sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział 1. Bleeding love

         Każdy dochodzi w swoim życiu do takiego punktu, kiedy wszystko staje się mu obojętne. Nie jest to jednak zwykła obojętność, bo pod jej określeniem staramy się ukryć całą gamę uczuć wraz z frustracją na ich czele. Tak było i ze mną. Oficjalnie stałam się pieprzonym antywzorcem postępowania. Zero ambicji, planów, marzeń. Wewnątrz aż kipiałam ze złości, kiedy nie byłam w stanie zrealizować któregokolwiek z moich celów. Plan nieplanowania zupełnie niczego był o tyle udanym, że kiedy się potykałam, inni zazwyczaj tego nie zauważali. Przynajmniej na tej metaforycznej płaszczyźnie. Jeśli chodzi o dosłowną utratę równowagi, to za każdym razem znalazł się ktoś, kto zrobił mi zdjęcie albo zwyczajnie tarzał się ze śmiechu na widok moich zwłok bezwładnie rozłożonych na podłodze tudzież trawie.
            Wracając do gadki o uczuciach należy chyba wspomnieć, że nie mogłam ich ukryć tylko w obecności jednej osoby. Całe szczęście sam zainteresowany nigdy tego nie zauważał. Właściwie to trudno w dosłownym sensie zauważyć palpitacje serca. Chwała Bogu, zwłaszcza przedstawiciele płci przeciwnej mają z tym problem.
            Tak więc siedziałam teraz przy stoliku w Blue Orchid Cafe, popijając latte macchiato i wodząc znudzonym wzrokiem po ludziach siedzących przy barze. Natalie kilkakrotnie szturchnęła mnie łokciem. Zrobiła to tak dosadnie, że zaksztusiłam się sączoną przez rurkę ambrozją. To był sygnał. Za chwilę miało się odmienić moje życie. Wmawiałam to sobie po raz 876789876678909876789. Oficjalna wersja mówiła jednak o piątym razie.
            O tym, czego sprawa dotyczyła słów kilka. Otóż na malutkiej scenie tej odpicowanej niedawno speluny miał zagrać pewnien zespół. W dodatku nie byle jaki zespół. Mogę się już teraz pochwalić, że znałam ich jeszcze przed zdobyciem przez nich popularności (choć pisząc to nie mam pewności, że kiedykolwiek ją zdobędą). Jeśli chodzi o skład, to mamy tutaj Anthony’ego (wokalista, powszechnie znany jako Tony), Chris (gitarzysta), Robert (gitarzysta numer dwa), Peter (perkusista, raczej mówimy na niego Pete, tak jak Pete Doherty) i wreszcie on. Chodzący ideał. Matthew Hale. Basista. Ósmy cud świata. Słodki, inteligentny i na moje nieszczęście również nieśmiały. Być może nawet bardziej niż ja sama.
            Jeden z tych diabelskich pomysłów właśnie w magiczny sposób powrócił jak bumerang do mojego złowieszczego umysłu i sprawił, że na mojej twarzy zagościł głupkowaty uśmiech. Przebierając nogami wytrzymałam do końca koncertu, kiedy to chłopaki powoli zbierali się ze sceny.
            - Uderz mnie z całej siły w nos. Muszę mieć pewność, że poleje się krew.
            W tym momencie powinien mnie trafić piorun. Zamiast tego Natalie długo się nie zastanawiając, chwyciła za opróżniony kufel po piwie i z gracją primabaleriny walnęła mnie nim w twarz. Dokładnie tak jak o to prosiłam. Zabolało.
            Zasłoniłam nos ręką i szybko podbiegłam do chłopaków, którzy składali sprzęt. Plan był mniej więcej taki – podchodzę do Matta, ten przez przypadek uderza mnie łokciem, zauważa, że krwawię, ma wyrzuty sumienia, zabiera mnie do szpitala, wysyła milion wiadomości na facebooku, w których wypytuje o mój stan zdrowia i wreszcie zaczyna nam się układać.
            Kiedy to opisuję, to mogłoby się wydawać, że cała ta akcja toczyła się wieczność. Niestety wszystko trwało przez kilka niedorzecznych ułamków sekund. Zbliżałam się do nich w tym podejrzanie szybkim tempie, kiedy na mojej drodze stanął kelner, którego wcześniej nie zauważyłam oraz jego cudowna taca. Jej zawartość natychmiast wylądowała na mojej koszulce. Dokładnie. Nie jedno, a dwa piwa spływały teraz po twarzy Lennona, sprawiając, że nad jego głową pojawił się zarys czarnego stanika.
            - O mój Boże! Nic ci nie jest? – wrzasnął kelner. To było do przewidzenia. Ratując podobiznę idola odsłoniłam nos, z którego bezwładnie spływały strużki czerwonej cieczy.
            Musiałam doznać wstrząsu pourazowego, bo nie pamiętam tych kilku następnych minut. Gdy już ocknęłam się z amoku, stałam w kabinie toalety w samym staniku, a Natalie próbowała wciągnąć na mnie jakąś koszulkę. To nie był byle jaki t-shirt. Widniało na nim logo zespołu, którego nazwy póki co nie wymienię. TEGO zespołu.
            - Peter pożyczył ci swoją koszulkę. Miał w niej wystąpić, ale ostatecznie nie wystarczyło mu czasu na przebranie się. Trzymaj – wcisnęła mi papierowy ręcznik w dłoń i wyprowadziła mnie z łazienki, pilnując, bym docisnęła go do twarzy.
            Nie wiedzieć czemu, gdy weszłam do sali wypełnionej ludźmi, rozległy się oklaski. Najwidoczniej stałam się najjaśniejszą gwiazdą wieczoru. Mimo całej katastrofy, która odgrywała się na moich oczach, właśnie dostrzegłam jakieś plusy całego zajścia. Właściwie to pięć plusów siedzących przy naszym stoliku. Pięć par oczu wpatrujących się we mnie ze współczuciem.
            - Na koszt firmy – szepnął kelner, podsuwając mi ogromny kufel złotego napoju uwieńczonego pianką.
            - Chcą mnie upić, żebym pomyślała, że sama to sobie zrobiłam po pijaku – burknęłam. Matt się zaśmiał. Cudownie! Wreszcie dostrzegł moje specyficzne poczucie humoru. Ba, powiedziałabym nawet, że je docenił. Jako jeden z niewielu. – Słuchaj… - przerwałam, robiąc głupkowatą minę, bo nie bardzo wiedziałam jak zwrócić się do pracownika baru, który według oficjalnej wersji prawie złamał mi nos.
            - Sid – dokończył za mnie.
            - Klinika plastyczna zażyczy sobie niezłej sumki, aby zrekonstruować tę część mojej twarzy, więc może przynajmniej postawisz kolejkę również moim znajomym?
            Nie czekałam na odpowiedź. Wiedziałam, że to zrobi. Koniec końców plan o roboczej nazwie „krew z nosa” mimo niewielkich modyfikacji uważam za prawie udany. Mogę to już teraz śmiało powiedzieć, bo odbyłam wizytę u chirurga. To nie było złamanie. Natalie mnie nie oszpeciła. Wszystko skończyło się w miarę dobrze.
Rozpoczął się kolejny etap w znajomości mojej i Matta. Ze zwykłego „cześć” przeszliśmy na „cześć, jak tam twój nos?”


***


- Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie skomplikowane? – spytałam w końcu. Moja korepetytorka z matematyki nie była zbyt zachwycona. W odpowiedzi zamknęła książkę i wyszła. Tak po prostu opuściła mój dom.
Ludzie z reguły nie lubią odpowiadać na trudne pytania.
„Co będzie na obiad?” – „Nie wiem”.
„Jaki jest wynik tego działania?” – „Nie wiem”.
„Czy ta sukienka aby na pewno nie pogrubia mnie w pasie?” – „Nie wiem”.
Są takie dni, kiedy najlepiej byłoby pozostać w domu, bo wszystko czego się dotkniesz prowadzi do totalnej kompromitacji. To chyba był jeden z takich dni.
Jak nietrudno się domyśleć, trwoniłam mój cenny czas w Blue Orchid Cafe. Wiedziałam, że tam bywał, więc wystarczyło po prostu na niego wpaść. To takie oczywiste. Tego dnia założyłam nawet szczęśliwą koszulkę na ramiączkach w kolorze pudrowego różu. Co więc mogło się nie udać? Cóż, zacznijmy od początku.
Próbując wymazać z pamięci historię z krwawiącym nosem, napisałam najbardziej idiotycznego posta na fb. Polubiło go ponad 20 osób. W tym Matt. Mało tego, zachęcony treścią wyżej wymienionego posta postanowił do mnie napisać. W tej jakże krótkiej i emocjonującej wymianie zdań nadmienił, że wybiera się do BOC. Mniejsza z tym. Napisał, że fajnie mu się ze mną gadało. Wtedy. Kiedy prawie złamałam nos.
Pomijając fakt, że dzień wcześniej pomyliłam dezodorant z samoopalaczem w sprayu i popsikałam pachy tym ustrojstwem, jakimś cudem doprowadziłam się do względnego porządku.
Zanim przejdę do tej żenującej części, pragnę podkreślić, że miałam za sobą potworny dzień w szkole i pokłóciłam się z Cassie, moją przyszywaną siostroprzyjaciółką, która stanowiła najprawdopodobniej jedyny głos rozsądku w moim zagmatwanym życiu. Postanowiłam zatopić wszelkie smutki, wypijając kolejne drinki i flirtując z kelnerem Sidem. Tak, nadal miał wyrzuty sumienia.
I wtedy on wszedł do baru. To było tak surrealistyczne i piękne zarazem, że nieświadomie otworzyłam usta. Przywitał się, Po raz enty przypomniał mi, dlaczego za każdym razem na jego widok uginały się pode mną kolana. Był ku temu jeden główny, a dokładniej dwa powody. Oczy. Nigdy nie poznałam osoby, która posiadałaby równie szczere i słodkie spojrzenie jak on.
Nie byłam zbyt rozmowna tego dnia. Prawdę mówiąc ledwo utrzymywałam w miarę normalnie wyglądającą pozycję. Byłam nieźle wstawiona. Sama nie wiem kiedy, ani jak to się stało, ale gdy wreszcie się opamiętałam, było już po wszystkim. Zwymiotowałam na jego śnieżnobiałe trampki. Nie mam pojęcia, czy bardzo się zdenerwował, bo w tym momencie urwał mi się film.



_________________________


Przenoszę się z onetu. Blogspot jest jak powiew świeżego powietrza w mojej blogowej 'karierze'. Póki co trzeba przekopiować te wszystkie zaległe rozdziały i będzie dobrze. Musi być.

3 komentarze:

  1. Och, oczywiście, że będzie dobrze, w końcu jesteśmy tu razem!
    Masz rację, tak cudownie dodaje się rozdział bez żadnych komplikacji.
    Tak cudownie zmienia się szablon, dodaje komentarz, robi WSZYSTKO. Ciach, ciach i gotowe, zero stresu. :3
    Hej! Nie zapomnij o komentarzach, haha :D
    Dobry pomysł z połączeniem kilku rozdziałów, to chyba nawet przyspieszy przenoszenie.

    + Ależ masz malutką czcioneczkę! ;o

    Co do zmienienia czcionki w stopce, to próbowałaś w dostosowanie szablony->Zaawansowane->Stopka? ;> A wielkość czcionki w stopce powinna się zmienić wraz ze zmienieniem wielkości czcionki w Tekście gadżetów..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie mam tam nic takiego o.O męczę się już z godzinę. Moja malutka czcioneczka jest fee :C I jeszcze na dole pisze "BRAK CZŁONKÓW".

      Usuń
  2. O, widzę, że już jest lepiej.. :D
    Może masz coś w układzie strony, w gadżetach, jakiś członków? XDD

    OdpowiedzUsuń