Wolałam
nie spoglądać w lustro, bo już sam widok czerwonego nosa i rozczochranych
włosów sprawiał, że z miejsca wpadałam w depresję.
Powiedzmy,
że miało to również swoje plusy. Wszyscy w koło nagle stali się podejrzanie
mili, mogłam spać tak długo jak tylko chciałam i zjadać to na co tylko miałam
ochotę bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Poza tym często zostawałam sama w
domu, więc mogłam słuchać muzyki na cały regulator, wyczyniając przy tym
naprawdę dziwne rzeczy.
Ktoś
zapukał do drzwi. Spanikowałam. Przykazanie piąte tajnego kodeksu, którego
autorką jestem ja sama mówi: „nie będziesz nieznajomym bez makijażu się
pokazywać”, więc niezgrabnie zabrałam się za tuszowanie rzęs. Oczywiście nie
mogłam pozwolić na to, by ów tajemniczy gość czekał zbyt długo, więc zrobiłam
to niezdarnie, prawie w ogóle nie spoglądając w lusterko. Kiedy w końcu
pociągnęłam za klamkę, moim oczom ukazał się Peter (dla sprostowania:
perkusista).
- Wszystko
w porządku? – spytał nieco zdziwiony. Z trudem powstrzymywał się przed wybuchem
śmiechu. – Twoje oczy…
W tempie
godnym olimpijczyka podbiegłam do zwierciadła wiszącego w przedpokoju. O mały
włos nie dostałam zawału, kiedy zorientowałam się, że… Pomalowałam tylko jedno
oko. I to w dodatku tak stylowo, że z profila mogłabym przypominać pandę.
Szybko zmazałam moje „dzieło” husteczką nawilżającą, wytuszowałam rzęsy tak jak
trzeba i wróciłam do bruneta, pochrypując i pokasłując co niemiara.
- Tak
lepiej – uśmiechnął się, przeczesując nienagannie ułożoną fryzurę palcami. – Co
prawda od twoich urodzin minął już jakiś tydzień, ale nigdzie nie mogłem
znaleźć swojego ipoda i pomyślałem, że może zostawiłem go tutaj.
- Ach,
tak. Gdzieś go położyłam…
Nie mogłam
przyznać się do tego, że właściwie korzystałam z niego od tamtej pory, bo dobór
piosenek satysfakcjonował mnie w stu procentach. Mało tego! Dokupiłam nawet
ładowarkę. Dobrze, że nie zdążyłam jeszcze dorzucić czegoś od siebie.
Z ciężkim
sercem wyjęłam urządzenie spod poduszki leżącej na kanapie i podałam je Peter’owi.
- Totalnie
przesłuchałaś moją playlistę.
Przecząco
pokręciłam głową, jednocześnie uśmiechając się diabelsko:
- Totalnie
przesłuchałam twoją playlistę – przyznałam. – Niezły gust. Szczególnie podoba
mi się pozycja sześćdziesiąt dziewięć.
- Słucham?
- Drogi
Boże… Piosenka. Sześćdziesiąta dziewiąta piosenka.
-
Zaprosiłbym cię na sobotni koncert, ale widzę, że…
- Chętnie
wpadnę.
- Nie
jesteś przypadkiem chora?
- Do
soboty wyzdrowieję – zapewniłam, w myślach uderzając się w czoło. Dla
sprostowania – sobota była pojutrze.
- „Helter
Skelter”? Nieźle – rzucił na odchodne, jakby sam do siebie i wyszedł, rzucając
krótkie „do zobaczenia”.
***
Nie dalej
niż dwie godziny później do domu wparowała Sarah, moja siostra i siłą zmusiła
mnie do tego, bym towarzyszyła jej tego wieczora. Poszłyśmy do kina na „I że
cię nie opuszczę”. Ogólnie miałam mieszane uczucia dotyczące tego filmu, a zwłaszcza
jego zakończenia. Uwaga, minispoiler – dlaczego do cholery jasnej główna
bohaterka niczego sobie nie przypomniała?
Mniejsza z
tym. Kiedy rozemocjonowana wychodziłam już na zewnątrz, pomiędzy mną a moją
towarzyszką nawiązała się interesująca jak zwykle rozmowa.
- Śliniłaś
się na jego widok! – wrzasnęła.
-
Nieprawda! – warknęłam rozpaczliwie i choć nie mogłam w tym momencie zobaczyć
swojej twarzy, to byłam pewna, że pojawił się na niej piekielnie czerwony
rumieniec. – Dobra, przyznaję, że widok jego uda powabnie okalającego kołderkę
był nad wyraz przyjemnym widokiem – przyznałam w końcu i właśnie w tym momencie
usłyszałam czyjś śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Matty’ego w całej jego
okazałości. Podniesienie brwi miało w tym przypadku najprawdopodobniej oznaczać
nieme „cześć”. Odpowiedziałam więc, po czym sprzedałam siostrze porządnego
kuksańca w bok.
***
Nadeszła
upragniona sobota. Tego dnia zdążyłam już przeżyć załamanie nerwowe. Zaraz po
przebudzeniu zorientowałam się, że nie mogę wydać z siebie najmniejszego
dźwięku, a gdy już jakimś cudem uda mi się to zrobić, to brzmię mniej więcej
jak John Lennon w „I found out”. To nie jest zbyt korzystny głos dla
przedstawicielki płci żeńskiej w moim wieku.
Na
pocieszenie włączyłam sobie wyżej wymienioną piosenkę i rozsiadłam się na
parapecie okna w mojej sypialni, jak zwykle użalając się nad sobą
niemiłosiernie. A potem, nie wiadomo dlaczego, nabrałam dziwnej ochoty na
udawanie, że jestem zdrowa, dlatego też już wieczorem pospiesznie zarzuciłam na
siebie bluzę i pognałam na koncert. Ostatecznie obiecałam, że tam się pojawię.
Kiedy
tylko weszłam do ulubionego baru (choć oficjalnie było to raczej coś pomiędzy
kawiarnią a barem, toteż nie trzeba było się tu legitymować), Natalie o mało
nie zadławiła się pączkiem, sugestywnie wymachując prawą ręką. Była dumna z
siebie, bo jak zwykle zajęła jedno z lepszych miejsc tuż przy scenie.
- Mam
problem – szepnęłam zachrypniętym do granic możliwości głosem. W odpowiedzi
parsknęła śmiechem, poklepując mnie po ramieniu, jakby na pocieszenie.
- Tak,
zauważyłam – wydukała, powstrzymując się od wybuchu kolejnej fali
spazmatycznego chichotu. To nie mogło trwać wiecznie, więc w końcu wyprostowała
się i poprawiła jasne włosy i spojrzała na mnie z powagą godną jakiegoś ważnego
i szanowanego monarchy, o których to wszyscy uczyliśmy się na lekcjach
historii.
To wtedy
uświadomiłam sobie, że lepiej będzie, jeśli przestanę się odzywać. Pozwolę
strunom głosowym odpocząć i takie tam. Być może dzięki temu szybciej odzyskam
dawną barwę głosu, która nagle wydała mi się piękniejsza niż kiedykolwiek.
Jakoś wytrzymałam ten czterdziestopięcio
minutowy koncert. Cóż, nie mieli zbyt bogatego repertuaru. I tak szczerze
dziwiłam się, że właściciel lokalu (ojciec jednego z członków zespołu) pozwalał
im grywać tu tak często. Powinnam chyba wspomnieć, że Peter – perkusista
podczas występu wyglądał jakby miał zemdleć, a kiedy wszyscy postanowili się do
nas dosiąść, on usiadł koło mnie i ukrył twarz w dłoniach. Chciałam spytać co
się stało, ale złożyłam obietnicę milczenia przed samą z tobą i tej obietnicy nie
miałam zamiaru łamać.
Istnieje
pewna niepisana zasada, do której niestety nie wszyscy się stosują. Otóż nie
można zostawiać niemowy sam na sam z kimś kto może mówić na dłużej niż kilka
minut. A tak się składa, że w pewnym momencie zostaliśmy przy stoliku sami.
Tylko ja i Pete.
„Coś się
stało?” – napisałam błyskawicznie na klawiaturze telefonu dotykowego i
podsunęłam mu go pod sam nos.
- Zbyt
dużo, by o tym mówić.
„Mówienie
to fajna sprawa”- „odpisałam”.
- Nie
możesz mówić? – uśmiechnął się blado, masując dłonią prawą skroń w geście
głębokiej refleksji. – Powiedzmy, że mam pewien problem.
„Straciłam
głos, a nie wzrok”.
- Znasz
gorsze uczucie od rozczarowania?
„Tylko
takie, kiedy rozczarowujesz samego siebie”.
Nasza
zacięta dyskusja nie mogła trwać dalej, bo Natalie i Tony wrócili do stolika.
Bóg jeden wie, gdzie podział się Matty.
„Czy
kiedykolwiek towarzyszyło ci to uczucie?” – napisał na serwetce i subtelnie
wsunął mi ją w dłoń. Nieświadomie kąciki moich ust drgnęły. Podobał mi się ten
sposób komunikowania się. Było w nim coś tandetnego, ale z drugiej strony o
pewnych rzeczach po prostu łatwiej jest napisać.
„Bezustannie”.
- Czuję
się jakbym przez przypadek trafiła na czyjś pogrzeb – blondynka ostentacyjnie
pokręciła głową z niedowierzaniem i nagle wszystko wróciło do normy. Wszyscy
rozmawiali ze wszystkimi. Od czasu do czasu dało się słyszeć nawet czyjś
śmiech. A ja tylko potakiwałam i uśmiechałam się głupkowato, by udowodnić, że
nadal żyję.
Kiedy
kelner po raz dwutysięczny spytał czy nadal jestem obrażona po tym jak rzekomo
uszkodził mój nos, nie wytrzymałam.
- Nie, nie jestem na ciebie zła –
warknęłam, używając możliwie najbardziej złośliwego i przesyconego ironią
głosu, na jaki tylko było mnie stać, który dodatkowo spotęgowany został przez
postępującą anginę.
-
Spokojnie, Grohl* - zaśmiała się Natalie. – Powinnaś się teraz oszczędzać.
Pokręciłam
głową z niedowierzaniem, po czym sięgnęłam po długopis i na wierzchu prawej
dłoni zapisałam słowa: „Zabiję cię”, po czym subtelnie pomachałam przyjaciółce
tą właśnie ręką i skierowałam się do wyjścia, zaklinając w duchu. Normalnie
pewnie kilka przekleństw wymsknęłoby się na głos, ale wolałam nie ryzykować
kolejnych porównań do gwiazd rocka i innych mężczyzn, posiadających
zachrypnięty głos.
___________________________________
*Grohl, Dave Grohl – wokalista Foo Fighters.
Hahahaha, no jakbym widziała chorą siebie. Nie będę się powtarzać, bo ostatnio powiedziałam już chyba wszystko co mogłam. Świetnie, świetnie i jeszcze raz ŚWIETNIE. Czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Wszystko pięknie fajnie, ale ja się pytam GDZIE JEST MATT? :<< No dobra, nie będę marudzić, ogólnie świetnie, jak zawsze :D
OdpowiedzUsuńCzekam na następny (może taki niespodziankowy na Dzień dziecka? :D :D)
Pozdrawiam :*