Jak już niejednokrotnie
wspomniałam mam pewne problemy z własną tożsamością. Uważam, że główną
przyczyną takiego obrotu sprawy jest fakt, że mało kto zwraca się do mnie po
imieniu, a kiedy już to robi, to przeważnie w gniewie. W pozostałych
przypadkach znajomi używają coraz bardziej kreatywnych zdrobnień. To wszystko
sprawiło, że pewnego dnia obmyśliłam pewien złowieszczy plan.
Zaczęło się od koncertu wiadomego
zespołu. The Black Sheeps grali tym razem dla odmiany na szkolnym festynie,
toteż widownia była dużo okazalsza niż zwykle, co z kolei działało na moją
korzyść. Ostatecznie dużo więcej osób w mieście zaczęło ich kojarzyć i były to
w większości przedstawicielki płci pięknej.
Zaraz po powrocie do domu
rozsiadłam się na parapecie okna w mojej sypialni i włączyłam laptopa. Chwilę
później założyłam fikcyjne konto na facebook’u.
Kate Ventura, witaj na tym świecie.
Poszukałam jeszcze odpowiedniego
zdjęcia na deviantarcie, by profil wyglądał bardziej autentycznie i mogłam
przystąpić do pracy.
„Byłam na waszym dzisiejszym
koncercie i muszę to powiedzieć – naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem. Czy
jest możliwość posłuchania was na żywo w jak najbliższym czasie? Mam jeszcze
małą prośbę. Mógłbyś mi przesłać niektóre z waszych utworów?” – napisałam w
okienku wiadomości do Matt’a, lecz prawie natychmiast zaczęłam się zastanawiać,
czy znowu nie przesadziłam. Owszem, chciałabym, żeby sprawy między nami nabrały
innego obrotu, ale czy musiało się to stać za pośrednictwem nieistniejącej
osoby?
Zrezygnowana odłożyłam laptopa na
biurko i zbiegłam do kuchni, by po chwili wrócić do pokoju z filiżanką herbaty
w dłoni. Dosłownie mnie zamurowało.
- Garfield! – wrzasnęłam.
Przerażony kot łaskawie zszedł z klawiatury. No, może odrobinę to
podkoloryzowałam. Musiałam krzyknąć jeszcze co najmniej trzy razy zanim w ogóle
zwrócił na mnie uwagę, a potem siłą oderwałam go od urządzenia (zabrzmiało to
dosyć drastycznie, ale w rzeczywistości zwyczajnie wzięłam go na ręce i
odstawiłam na podłogę).
Wcisnął enter. Klamka zapadła. Oczywiście do wiadomości
musiał wtrącić swoje trzy grosze, dlatego pojawiło się tam coś na kształt:
„jhgfdikljhbgiolknjhiholkjbhvfgtyui”. Wolałam nie wyobrażać sobie reakcji
Matty’ego po przeczytaniu kociego monologu na tym etapie. Klamka zapadła. Teraz
wystarczyło już tylko czekać.
Nie chciałam marnować tak cennego
czasu, zwłaszcza, że był to plan długoterminowy, dlatego przystąpiłam do
realizacji czegoś, co powinnam zrobić dużo wcześniej. Włożyłam do torby
koszulkę z Lennon’em, którą jakiś czas temu pożyczył mi sam Hale (och, jak
trudno się było z nią rozstać!), poprawiłam niesforną grzywkę, która opadała mi
na oczy i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku jego domu.
Po drodze wspominałam te
wszystkie cudowne chwile, które razem przeżyliśmy. Ja i t-shirt rzecz jasna. To
w nim obejrzałam aż trzy sezony „How I met your mother” z sześciu (wcale nie
miałam go tak długo, na swoje usprawiedliwienie dodam, że jeden odcinek trwa
niewiele ponad dwadzieścia minut). Oczywiście nie zawsze było aż tak pięknie i
kolorowo. Przeżyliśmy ciężką próbę, kiedy podczas tańczenia do „You can’t do
that” oblałam się czerwonym winem wykradzionym z barku.
Dobra, jest jeszcze jeden powód,
dla którego trochę go przetrzymywałam i nie jest nim bynajmniej zapach męskich
perfum, które dało się wyczuć nawet po wielokrotnym praniu. No, może czułam go
tylko dzięki wyobraźni, ale za specjalnie mi to nie przeszkadzało. Otóż nigdy
nie uważałam, że moja skromna osoba mogłaby być dobrym materiałem na gospodynię
domową. Nawet najróżniejsze, dziwnie pachnące detergenty nie poradziły sobie z
plamą na twarzy John’a. Wyglądało to tak, jakby krwawił. Z nosa. Zupełnie jak
ja po pierwszej, nieudanej zresztą próbie zwrócenia na siebie uwagi Matt’a. Nie
byłam na tyle odważna i bezczelna, aby oddać mu koszulkę w takim stanie,
dlatego zamówiłam drugą, identyczną przez internet.
Wcisnęłam przycisk dzwonka do
drzwi i odsunęłam się na bezpieczną odległość, modląc się, by nie zauważył, że
je podmieniłam. Nie drzwi rzecz jasna, a koszulki.
Trudno jednoznacznie określić, czy ucieszył się z mojej
wizyty. Na pewno był zaskoczony i nieco skonsternowany. Przywitałam się
półszeptem, po czym podałam mu białe zawiniątko. Żeby nie zauważył, że t-shirt
był nowy, wyprałam go kilkakrotnie. Tak z czystej ostrożności. Aby nie zapeszyć
zrobiłam to parzystą liczbę razy. Miałam takie swoje małe natręctwa, zwłaszcza
jeśli chodziło o coś, co miało dla mnie szczególne znaczenie.
- Chciałam przeprosić za to, co
wygadywałam ostatnim razem. Co prawda nie mówiłam wtedy o tobie, ale moje słowa
może nie bezpośrednio, ale jednak uderzyły w ciebie. To chyba dosyć banalne
wytłumaczenie, ale jak sam pewnie zauważyłeś, byłam nietrzeźwa.
- „Nietrzeźwa” to w tym przypadku
dosyć łagodne określenie.
- Właśnie – mruknęłam lekko
zrezygnowana – Nie wiem jakich słów powinnam użyć, żeby udowodnić, że naprawdę
nie miałam na myśli…
- Nie potrzebuję twoich
przeprosin. To nie mnie powinnaś przepraszać. Na twoje szczęście Emily o niczym
nie wie i lepiej, żeby tak zostało. Następnym razem zastanów się dobrze, zanim
sięgniesz po kolejny kieliszek.
- Słuchaj, przechodzę teraz przez
bardzo trudny okres i nie bardzo wiem jak sobie z tym wszystkim poradzić.
- Jak my wszyscy. Jak my wszyscy,
Rachel. Dobranoc.
A nie mówiłam? To był właśnie
wzorcowy przykład przywołania mojego imienia w gniewie. Jako bonus dorzucono
jeszcze „dobranoc” wypowiedziane o stosunkowo wczesnej porze. I zamknięcie mi
drzwi przed nosem.
Może rzeczywiście lepiej było
położyć się spać, by nie namieszać jeszcze bardziej w moim (i tak już zawiłym)
życiu.
Gorąca kąpiel sprawiła, nie
wiedzieć czemu, że poczułam się jeszcze podlej.
Coś mnie tchnęło i przed snem
postanowiłam jeszcze sprawdzić co słychać u Kate. Tej wymyślonej Kate. Istotnie
odpisał. Wolał wytwór mojej wyobraźni ode mnie.
________________________________
Ponownie odsyłam, o TUTAJ. Nie
wiem czy apele kogoś tak niepopularnego jak ja mogą pomóc w spopularyzowaniu
kogoś niedocenionego, ale zawsze warto spróbować, prawda? Autorka dopiero się
rozkręca, ale dajcie jej szansę:) No i robi piękne zdjęcia.
Przede wszystkim, ponieważ nie skomentowałam ostatniej notki (czytałam tuż przed zakończeniem roku szkolnego i tak o, nie udało mi się, bo skończyłam w ostatniej chwili :D), to powiem tylko: RACHEL <3
OdpowiedzUsuń+ Smutny był bardzo tamten rozdział noo :<
ale Peter zachował się bardzo, bardzo miło!
to tyle co do poprzedniego, a teraz zabieram się do czytania tego. :)
Próbowałam w częściach. NIE CHCE SIĘ DODAĆ. Próbowałam przepisać. NIE CHCE SIE DODAĆ. Rozpierniczę ten onet, normalnie, serio! Rrrrany.
OdpowiedzUsuńDobra, przepraszam za spam. Nie mam pojęcia co się z tym dzieje, ale chciałabym po prostu, po ludzku skomentować rozdział, nooo! :<
No dobrze, mimo mojej całej miłości do Matt'a, uczciwie ...
OdpowiedzUsuńNo dobrze, mimo mojej całej miłości do Matt'a, uczciwie przyznaję, że mam ochotę skopać mu tyłek.
Jakie "Jak my wszyscy, Rachel"? Proszę cię, Hale, czy ty wgl wiesz co ta dziewczyna przechodzi? (nie wiem czy wie, ale podejrzewam, że nie wie, więc niech spada z takimi tekstami) i mnie zdenerwował, ot co. Uwielbiam cię Matt, ale zdenerwowałeś m nie, skubańcu.
Nie mam bladego pojęcia co moja kochana Rachel (ja będę używac jej imienia bez najmniejszego gniewu, wręcz z czcią i miłością, o! <----- w końcu tyle na nie czekałam.. :D) wymyśliła z tą całą Kate (swoją drogą, nie wierzę w jej pomysły, hahahaha), ale jestem pewna, że to będzie coś WOW.
Na koniec dodam, że mimo, że dzieje się, jak się dzieje (w opowiadaniu, rzecz jasna), to i tak uwielbiam je czytać i nie przejmuj się moimi chorymi komentarzami :)
Aaaaaaaaaaa. I dodam, że baaardzo się ciesze, że teraz rozdziały będą częściej!
Całuję i życzę miłych wakacji! :*
AAAAAAAAAAAAA!!!
OdpowiedzUsuńwdech, wydech, wdech, wydech.
DODAŁ SIĘ.
okej, oficjalnie zakańczam spam, przepraszam, serio. ale, czuję się spełniona, komentarz dodany. i kurcze, nikt mi nie powie, że nie mam cierpliwości. bo tylu próbach, JEST! hihih ;D
nie masz pojęcia jak bardzo uwielbiam Twój spam xD również życzę udanych wakacji!
Usuń