niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 11. Jeden z tych dni...

          Są takie dni, kiedy wstajesz i po prostu czujesz, że następne dwadzieścia cztery godziny będą udane. A później rzeczy wymykają ci się spod kontroli i wszystko, mówiąc kolokwialnie, zaczyna się pieprzyć. Coś takiego przytrafia mi się średnio raz na tydzień.
            Według schematów, dzień przebiega wtedy mniej więcej tak: budzisz się, wykonujesz poranną toaletę, jesz śniadanie, w międzyczasie ubierasz się i wreszcie wychodzisz z domu. Później jest już tylko gorzej.
            Zawsze zastanawiałam się, dlaczego większość pisarzy tak wiele miejsca w swoich książkach poświęca opisom przyrody tudzież krajobrazów.
            Jeżeli chodzi o moją skromną mieścinę, to nie było tu zbyt wielu wartych uwagi obiektów. Niebo nie miało koloru lazurowych wybrzeży, zwłaszcza tego ranka, kiedy lało jak z cebra. Powiedziałabym nawet, że było wyjątkowo przeciętne. Pasma gór widoczne z okolicy pól okalających miasto od północy były jedyną lokacją, na której człowiek nie odcisnął swojego piętna. I tylko tam to cholernie zwyczajne niebo czasami wzrastało do rangi niemalże ósmego cudu świata. Zwłaszcza, gdy towarzyszyły temu błyskawice, a ono przybierało barwy zachodzącego słońca. Oczywiście nie warto przebywać tam podczas burzy tylko ze względu na walory wizualne. Słyszałam, że ryzyko uderzenia przez piorun wzrasta na pustych, otwartych przestrzeniach.
            Bohaterowie powieści często kontemlują z przyrodą, podkreślając metafizyczne aspekty takiego obcowania z roślinkami i zwierzątkami. Cóż, idąc do szkoły nie napotykam się na żadne żywe gatunki flory i fauny. No, może z wyjątkiem psa sąsiadów. Za każdym razem daje mi do zrozumienia, że gdyby nie łańcuch, do którego jest przywiązany, zagryzłby mnie i porzucił niczym jedną z tych gumowych, piszczących zabawek, którymi zwykł się bawić. Tak czy inaczej przyglądałam mu się teraz uważniej niż zwykle. Może dlatego nie zauważyłam niespodzianki, którą zostawił dla mnie na chodniku. Mogłabym przysiąc, że na jego mordzie malowała się autentyczna satysfakcja, kiedy skakałam po trawie, próbując doczyścić nieszczęsne trampki.
            Może właśnie wtedy, a może dopiero, gdy Matt pocałował Emily w mojej obecności, zdałam sobie sprawę z tego, że ten dzień bynajmniej nie będzie należał do udanych. A podobno odchody zwierząt na obuwiu zwiastują szczęście. Akurat.
            Kiedy otrzymałam od Peter’a propozycję wspólnego wypadu do kina, ani na moment nie przyszło mi do głowy, by odmówić, ani tym bardziej spytać kto tam będzie. Odpowiedziałam krótkim „yhy” i wróciłam do konsumpcji frytek.
            Można powiedzieć, że sama jestem sobie winna. Nie wiedziałam, że to podwójna randka. Kiedy byłam na tyle blisko, by dostrzec znajomych, ale nie na tyle blisko, by oni dostrzegli mnie, zaczęłam skrzętnie liczyć zebranych. Właściwie nie musiałam się specjalnie męczyć. Spencer + Peter = 2. Emily + Matty = 2. A 2 + 2 = 4. Byłam piątym kołem u wozu.
            I wtedy wykonałam pozycję, godną wielbicieli jogi zaawansowanej, którą cholernie trudno opisać i „przelałam” na telefon numer, który zapisał dla mnie Sid. Na gipsie. Następnie poprosiłam go o ratunek. Do momentu jego przybycia ukrywałam się w krzakach. Kiedy koło mnie przechodził, pociągnęłam go za nogawkę. Głośno się roześmiał, dlatego podniosłam się równie szybko jak wtedy, gdy w dzieciństwie prawie potrącił mnie traktor.
            - Dlaczego podpisałeś się jako Liam?
            - Bo to moje prawdziwe imię. Czy właśnie przeszkodziłem ci w załatwianiu potrzeby?
            - Nie, ale dziękuję za troskę. Okłamałeś mnie! – walnęłam go pięścią w biceps, a może triceps. W każdym razie zabolało. Dla ścisłości – mnie, nie jego.
            - Prawie złamałem ci nos. Chciałaś podać mnie do sądu. Miałem podać ci prawdziwe dane, żebyś mogła przygotować odpowiedni pozew?
            - Nienawidzę cię – syknęłam pod nosem, kiedy podchodziliśmy do ściany płaczu, zwanej również grupą moich znajomych stojących pod kinem. – Znacie Liama? Tak, wiem. Nie lubi tego określenia, ale jest chory psychicznie. Cierpi na rozdwojenie jaźni.
            - Jak ja ją uwielbiam! Sprawiasz, że dzień staje się jaśniejszy, skarbie.
            Spojrzałam na niego, powstrzymując się przed wybuchem histerycznego śmiechu. Objął mnie ramieniem co najmniej, jakbyśmy byli parą. W odpowiedzi znowu walnęłam go pięścią. Tym razem w brzuch.
            - Cholera, czy twoje mięśnie są zbudowane ze stali?
            - Ty mi powiedz. Jesteś ich jedynym użytkownikiem.
            Dobra, teraz zaśmiałam się tak głośno, jakbym próbowała nadrobić wcześniejszą okazję. Nie wiedziałam co on kombinuje, ale w pewnym stopniu mi się to podobało. Mogłam wreszcie wzbudzić zazdrość w tym, jak mu tam…
            I chyba się udało.
            Po trzygodzinnym seansie, na którym tylko ja byłam skupiona na filmie, a był to film historyczny i niezmiernie nudny, Sid, przepraszam, Liam odprowadził mnie do domu i tak się jakoś złożyło, że już tam został.
            - Wciąż szukasz pretekstu, by mnie dotykać.
            - Nie, Liam. Ja cię nie dotykam. Ja cię biję. Kontakt mojej pięści z twoim ciałem jest najczystszą formą przemocy.
            - Molestujesz mnie.
            Przecząco pokręciłam głową. Zastanawiałam się po co w ogóle wpuściłam go do domu. Snułam refleksje na temat tego jak się go pozbyć, kiedy kąciki moich ust nieświadomie drgnęły. Nim się obejrzałam, szczerzyłam się na samą myśl o wszystkich tych jego idiotycznych odzywkach. Albo był naprawdę głupi, albo robił wszystko, by poprawić mi humor. Wolałam myśleć, że chodzi o to drugie.
            - Nieprawda – rzuciłam po chwili, gdy rozsiadał się koło mnie na kanapie.
            - A mam zdjąć koszulkę?
            - Nie krępuj się.
            - Widzisz?
            - Nie bardzo rozumiem. Co masz na myśli?
            Rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęłam ciężko (ostatnio podejrzanie często to robię) i w ślimaczym tempie przemierzyłam salon, by wreszcie pociągnąć za klamkę. Zanim jednak wykonałam charakterystyczny ruch nadgarstkiem, obróciłam się na pięcie i rzuciłam najbardziej stanowczym tonem, na jaki było mnie stać w tej chwili:
            - Po prostu zdejmij tę koszulkę.
            A później mina mi zrzedła, bo gdy wreszcie otworzyłam te cholerne drzwi, ujrzałam przed sobą Matt’a we własnej osobie. Wpadłam w lekką panikę.
            - Mogę wejść?
            Przytaknęłam, chociaż wiedziałam, że nie był to najlepszy pomysł. Kiedy tylko przekroczył próg mieszkania, zobaczył półnagiego szatyna. Przygryzłam dolną wargę.
            - Poczekam w twojej sypialni – zakomunikował, a ja przekręciłam głowę na bok, przyglądając się jego imponującej klacie. To nie tak, że wyglądał na kulturystę. Był raczej chudy, a na jego ciele widniał jedynie subtelny zarys mięśni. Subtelny, jeżeliby porównać go do wyżej wymienionych sportowców. Nigdy nie lubiłam przesadnie napakowanych idiotów, spędzających całe dnie na rzeźbieniu swoich tyłków. Matt był na to doskonałym przykładem. Na to, że na nich nie lecę, rzecz jasna.
            Po chwili dotarło do mnie jak to wszystko musiało wyglądać, ale było za późno by wszystko odkręcić. Liam pałętał się po moim domu bez bluzki. I poszedł do mojego pokoju. Doniesienia na temat mojej domniemanej ciąży chyba nigdy się już nie skończą.
            - Nie chciałem przeszkadzać, ale pewna rzecz od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju. Wiesz, okłamałem cię. Właściwie to czekałem, aż sama o wszystkim mi powiesz, a raczej miałem taką nadzieję. Zanim przeczytałem tamtego sms’a, dotyczącego twojej mamy, zdążyłem jeszcze zauważyć okienko konwersacji pomiędzy mną a Kate. Aluzje najwyraźniej nie wystarczyły, żebyś się do wszystkiego przyznała. Pozwoliłabyś, żebym wierzył, że to wszystko pomysł Emily? Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Nie rozumiem po co to wszystko. No po co,  Rachel? A może raczej Kate? Którą wersję wolisz?
            - To nienajlepsza pora na tego typu rozmowy.
            - Tak właśnie myślałem.
            Odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zadrżałam. Bywał wobec mnie oschły, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
            Nie pamiętam jak dostałam się do mojej sypialni. Musiałam jakimś cudem wpełznąć po schodach, bo nie panowałam nad dolnymi kończynami, które ugięły się pod ciężarem zdenerwowania.
            - Dlaczego się ubrałeś? – wrzasnęłam, jeszcze zanim moje oczy całkowicie zaszkliły się łzami.
            - Mam sobie iść?
            Wyraziłam swą dezaprobatę, opierając głowę na jego ramieniu.
            - Po prostu zdejmij ten pieprzony t-shirt.
            Był zadziwiająco pewny siebie. Przysunął się na tyle blisko, że byłam pewna, że nie ma pojęcia o istnieniu tajemniczej sfery zwanej przestrzenią osobistą. Wytarł spływające po moim policzku łzy wierzchem dłoni i pozwalając, bym opuszkami palców gładziła jego kark, co rusz dotykając jego ciemnych włosów, bezceremonialnie mnie pocałował.
            To ja, Rachel!
            Pragnę zaznaczyć, że nadal mówimy o żywocie tej samej osoby, żeby kolejne punkty w planie wydarzeń tego dnia były bardziej uzasadnione.
            Gips. Ot, mały, niewinny szczegół. Do dziś nie mam pojęcia jak to zrobiłam. W każdym razie kiedy zadzwonił mój telefon, leżący na komodzie, obróciłam się tak szybko i zdecydowanie, że z impetem uderzyłam Liam’a w twarz tymże gipsem. Do tego stopnia, że z jego rozciętej wargi polała się krew.
            - Proszę, nie mów nikomu, że cię pobiłam – wydusiłam z siebie po krótkiej chwili zadumania. Czy ja naprawdę jestem aż taką ofermą?
            Tak, ten dzień z pewnością nie można było zaliczyć do udanych. Nadużywając ironii i aluzji do wcześniejszych wydarzeń pragnę oficjalnie nazwać go dniem gównianym.

4 komentarze:

  1. Ależ jestem beznadziejna!
    Zacznę od takiej krótkiej ciekawostce o mnie, mianowicie zawsze zanim przeczytam jakąkolwiek książkę, ba! zanim takową książkę kupię zagladam na sam koniec i czytam zakończenie. Choćbym nie wiem jak się starała i co sobie postanawiała, zawsze, ale to zawsze przeczytam zakończenie. I tutaj jest mój błąd, bo zanim przeczytałam ten rozdział przeczytałam koniec. Jak zawsze. I oto ja, totalny tchórz bałam się go przeczytać. Więc odczekałam odpowiednio długo i wciąż ze strachem w końcu go przeczytałam.

    I niestety z mojej perspektywy ten dzień był całkowicie udany!! To dziwne, ale może przez te wszystkie wydarzenia i sytuacje, kiedy Matt doprowadzał mnie do totalnego szału i całkowicie mnie wkurzał, nawet nie jest mi szkoda tego, że się wkurzył i wyszedł. Że się dowiedział i wściekł na Rachel. Że jest między nimi coraz gorzej. To smutne, ale nie rusza mną to aż tak. Bo w tych wszystkich sytuacjach Sid (albo Liam) był naprawdę miły i kurcze, on jest serio słodki!! :3 Ja wiem, że Matt miał prawo się wkurzyć, ale i tak mnie tym wkurzył. Może dlatego, że Liam się tak stara i wspiera Rachel i jest taaaki kochany ;3 I może dlatego, że ściągnął koszulkę. I może dlatego, że jego oczy są uspakajające.
    Nie wiem co wymyślisz dalej, ale cokolwiek by sie nie dzialo, niech Liam nie zostanie zraniony, okej? Bo to fajny gość jest :3

    Tak czy owak, to dobrze, że Matt wie. I dobrze, że Rachel wie, że on wie. Teraz jest chociaż jasna sytuacja. Można budować od nowa, zero oszustw, zero Kate (raczej, bo nie wiem co wymyślisz xD)

    Ale wiesz jaki plus zauważam w mojej beznadziejności? Taki, że może nie będę musiała czekać na rozdział, hmm? :D Wybacz mojemu tchórzostwu i dodaj szybiutko, haha ; ***

    No i podsumowując, mimo, że ten dzień nie był udany dla Rachel, dla mnie udany był. Wszystko mi się w nim podobało! (a to dziwne.. XD)
    A aluzja do gównianego dnia, niezła, hahaha XD

    Całuski! ; **

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty boisz się rozdziałów, ja się boję Twoich komentarzy. nic się nie zmieniło ^^ ale tak naprawdę uwielbiam uwielbiam uwielbiam te Twoje komentarze. nawet choćbyś mnie zmieszała z błotem, to i tak czytając je uśmiechałabym się do monitora jak nienormalna. bo zawsze to robię xD i zawsze dostaję od Ciebie kopa do napisania następnego rozdziału i za to Ci dziękuję <3

      Usuń
    2. o rrajusiuu. *.* jeżeli moje nienormalne, okropnie długie, często bezsensowne, przepełnione sprzecznymi emocjami komentarze motywują Cię do napisania nowego rozdziału to nawet nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę! :3
      no i nigdy cię nie zmieszam z błotem! :o nigdy nigdy nigdy! <3
      hahaha, ja czytając twój komentarz też cieszyłam się jak nienormalna, więc spoko :D zresztą, czytając rozdziały jest dokładnie tak samo.
      w takim razie nie ma za co i ja dziękuję za pisanie tak wspaniałego opowiadania ;) (swoją drogą, dziękuję mojemu bezcennemu fartowi, że na nie trafiłam, bo to ile bym straciła jest przerażające ;o :3)

      Usuń
  2. Wchodzę tutaj dzisiaj milion tysięczny raz, serio. Kiedy będzie nowy rozdział? :D Ja już tak baaaaaardzo nie mogę się doczekać! :D

    OdpowiedzUsuń