Muszę to powiedzieć. Sprawy z Kate zaszły nieco za daleko. Chyba
właśnie została internetową przyjaciółką Matty’ego. Nie byłoby to może takie
złe, gdyby nie to, że rozmawiał z nią znacznie częściej niż ze mną. Mówiąc
znacznie częściej mam na myśli: „odzywał się tylko do niej”.
Wreszcie dopięłam swego. Nadszedł
czas, by zadać pytanie, do którego przez cały ten czas zmierzałam. Mogłoby się
wydawać, że całe wieki minęły, zanim Matt zaczął normalnie rozmawiać z Venturą,
ale prawda była taka, że już po tygodniu byli jak ci starzy znajomi, którym nie
kończą się tematy rozmów. Widocznie był bardziej otwarty niż do tej pory mi się wydawało. Przynajmniej w
sieci. Tam wszyscy są bohaterami.
To naprawdę dziwne, że mówię o
Kate w trzeciej osobie. Zwłaszcza, że się za nia podszywam. Mniejsza z tym.
„Spotykasz się z kimś?” –
napisałam w błyskawicznym tempie, po czym zamknęłam oczy i wcisnęłam enter, by
mój własny kot nie zdołał mnie w tym ubiec.
I to było na tyle. Wolałam nie
czekać Bóg wie ile na jego odpowiedź. Nie chciałam też od razu jej poznawać.
Prawda mogłaby zaboleć. Dlatego też zaraz po wysłaniu wiadomości wyszłam z
domu.
***
Za każdym razem gdy za dużo
wypiję, obiecuję sobie, że nigdy więcej się to nie powtórzy. Problem w tym, że
bardzo łatwo łamię tego typu obietnice. Teraz jednak siliłam się na to, by Matt
nie zauważył, że sok pomarańczowy, który popijałam wzbogacony został o odrobinę
procentów.
Tego dnia
to nie ja byłam osobą, która przedobrzyła. Peter usnął na moich kolanach
(wcześniej na moim ramieniu, ale najwyraźniej było mu niewygodnie, więc
błyskawicznie zmienił pozycję). Nie miałam serca, by go obudzić.
- Słyszałem o twojej mamie – zaczął
spokojnie Matt. – Jak się czujesz?
- Całkiem
nieźle – wyjąkałam. W tym momencie powinnam chyba skrzyżować palce, bo
ewidentnie mijało się to z prawdą. Słabo sypiałam. Lekarz przepisał mi nawet
środki nasenne. Było mi naprawdę ciężko. – Jest dużo lepiej.
-
Zachowałem się jak palant. Dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś?
- A
powinnam? – odparłam, mieszając obojętnie „sok” przy pomocy słomki. Nerwowo
zacisnął usta. Robił tak zawsze, gdy zanosiło się na kłótnię. A Matthew Hale
kłócił się cholernie rzadko. Jego pełen pretensji głos stawał się wtedy nieco
piskliwy, a na pewno niezmiernie irytujący.
-
Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Do czego
zmierzasz?
- Zachowujesz się naprawdę dziwnie.
- Skąd
możesz o tym wiedzieć? Prawie w ogóle ze mną nie rozmawiasz.
- To nie ma sensu - rzucił w
końcu, wstając od stolika i kierując się do wyjścia. Chciałam pójść za nim, ale
zwłoki pewnej osoby przygwoździły mnie do siedzenia.
I tak oto odbyłam najprawdopodobniej najdłuższą, a na pewno
najtrudniejszą rozmowę z panem „a teraz w ramach pocieszenia rzucę się w
objęcia Emily”, jednocześnie przekreślając szansę na to, że naprawię coś, co
zaczęło się psuć już jakiś czas temu.
Siedziałam
tak, powoli sącząc colę z lodem Peter’a. Nawet jej nie tknął. Nie zanosiło się
również na to, żeby miał ją w ogóle wypić. A potem zamówiłam jeszcze sok
żurawinowy. I znowu colę. Cóż, siedziałam tam naprawdę długo, bo aż do
zamknięcia lokalu, kiedy to Sid zmusił mnie do tego, bym wybudziła mojego
towarzysza. Nie chcieli nas tam.
Miałam
wyrzuty sumienia, bo kiedy poklepałam bruneta po ramieniu, ten zerwał się w tak
zastraszająco szybkim tempie, że zdawało się, że nic nie mogłoby go
powstrzymać. Nic poza blatem stolika, w którego powierzchnię uderzył głową,
próbując wstać.
Mimowolnie
zaśmiałam się. Chciałam pomóc mu w jakiś sposób (głównie w transporcie jego
osoby), ale jak się okazało zdążył wytrzeźwieć na tyle, by samodzielnie opuścić
to miejsce.
-
Odprowadzę cię – oświadczył, sprawdzając godzinę na telefonie. Musiał się
nieźle zdziwić. – Nie musiałaś ze mną zostawać.
Wzruszyłam
ramionami.
Jeżeli miałabym
po drodze wstąpić do bukmachera, to obstawiłabym duże pieniądze na to, że to
właśnie Pete zaliczy tego dnia glebę. Tymczasem to ja zemdlałam jakieś dwie
przecznice dalej i skończyło się to wizytą w szpitalu.
Nic
specjalnego. Zwyczajnie zasłabłam. Zanosiło się na to od jakiegoś czasu.
Kiedy
podeszła do mnie pielęgniarka z ciśnieniomierzem… Wtedy po raz drugi ujrzałam
gwiazdy.
- Kate
Ventura – jęknęłam. Całe szczęście uznali to za majaczenie. Ale ja doskonale
wiedziałam co mówię. Kobieta w kitlu, która właśnie uruchamiała jedno z tych
dziwnych urządzeń na moim nadgarstku wyglądała identycznie jak ta ze zdjęcia
profilowego założonego przeze mnie profilu na facebook’u.
Cholera
jasna, czy świat jest rzeczywiście tak mały, że wśród tysięcy fotek na
deviantarcie musiałam wypatrzyć sobie akurat to, które należało do osoby
mieszkającej w tym samym mieście?
-
Ciśnienie jest trochę za niskie, ale nie to mnie niepokoi. Twoje serce bije z
szybkością 118 uderzeń na minutę.
Tak, to
bardzo dziwne. Doprawdy, Kate!
Obraz
przed moimi oczami nadal był niewyraźny, więc musiałam przymrużyć oczy, by
zobaczyć, jakie nazwisko widniało na jej plakietce. Jessica Bailey? Dla mnie
nadal była starą, poczciwą Katie Venturą. Koniec kropka. Nic jednak nie
mówiłam, by przez przypadek nie ulokowano mnie na oddziale psychiatrycznym.
- Na razie
nie ma sensu, by cię dłużej męczyć – dodała po chwili, bezczelnie wstrzykując
coś w moją żyłę. Cóż za nietakt. Przecież ledwo się znałyśmy. – Wróć do nas w
poniedziałek. Zrobimy kilka badań.
To
wszystko musiało trwać dłuższą chwilę, ale w mojej głowie cała wizyta trwała
jedynie parę żałosnych minut.
Grzecznie
podziękowałam, choć sama nie jestem pewna za co, po czym zeskoczyłam z kozetki
i ruszyłam w kierunku wyjścia. Jakież było moje rozczarowanie, gdy przed
wyjściem czekał na mnie mój brat. Głośno westchnęłam. Niczym skazaniec
kroczyłam po szpitalnym korytarzu. A na końcu czekało na mnie coś, albo raczej
ktoś na kształt krzesła elektrycznego. Jak ja dziękowałam wtedy Bogu, że tego
dnia wypiłam tylko ten cholerny sok pomarańczony „doprawiony” subtelnie przez
Sid’a.
Nadszedł
czas, by zabić Kate. No, może nie tak dosłownie. Chciałam jedynie usunąć jej
internetowe alter ego. Serce zabiło mi szybciej, kiedy zauważyłam, że znowu coś
odpisał.
„Myślałem,
że coś z tego wyjdzie, ale to coś nie ma już chyba szans na odratowanie”.
Niedobra
Emily! Bardzo niedobra. Teraz wystarczyło już tylko wyłapać odpowiedni moment,
by go pocieszyć.
A co jeśli to zdanie na końcu odnosi się nie do Emily, a ...
OdpowiedzUsuńA co jeśli to zdanie na końcu odnosi się nie do Emily, a do Rachel?! : O Wiedz, że wtedy wpadnę w rozpacz. Już wpadam. Ja nie wierzę co się tam dzieje. Matt mnie wkurza. Znowu. Kurde, nie no, pewnie, strzel focha, że ci nie powiedziała! Bo kiedy prawie rzuciłeś się na nią z pazurami, kiedy biedna przyszła oddać ci koszulkę, akurat miała ochotę opowiadać ci o tym jak z nią niedobrze! Strzel focha i wyjdź, nie dbaj o nią, bo po co, PRZYJACIELU. -,- (tak, to wszystko mówię do Matt'a)
Ja to chyba za bardzo przeżywam, tak myślę.
Wdech.
Wydech.
Biedna Rachel. Nie dziwię się, że zemdlała, tyle ma biedna na głowie!
A co do uśmiercenia Kate i wgl, to nie mam zdania na ten temat. Totalnie. Bo nie wiem co ty tam z nią do końca wymyślasz, no bo... Powie Matt'owi, że to ona nią była? Zresztą, między nią, a Matt'em, jest stanowczo źle i to nie ona powinna kurde o niego walczyć! Facet, ruszaj swój seksowny tyłeczek i zrób coś.
Ja nie wierzę.
Rachel ma takie problemy, cierpi, mdleje, a on jej nawet nie pomaga.
I lubię Peter'a :3
No i uwielbiam Matt'a, mimo, że mnie wkurza.
Jakie to sprzeczne.
Zobacz, ile ty we mnie wzbudzasz uczuć! To znaczy, twoje opowiadanie, no ale to wciąż ty :D
PS Czytając ten komentarz, mam wrażenie, że powinnam iść na jakąś terapie do psychiatry...
Nie mogę doczekać się następnego!
Całuję! :*
powiem tylko tyle, że całkiem nieźle kombinujesz ;) ale Rachel nie może przesadnie cierpieć, więc nie będzie aż tak źle.
Usuń