sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział 3. Grohl's daughter

            To było do przewidzenia. Po prostu musiało się tak skończyć. Mój idiotyczny taniec deszczu podczas autentycznych opadów musiał się odbić na moim zdrowiu. Tak więc siedziałam na kanapie, oglądając najbardziej idiotyczne seriale na świecie, objadając się żelkami i obejmując pudełko husteczek higienicznych.
            Wolałam nie spoglądać w lustro, bo już sam widok czerwonego nosa i rozczochranych włosów sprawiał, że z miejsca wpadałam w depresję.
            Powiedzmy, że miało to również swoje plusy. Wszyscy w koło nagle stali się podejrzanie mili, mogłam spać tak długo jak tylko chciałam i zjadać to na co tylko miałam ochotę bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Poza tym często zostawałam sama w domu, więc mogłam słuchać muzyki na cały regulator, wyczyniając przy tym naprawdę dziwne rzeczy.
             Ktoś zapukał do drzwi. Spanikowałam. Przykazanie piąte tajnego kodeksu, którego autorką jestem ja sama mówi: „nie będziesz nieznajomym bez makijażu się pokazywać”, więc niezgrabnie zabrałam się za tuszowanie rzęs. Oczywiście nie mogłam pozwolić na to, by ów tajemniczy gość czekał zbyt długo, więc zrobiłam to niezdarnie, prawie w ogóle nie spoglądając w lusterko. Kiedy w końcu pociągnęłam za klamkę, moim oczom ukazał się Peter (dla sprostowania: perkusista).
            - Wszystko w porządku? – spytał nieco zdziwiony. Z trudem powstrzymywał się przed wybuchem śmiechu. – Twoje oczy…
            W tempie godnym olimpijczyka podbiegłam do zwierciadła wiszącego w przedpokoju. O mały włos nie dostałam zawału, kiedy zorientowałam się, że… Pomalowałam tylko jedno oko. I to w dodatku tak stylowo, że z profila mogłabym przypominać pandę. Szybko zmazałam moje „dzieło” husteczką nawilżającą, wytuszowałam rzęsy tak jak trzeba i wróciłam do bruneta, pochrypując i pokasłując co niemiara.
            - Tak lepiej – uśmiechnął się, przeczesując nienagannie ułożoną fryzurę palcami. – Co prawda od twoich urodzin minął już jakiś tydzień, ale nigdzie nie mogłem znaleźć swojego ipoda i pomyślałem, że może zostawiłem go tutaj.
            - Ach, tak. Gdzieś go położyłam…
            Nie mogłam przyznać się do tego, że właściwie korzystałam z niego od tamtej pory, bo dobór piosenek satysfakcjonował mnie w stu procentach. Mało tego! Dokupiłam nawet ładowarkę. Dobrze, że nie zdążyłam jeszcze dorzucić czegoś od siebie.
            Z ciężkim sercem wyjęłam urządzenie spod poduszki leżącej na kanapie i podałam je Peter’owi.
            - Totalnie przesłuchałaś moją playlistę.
            Przecząco pokręciłam głową, jednocześnie uśmiechając się diabelsko:
            - Totalnie przesłuchałam twoją playlistę – przyznałam. – Niezły gust. Szczególnie podoba mi się pozycja sześćdziesiąt dziewięć.
            - Słucham?
            - Drogi Boże… Piosenka. Sześćdziesiąta dziewiąta piosenka.
            - Zaprosiłbym cię na sobotni koncert, ale widzę, że…
            - Chętnie wpadnę.
            - Nie jesteś przypadkiem chora?
            - Do soboty wyzdrowieję – zapewniłam, w myślach uderzając się w czoło. Dla sprostowania – sobota była pojutrze.
            - „Helter Skelter”? Nieźle – rzucił na odchodne, jakby sam do siebie i wyszedł, rzucając krótkie „do zobaczenia”.


***

            Nie dalej niż dwie godziny później do domu wparowała Sarah, moja siostra i siłą zmusiła mnie do tego, bym towarzyszyła jej tego wieczora. Poszłyśmy do kina na „I że cię nie opuszczę”. Ogólnie miałam mieszane uczucia dotyczące tego filmu, a zwłaszcza jego zakończenia. Uwaga, minispoiler – dlaczego do cholery jasnej główna bohaterka niczego sobie nie przypomniała?
            Mniejsza z tym. Kiedy rozemocjonowana wychodziłam już na zewnątrz, pomiędzy mną a moją towarzyszką nawiązała się interesująca jak zwykle rozmowa.
            - Śliniłaś się na jego widok! – wrzasnęła.
            - Nieprawda! – warknęłam rozpaczliwie i choć nie mogłam w tym momencie zobaczyć swojej twarzy, to byłam pewna, że pojawił się na niej piekielnie czerwony rumieniec. – Dobra, przyznaję, że widok jego uda powabnie okalającego kołderkę był nad wyraz przyjemnym widokiem – przyznałam w końcu i właśnie w tym momencie usłyszałam czyjś śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Matty’ego w całej jego okazałości. Podniesienie brwi miało w tym przypadku najprawdopodobniej oznaczać nieme „cześć”. Odpowiedziałam więc, po czym sprzedałam siostrze porządnego kuksańca w bok.


***

           Nadeszła upragniona sobota. Tego dnia zdążyłam już przeżyć załamanie nerwowe. Zaraz po przebudzeniu zorientowałam się, że nie mogę wydać z siebie najmniejszego dźwięku, a gdy już jakimś cudem uda mi się to zrobić, to brzmię mniej więcej jak John Lennon w „I found out”. To nie jest zbyt korzystny głos dla przedstawicielki płci żeńskiej w moim wieku.
            Na pocieszenie włączyłam sobie wyżej wymienioną piosenkę i rozsiadłam się na parapecie okna w mojej sypialni, jak zwykle użalając się nad sobą niemiłosiernie. A potem, nie wiadomo dlaczego, nabrałam dziwnej ochoty na udawanie, że jestem zdrowa, dlatego też już wieczorem pospiesznie zarzuciłam na siebie bluzę i pognałam na koncert. Ostatecznie obiecałam, że tam się pojawię.
            Kiedy tylko weszłam do ulubionego baru (choć oficjalnie było to raczej coś pomiędzy kawiarnią a barem, toteż nie trzeba było się tu legitymować), Natalie o mało nie zadławiła się pączkiem, sugestywnie wymachując prawą ręką. Była dumna z siebie, bo jak zwykle zajęła jedno z lepszych miejsc tuż przy scenie.
            - Mam problem – szepnęłam zachrypniętym do granic możliwości głosem. W odpowiedzi parsknęła śmiechem, poklepując mnie po ramieniu, jakby na pocieszenie.
            - Tak, zauważyłam – wydukała, powstrzymując się od wybuchu kolejnej fali spazmatycznego chichotu. To nie mogło trwać wiecznie, więc w końcu wyprostowała się i poprawiła jasne włosy i spojrzała na mnie z powagą godną jakiegoś ważnego i szanowanego monarchy, o których to wszyscy uczyliśmy się na lekcjach historii.
            To wtedy uświadomiłam sobie, że lepiej będzie, jeśli przestanę się odzywać. Pozwolę strunom głosowym odpocząć i takie tam. Być może dzięki temu szybciej odzyskam dawną barwę głosu, która nagle wydała mi się piękniejsza niż kiedykolwiek.
            Jakoś wytrzymałam ten czterdziestopięcio minutowy koncert. Cóż, nie mieli zbyt bogatego repertuaru. I tak szczerze dziwiłam się, że właściciel lokalu (ojciec jednego z członków zespołu) pozwalał im grywać tu tak często. Powinnam chyba wspomnieć, że Peter – perkusista podczas występu wyglądał jakby miał zemdleć, a kiedy wszyscy postanowili się do nas dosiąść, on usiadł koło mnie i ukrył twarz w dłoniach. Chciałam spytać co się stało, ale złożyłam obietnicę milczenia przed samą z tobą i tej obietnicy nie miałam zamiaru łamać.
            Istnieje pewna niepisana zasada, do której niestety nie wszyscy się stosują. Otóż nie można zostawiać niemowy sam na sam z kimś kto może mówić na dłużej niż kilka minut. A tak się składa, że w pewnym momencie zostaliśmy przy stoliku sami. Tylko ja i Pete.
            „Coś się stało?” – napisałam błyskawicznie na klawiaturze telefonu dotykowego i podsunęłam mu go pod sam nos.
            - Zbyt dużo, by o tym mówić.
            „Mówienie to fajna sprawa”- „odpisałam”.
            - Nie możesz mówić? – uśmiechnął się blado, masując dłonią prawą skroń w geście głębokiej refleksji. – Powiedzmy, że mam pewien problem.
            „Straciłam głos, a nie wzrok”.
            - Znasz gorsze uczucie od rozczarowania?
            „Tylko takie, kiedy rozczarowujesz samego siebie”.
            Nasza zacięta dyskusja nie mogła trwać dalej, bo Natalie i Tony wrócili do stolika. Bóg jeden wie, gdzie podział się Matty.
            „Czy kiedykolwiek towarzyszyło ci to uczucie?” – napisał na serwetce i subtelnie wsunął mi ją w dłoń. Nieświadomie kąciki moich ust drgnęły. Podobał mi się ten sposób komunikowania się. Było w nim coś tandetnego, ale z drugiej strony o pewnych rzeczach po prostu łatwiej jest napisać.
            „Bezustannie”.
            - Czuję się jakbym przez przypadek trafiła na czyjś pogrzeb – blondynka ostentacyjnie pokręciła głową z niedowierzaniem i nagle wszystko wróciło do normy. Wszyscy rozmawiali ze wszystkimi. Od czasu do czasu dało się słyszeć nawet czyjś śmiech. A ja tylko potakiwałam i uśmiechałam się głupkowato, by udowodnić, że nadal żyję.
            Kiedy kelner po raz dwutysięczny spytał czy nadal jestem obrażona po tym jak rzekomo uszkodził mój nos, nie wytrzymałam.
            - Nie, nie jestem na ciebie zła – warknęłam, używając możliwie najbardziej złośliwego i przesyconego ironią głosu, na jaki tylko było mnie stać, który dodatkowo spotęgowany został przez postępującą anginę.
            - Spokojnie, Grohl* - zaśmiała się Natalie. – Powinnaś się teraz oszczędzać.
            Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym sięgnęłam po długopis i na wierzchu prawej dłoni zapisałam słowa: „Zabiję cię”, po czym subtelnie pomachałam przyjaciółce tą właśnie ręką i skierowałam się do wyjścia, zaklinając w duchu. Normalnie pewnie kilka przekleństw wymsknęłoby się na głos, ale wolałam nie ryzykować kolejnych porównań do gwiazd rocka i innych mężczyzn, posiadających zachrypnięty głos.

___________________________________


*Grohl, Dave Grohl – wokalista Foo Fighters.

2 komentarze:

  1. Hahahaha, no jakbym widziała chorą siebie. Nie będę się powtarzać, bo ostatnio powiedziałam już chyba wszystko co mogłam. Świetnie, świetnie i jeszcze raz ŚWIETNIE. Czekam na następny <3
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko pięknie fajnie, ale ja się pytam GDZIE JEST MATT? :<< No dobra, nie będę marudzić, ogólnie świetnie, jak zawsze :D
    Czekam na następny (może taki niespodziankowy na Dzień dziecka? :D :D)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń