teraz to umierało. Zrujnował mnie i doskonale zdawał sobie z tego
sprawę. Rozumiałam dlaczego dokonał takiego wyboru i dlatego nie potrafiłam się
na niego nawet należycie złościć. Jak śmiałabym mieć do niego pretensje o to,
że zachował się tak przyzwoicie? Wszystko co robił zasługiwało na podziw i
oklaski. Idealny Matthew Hale.
-
Być może za bardzo się z tym wszystkim pospieszyliśmy.
- Naprawdę, Matt? Usłyszałam już to co chciałam
usłyszeć. Nie licz na rozgrzeszenie. Szanuję twoją decyzję, bo wiem, że to
najlepsza z możliwych opcji, ale błagam, nie próbuj wmówić mi, że to co było
między nami miało z tym coś wspólnego. Stało się. Nie możemy już nic z tym
zrobić.
-
Co miałbym powiedzieć? Że żałuję, że tak się stało? Dobrze wiesz, że tak jest.
-
Powiedziałeś już Emily o tym, co postanowiłeś?
-
Wolałem najpierw porozmawiać z tobą.
Nastała
kompletna cisza, a atmosfera była tak gęsta, że z powodzeniem można by ją było
pokroić nożem, niczym tort urodzinowy. W sumie było to bliskie prawdy. Być może
mój pech obchodził właśnie jakąś rocznicę.
-
Chyba powinienem już iść.
-
Nie zostawiaj mnie. Nie teraz – odrzekłam, łamiącym się głosem. Moje oczy
dopiero w tym momencie zaszkliły się łzami. To wszystko działo się naprawdę.
Odchodził. Na jego twarzy malował się
grymas zdezorientowania. Co prawda zdążył już wstać i zarzucić bluzę, ale na
dźwięk moich słów zatrzymał się i wtopił we mnie to pewne niepewności
spojrzenie. Jego piwne oczy… Mimo faktu, że wszystko było bardziej klarowne,
niż kiedykolwiek, ja czułam się jeszcze bardziej zagubiona niż zazwyczaj.
Dosłownie zdarłam z niego tę cholerną bluzę w ramach protestu i ostentacyjnie
objęłam go w pasie. Nie mogłam dostrzec jego reakcji, ale wiem, że przez krótką
chwilę się wahał. Nie wiedział czy powinien odpowiadać na moje czułe gesty. Byłam
egoistką. Myślałam tylko o sobie, ale na ten moment wszystko było mi obojętne.
Byleby tylko zatrzymać go przy sobie jak najdłużej. Choćby nawet to „jak
najdłużej” miało nie trwać dłużej niż jedną noc. Wkrótce mi uległ. Jedną dłonią
przycisnął mnie do siebie na wysokości moich barków, a drugą zaczął gładzić
moje włosy. – Możemy udawać, że ta rozmowa odbędzie się dopiero jutro?
Uśmiechnął
się blado, choć nadal wertował mnie wzrokiem w ten niewzruszony, niemalże
obojętny sposób. Zupełnie jakby próbował tłumić swoje uczucia. Domyślam się, że
nie było mu łatwo, a przynajmniej wolę myśleć w ten sposób. Sama nie wiem jak
do tego doszło. No, dobra… Może ta wizja przeszła mi przez myśl, no ale… Od
słowa do słowa, od pocałunku do pocałunku, delikatnie mówiąc, przeszliśmy do
rzeczy. Początkowo oboje czuliśmy się dosyć niepewnie, by nie rzec nieswojo,
jednak ledwo nasze usta spotkały się w tym subtelnym, nieco kaleczonym
pocałunku, a już po chwili nadaliśmy temu wszystkiemu szaleńczego tempa i nasze
ruchy i gesty przybrały na śmiałości. Znacie ten specyficzny dźwięk odpinania
zamka błyskawicznego? Cóż, nim się zorientowałam, skromny kawałek płótna,
czytajcie: moja sukienka, z cichym szelestem wylądował na podłodze. Kiedy mnie
obejmował, dosłownie cała drżałam. Było tak idealnie i jednocześnie tak bardzo nieidealnie
z wiadomych względów. Prawdziwa perfekcja musi być w końcu nieidealna.
Tak
dobrze się wtedy czułam. Nie docierało do mnie jeszcze, że to wszystko miało
raczej charakter pożegnania. I tak oto nazajutrz skończyło się moje pięć minut
szczęścia. Myślałam, że najtrudniejszą częścią będzie powiedzenie sobie: „cześć”
o poranku, ale to, że Matty wymknął się z mojego mieszkania jeszcze zanim się
obudziłam było o wiele gorsze. Nie było żadnego dowodu na to, że jeszcze kilka godzin
wcześniej tu był. No, może poza moim złamanym sercem. Powtórzę się – serce to
pieprzony mięsień, więc teoretycznie nie da się go złamać, ale jak inaczej
określić stan, kiedy jest rozdarte na milion cholernie małych kawałków, których
nie można później tak po prostu złożyć w całość i udawać, że nic się nie stało?
***
-
Zawsze to robisz – rzucił obojętnie Peter, beznamiętnie wpatrując się w jezdnię.
Był taki opanowany i zdystansowany. Coś jakby mój związek z Matty’m wpłynął na
nasze relacje. Co ja pieprzę? Przecież to oczywiste, że związek z jego
przyjacielem zmieniło nasz i tak wyjątkowo skomplikowany bromance.
-
Co robię?
-
Uciekasz.
-
Sam namawiałeś mnie do tego, bym skorzystała z tego stypendium. To moja wielka
szansa! Bla, bla, bla. Powinnam to docenić. Bla, bla, bla.
-
Dobrze wiesz o czym mówię.
-
Na chwilę obecną nie widzę innego rozwiązania.
-
Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
To
chyba właśnie te słowa zabolały mnie najbardziej. Nie jakieś tam wymówki Matty’ego,
nie wypowiedzi Emily na temat jeszcze nienarodzonego dziecka, a próby zatrzymania
mnie w tym miejscu przez najlepszego przyjaciela. Być może dlatego, że
wiedziałam, że nie zmienię zdania. A już na pewno nie w drodze na lotnisko.
-
Dobrze mieć cię z powrotem – tak brzmiały moje ostatnie słowa, zanim na dobre zniknęłam
z jego pola widzenia i wtopiłam się w tłum innych pasażerów.
-
Poczekam tu na ciebie. Zawsze na ciebie czekam – a tak brzmiały jego ostatnie
słowa podczas naszego pożegnania.
Choć
trudno w to uwierzyć, Peter rzeczywiście na mnie zaczekał. Równy rok później
odebrał mnie z lotniska. Z czasem zaczęłam zauważać, że coraz więcej go w moim
życiu. Zrozumiałam, że praktycznie od zawsze tak było. Naturalnie nie od razu
Rzym zbudowano. Oj, nie od razu.
Któregoś
dnia po prostu zmusił mnie do szczerej rozmowy, albo raczej do wysłuchania jego
monologu.
-
Przysięgam, że kiedy na nią patrzyłem, myślałem tylko o tobie. Jeśli tylko
mógłbym ci to w jakikolwiek sposób udowodnić… Przeciwieństwa się przyciągają,
Rachel. Próbowaliśmy i uciekaliśmy od siebie, ale zawsze kończymy w tym samym
punkcie. Naprawdę tak trudno to zrozumieć?
-
Och, zamknij się.
-
Słucham?
-
Twoje usta się poruszają, ale nie mam pojęcia co do mnie mówisz, bo jedyną
rzeczą, jaką mam ochotę teraz zrobić jest skrzywdzenie cię przy pomocy mojej
pięści. Spieprzyłeś na całej linii. Zawsze wracałeś do Spencer. Tuż przed moim
pierwszym wyjazdem do Francji. Pamiętasz? Urodziny Matty’ego. Schowałam dumę do
kieszeni i przyszłam do ciebie z podkulonym ogonem, bo łudziłam się, że coś z
tego mogłoby być. Ale kiedy ją wtedy zobaczyłam… Na litość Boską, wracałeś do
niej tak wiele razy! A ja, głupia, chciałam cię spytać, czy powinnam w ogóle
wyjeżdżać. Gdybyś nie był skończonym idiotą, to wszystko wyglądałoby teraz
inaczej.
-
Nie śmiałbym cię zatrzymywać. To byłoby szczytem egoizmu. Nie miałem prawa.
-
W myślach błagałam cię o to, żebyś to zrobił!
-
Nie możesz winić mnie za wszystko, podczas gdy ty wprost wyparłaś się tego, że
coś do mnie czujesz. Nazwałaś nas pieprzonym nieporozumieniem!
-
Bo myślałam, że mówisz dokładnie to, co chciałam usłyszeć! – zaśmiałam się
ironicznie, a on, wyraźnie speszony, najwidoczniej odpuścił. – Skoro już sobie
wszystko wyjaśniliśmy, to może tak przejdziemy do puenty?
-
O czym mówisz?
Pokręciłam
głową z niedowierzaniem. Delikatnie rozchylił wargi ze zdziwienia, a ja
korzystając z okazji, wpiłam się w nie z niewysłowioną satysfakcją.
Mówią,
że pierwszy pocałunek jest wszystkim. My mieliśmy już kilka pierwszych
pocałunków i każdy z nich był wyjątkowy i niepowtarzalny. I z każdym kolejnym
upewniałam się w przekonaniu, że coś do niego czuję. To nie przypadek, że
pomimo tego, że nasze drogi tak bardzo się poplątały, w końcu znaleźliśmy
siebie. Zupełnie jakby ostatnie dwa lata kompletnie nie miały znaczenia.
-
Pójdziemy na górę? – spytał i oboje parsknęliśmy śmiechem. Od tego wszystko się
zaczęło. Zacytował zdanie, od którego praktycznie rzecz biorąc rozpoczęła
kiełkować nasza skomplikowana znajomość.
Synek
Matty’ego, Aaron, skończył sześć miesięcy. Przeurocze dziecko. Ma jego oczy i
uśmiech. Staram się nie myśleć o tym „a co by było gdyby…”. Niech to los decyduje
za mnie. Jak dotąd był dla mnie wyjątkowo hojny. Dał mi Peter’a.
_________________________________________
Zakończone szybciej niż myślałam.
Ale tak jest lepiej. Nikt nie lubi opowiadań, które ciągną się w
nieskończoność. W pewnym sensie byłam rozdarta pomiędzy pomysłami na
zakończenie tej historii, a rozpoczęciem kolejnej. Pomysły dosłownie
eksplodowały w mojej głowie. Mam nadzieję, że jak przeczytam to coś na górze za
jakiś czas, to nie będę się wstydzić siebie z przeszłości i moich żałosnych
idei.
Tak, już jest coś nowego.
Żegnajcie Rachel, Peter i Matty.
Będzie mi was cholernie brakowało. Zwłaszcza Ciebie, Matty, chociaż mam ochotę
skopać Ci tyłek.
Czy ta konsternacja po
postawieniu ostatniej kropki jest czymś naturalnym? Bo czuję się dziwnie, a już
na pewno nie naturalnie.