niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 4. Oddudowianie

           Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Po mojej – nigdy. Sięgając pamięcią wstecz nie mogę sobie przypomnieć ani jednej rzeczy, która w stu procentach by mi się udała. Jestem chyba za młoda, żeby już mówić o mnie jako nieudaczniku, a jednak coś w tym jest. Zwyczajnie mam zadatki na idealną ofiarę losu. Ogłaszam oficjalny koniec głębszych przemyśleń na dzisiaj.
            W poprzednim tygodniu odebrałam kilka dziwacznych telefonów. Rozumiem, że trudno było rozpoznać mnie po głosie, ale mówienie rzeczy w stylu: „czy mógłby pan poprosić córkę do telefonu” to już lekka przesada. Tak czy owak kilkakrotnie zażartowałam nawet z dzwoniących. Stworzyłam nawet alter ego. Miałam na imię Dave i byłam po czterdziestce. Nawet moja siostra się na to nabrała. Uwaga, puenta zbliża się nieubłaganie. Otóż po tych wszystkich zmaganiach z męskim, totalnie zachrypniętym głosem, mogę się wreszcie pochwalić, że wszystko wróciło do najlepszego porządku. Odzyskałam swoją barwę. Prawdę mówiąc, zaczęła mnie nawet irytować, bo tamta całkiem nieźle nadawała się do śpiewania rockowych piosenek.
            Nie wiem jak to się stało, ale siedziałam właśnie w mieszkaniu Matty’ego. Właściwie to mam co do tego pewną teorię. Natalie to wiedźma i za pomocą dziwnej mieszanki złożonej z insektów i innych dziwnych rzeczy sprawiła, że się tutaj znalazłam. Tak naprawdę to w drodze do domu przypadkowo wpadłam na Petera. Stwierdził, że wybiera się na próbę do Hale’a. Zapytał, czy chcę posłuchać nowych, niedoszlifowanych piosenek i zanim zdążyłam wyrazić ewentualną dezaprobatę, towarzysząca mi blondynka trzykrotnie (jak Boga kocham) wypiszczała irytujące do granic możliwości „tak”.
            Rzeczy zaczynały się robić coraz bardziej skomplikowane. Zwymiotowałam mu na trampki. Mówiliśmy sobie „cześć”. Wielokrotnie pytał co z moim nosem. Kilka razy nawet udało nam się prawie normalnie rozmawiać, a gdy czasem podczas spotkań całej grupy wstrzymywałam oddech na jakiś czas (tak, zdażało mi się to robić, kiedy cholernie się denerwowałam, o co, jak można się domyśleć, w jego towarzystwie nie było trudno) wymachiwał ręką przed moimi oczami po to, bym zeszła na ziemię. Chciałabym zamknąć się w swoim małym, wyidealizowanym świecie, w którym to wszystko miałoby jakiekolwiek znaczenie, ale z reguły byłam raczej realistką, by nie rzec pesymistką, więc przyjmowałam życie takim jakim było, a nie jakim być powinno.
            Tego dnia nastąpił chyba przełom, bo miałam wrażenie, że ignorował mnie w znacznie mniejszym stopniu, a kiedy podałam mu kubek gorącej kawy, nawet się do mnie uśmiechnął. Zrobiło mi się gorąco. I to dosłownie, bo właśnie nieumyślnie oblewałam się gorącym napojem z drugiego naczynia, przeznaczonego dla mnie. Syknęłam z bólu.
            - Mam problemy z koordynacją ruchową – wyjąkałam, podskakując i obracając się wokół własnej osi. Starałam się najbardziej jak to tylko możliwe odsunąć parzącą koszulkę od skóry, głównie tej na dekolcie, bo tam skumulowała się największa ilość aromatycznej małej czarnej.
            Przez chwilę widziałam tę wymianę spojrzeń pomiędzy chłopakami, którzy o dziwo nadal powstrzymywali się od śmiechu. Po chwili Matt zniknął mi z oczu na kilka minut, a kiedy wrócił, rzucił nie tyle do mnie, co we mnie (nie zdążyłam się zorientować) białą koszulką z Lennon’em.
            Naturalnie z manierą hollywoodzkich aktorek ukryłam wszelkie emocje i pognałam do łazienki, by się przebrać, ale w głębi duszy… Stado chochlików walczyło w tym momencie w moim żołądku o przetrwanie. Tygodniami opracowywałam plan o roboczym tytule „zagadać Matt’a”, a tymczasem wystarczyło zrobić z siebie skończoną sierotę i już wszystko szło jak po maśle.
            Dumna jak paw (oczywiście nie dałam tego po sobie poznać) wróciłam do salonu. Wzrok wszystkich powędrował na mnie, a dokładniej na odrobinę za dużą koszulkę, która ni jak komponowała się z brązowymi, opadającymi akurat na twarz Lennona lokami i czarnymi rurkami. Przez moment poczułam się nawet jak pozerka, ale przecież byłam autentyczną fanką John’a, więc doszłam do wniosku, że wszystko mi jedno.
            - Nobody loves you… - zaczęłam niepewnie.
            - When you’re down and out – dokończył za mnie Matt. – Dobra piosenka.
            - Jedna z najlepszych. Chociaż osobiście lubię też „Look at me”, „Isolation” i „Old dirt road”.
            - Niezły gust. Pete miał rację  – dobra, tego było za wiele. Moja twarz i tak musiała już przypominać purpurowy dywan leżący w przedpokoju. Rozmawiali o mnie. Wiedziałam, że robię mój charakterystyczny wytrzeszcz oczu, ale jakoś nie mogłam temu zaradzić. To była moja zwyczajowa reakcja na każdego rodzaju wiadomość, która wywoływała u mnie dość duży szok.
            - Dobra, powiedzmy, że masz do wyboru „Imagine” i „Out the blue”. Co wybierzesz? – wtrącił Tony, robiąc dosyć podejrzaną minę. Czy to miała być jakaś próba? Sprawdzali, czy byłam godna, by należeć do ich paczki? Nie bardzo to wszystko rozumiałam.
            - Wiesz, tekst do „Imagine” jest bardzo wzruszający. Lennon umiał pisać w taki sposób, że łzy same cisną się do oczu. Ale to jest już niemalże hymn osób, które próbują zaimponować ludziom tym, że słuchają „górnej półki” i mimo całej miłości, którą dażę ten utwór, to zawsze będę popierać mniej popularne, co podkreślam, nie znaczy gorsze piosenki. Dlatego najprawdopodobniej wybrałabym „Out the blue”.
            - Dobry wybór – powiedział Matty z uznaniem, podnosząc prawą dłoń do góry. Zanim zorientowałam się, że chce mi przybić „piątkę”, minęło trochę czasu. W mojej głowie była to oczywiście wieczność, ale tak naprawdę nikt nie zdążył się zorientować, że mam nieco opóźniony zapłon. Czy to nie jest przypadkiem przywilej najlepszych kumpli? High five, doprawdy?
            Zresztą, wszystko nagle straciło na znaczeniu. Miałam na sobie jego koszulkę i tylko to się liczyło. No, może poza faktem, że nie zamierzałam mu jej za szybko oddać. Nadal pachniała jak on. Moja-(powiedzmy)-własna-jego-koszulka.

***

Kiedy przyglądasz się swoim znajomym, zaczynasz zauważać, że tak naprawdę najczęściej jesteście zbiorowiskiem skrajnie różnych osobowości. Tony (choć na scenie wychodził z niego prawdziwy demon) był w gruncie rzeczy niedorzecznie miłą i sympatyczną osobą, posiadającą niezaprzeczalny talent wokalny. Chris zawsze trzymał się na uboczu, ale kiedy znalazł z kimś wspólny temat, to usta dosłownie mu się nie zamykały. Robert – kolejny (po Chrisie) gitarzysta posiadał dosyć dziwny gust. Mój gej radar za każdym razem zaczynał dziwnie piszczeć w jego obecności. Może dlatego, że zespoły, których słuchał oraz jego komentarze, które padały pod adresem ich wokalistów były dosyć śmiałe i niejednoznaczne. Największy nerwus, choleryk, miłośnik złotego napoju uwieńczonego pianką i przede wszystkim typowy podrywacz – Peter zdawał się trzymać cały zespół na wodzy. Przylepiono mu nawet łatkę szefa. To dziwne, że właśnie z nim najszybciej znalazłam wspólny język, ale w zasadzie byliśmy do siebie trochę podobni. Mnie również wielokrotnie nazywano furiatką. No i nasze porównanie na last.fm wypadało „świetnie”.
Najlepsze zostawiłam na koniec. Matt – ucieleśnienie moich pragnień. Nieogarnięty, nieśmiały, małomówny. Coś jak ja. Przynajmniej w pewnym stopniu, bo w przeciwieństwie do niego, jak już kogoś dobrze poznałam, to potrafiłam wtrącić swoje trzy grosze. A ten biedak nawet kiedy chciał już coś powiedzieć, to w większości przypadków nie było mu to dane. Koledzy wyraźnie nad nim dominowali. Zdarzało się nawet, że kończyli za niego zdanie, nie dając mu dojść do słowa. Uważałam to za całkiem słodkie, chociaż jako czystej krwi mężczyzna powinien umieć postawić na swoim. Z drugiej jednak strony sprawy z Matty’m przybrały w ostatnim czasie niepokojącego wymiaru.
            To było bardziej niż dziwne. Zaczął mnie nie tylko zauważać, ale przede wszystkim traktować jak najlepszego kumpla. Może nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt, że kumple nie robią ze sobą rzeczy, które ja bardzo chciałabym z nim robić.
             Kiedy po raz piąty tego dnia poklepał mnie po ramieniu, Natalie postanowiła interweniować. Dosłownie wzięła mnie za fraki i wyprowadziła na zewnątrz, gdzie wreszcie mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza.
            - Zaczynamy proces oddudowiania – oznajmiła całkiem poważnie, mierząc mnie wzrokiem.
            - Od… czego? – uniosłam jedną brew, modląc się w duchu, by nie był to kolejny z jej genialnych pomysłów na walkę z moją nieśmiałością.
            - Żartujesz? Widziałaś jak on cię traktuje? Jesteście już o krok od tego, by zaczął zwracać się do ciebie per „bro” albo „dude”. Nie możemy do tego dopuścić. Proces oddudowiania uważam za rozpoczęty.
            - Czy ja wyglądam jak koleś? – spytałam, a kiedy nie otrzymałam odpowiedzi, w pośpiechu dodałam – To było pytanie retoryczne.
            Oczywiście nie było we mnie nic męskiego, ale wzrok przyjaciółki, która najprawdopodobniej właśnie dokonywała osądu nad moją osobą sprawił, że nawet ja zaczęłam się nad tym zastanawiać. Przeważnie nosiłam rozpuszczone włosy, a że były długie i lekko falowane, to fryzurę mogłam na miejscu wykluczyć z grona podejrzanych. Cholera, czy mój strój mógł być aż tak mało dziewczęcy? Na Boga, przecież miałam na sobie miętowe rurki, białą bokserkę i wreszcie jedną z najbardziej niemęskich rzeczy w mojej szafie – sweterek w szaro-różowe paski. Litości.
            - Cycki! – wrzasnęła w końcu, a mężczyzna po pięćdziesiątce, który akurat przechodził obok zmierzył nas wzrokiem, który ciskał piorunami.
            - Masz coś do tej akurat części mojego ciała?
            - Za mało je eksponujesz. Wystarczy, że facet zobaczy twoje „argumenty” i już jest twój.
            - Powinnaś się leczyć – warknęłam przez zaciśnięte zęby, przy czym nie byłam pewna, czy w tym co powiedziała nie było odrobiny prawdy. Problem polegał na tym, że gdybym dostosowała się do jej porad, stałabym się tym, kim nigdy nie chciałabym być.
            - Udawaj fankę jakiegoś tandetnego boysbandu. Wiem! US5! To jest to! – pisnęła podekscytowana, zacierając dłonie w geście niecierpliwości.
            - Ze wszystkich twoich pomysłów… Podkreślam – ze wszystkich twoich pomysłów te dwa, które przedstawiłaś w ciągu ostatnich kilku minut są najbardziej idiotyczne. Idą do folderu… Nie. Idą od razu do kosza – obróciłam się na pięcie i wróciłam do środka.
            Sprostuję sprawę z folderami. Za każdym razem staram się katalogizować wszystko, co robimy razem. Zresztą obie to robimy. Gdy na przykład mówi mi, że widziała zdjęcia Zac’a Efrona bez bielizny, ja odpowiadam, że wrzucam to do folderu o nazwie „zupełnie niepotrzebne rzeczy, które niestety zapadają w pamięć i wyrządzają nam ogromną krzywdę, o której nie zapomnimy do końca życia”. W tym samym folderze był widok nagiego brata Natie, ale nigdy jej o tym nie powiedziałam. Cóż mogę rzec, to jego wina, bo nie zamknął drzwi do łazienki.
            - Więc… Może wpadniesz do mnie dziś wieczorem? Obejrzymy wszystkie części „High School Musical”, zrobimy sobie maseczki i takie tam – zaproponowała blondynka, wcielając w życie swój złowieszczy plan. Zakrztusiłam się sokiem pomarańczowym. Walnęłam ręką w czoło z niedowierzaniem. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co zrobić: zabić ją przy wszystkich, czy zrobić to na osobności.
            - Wiesz jak bardzo tego nienawidzę.
            - To może pożyczę ci najnowszą płytę…
            „Nie kończ, nie kończ, błagam, nie kończ – modliłam się w duchu – Proszę, nie kończ tego zdania”.
            - A propos płyt. Kupiłem właśnie najnowszy krążek The Shins. Jest całkiem niezły – rzucił niedbale i jakby od niechcenia Peter. Nie miał pojęcia, że w ten sposób ratuje nie tyle moje życie, co reputację, na którą ciężko pracowałam. – Jeśli chcesz, to mogę ci go pożyczyć. Może ci się spodoba.
            - Jasne – odpowiedziałam pospiesznie, zbierając się do wyjścia. Wiedziałam, że jeśli zostanę tam choćby chwilę dłużej, to Natalie sprawi, że nigdy więcej nie pokażę im się na oczy.
            Szłam przed siebie, wbijając wzrok w ziemię, kiedy poczułam w kieszeni wibracje telefonu. I wtedy po raz drugi tego dnia przeszłam minizawał. Napisał. Do mnie.
            „Dlaczego wyszłaś tak wcześnie?”
            Po wykonaniu tańca radości i spontanicznego śpiewu zwycięstwa odpisałam (siląc się na obojętność):
            „Mam kilka spraw do załatwienia”.
            W rzeczywistości wróciłam do domu i rzuciłam się w wir okropnych, telewizyjnych programów, z których każdy jeden był gorszy od poprzedniego.
            Może jednak nie traktował mnie jak przyjaciela płci męskiej? Może to tylko majaki lekko obłąkanej Natalie? Skąd miałam to wszystko wiedzieć? Przecież odzywał się tak cholernie rzadko. I w tym tkwił chyba największy problem. Matthew Hale zdecydowanie za rzadko formułował wypowiedź dłuższą od „cześć, co słychać?”.

7 komentarzy:

  1. Wchodzę sobie po raz kolejny na bloga, zamykam oczy i myślę sobie "OBY BYŁ, OBY BYŁ, OBY BYŁ!" Otwieram oczy. I tylko takie JEST! Yeah! :D I to 7 <3 Szczęśliwa siódemeczka będzie, jestem pewna :D To czytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. zaczynam czytać. na wstępie od razu pomyślałam, że totalnie utożsamiam się z bohaterką, bo ja sama nie tyle mam zadatki na idealną ofiarę losu, co tą ofiarą losu jestem XD
    przechodzę dalej. czytam o dziwacznych telefonach itd, ale w momencie kiedy przeczytałam fragment: <--- (hahahaahahahahahahaahahahahah), wybuchnęłam takim śmiechem, że myślałam, że pękną mi żebra. niefortunnie się stało, że tuż przed tym fragmentem nabrałam do ust wodę. jak się nie trudno domyślić, idealna ofiara losu prawie się udławiła, a przy okazji połowa owej wody wylądowała na mojej koszulce. XD

    Och. Mieszkanie Matty'ego. kolejny łyk wody i kolejne zakrztuszenie. okej, szybko, czytam dalej.

    hahahahahahahaahahaha: "Zrobiło mi się gorąco. I to dosłownie, bo właśnie nieumyślnie oblewałam się gorącym napojem z drugiego naczynia, przeznaczonego dla mnie."!

    dobra, nie mam słów. na takie coś czekałam! Matt-jest, koszula Matta (arrr)- jest, rozmowa (ta NORMALNA, nie na temat nosa)- jest! no wprost idealnie :3

    dziękuję za rozdział!! :*
    buziaczki!

    PS jeszcze zdążyłam dorwać twój komentarz.
    jeśli ten rozdział świadczy o twoich problemach z natchnieniem, to... WOW. serio, nie mam pojęcia co to będzie jak to natchnienie się pojawi. :)
    no tak, kooochany onet. :3 zamierzałam wrócić na mojego bloga, ale tak mnie wkurzał, że zrezygnowałam. koszmar.

    o! i specjalnie dla mnie napisany, nie no, w takim razie DZIĘKUJĘ! :*

    ach. i wybacz za taki chaotyczny, długi i... dziwny komentarz. ale ten rozdział mną poruszył. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. you just made my day!
      cieszę się, że moje wypociny sprostały Twoim wymaganiom i dopiero jak czytałam Twój komentarz zdałam sobie sprawę z tego, że dziwne rzeczy czasem opisuję;D w każdym razie czytając go cały czas szczerzyłam się do monitora,więc nie masz za co przepraszać.
      i jak tylko wrócisz, podrzuć linka, koniecznie!

      Usuń
    2. hm, właściwie to nie ma co podrzucać, bo na blogu nie ma nic nowego od około roku...
      jakoś nie mogę się zebrać na ostateczny powrót. a szkoda, bo prowadziłam bloga przez ponad rok.

      Usuń
  3. Wow, Matt się rozkręca, haha :D
    hahahaha, dodatkowo do folderu: "zupełnie niepotrzebne rzeczy, które niestety zapadają w pamięć i wyrządzają nam ogromną krzywdę, o której nie zapomnimy do końca życia", ja także dodałabym nagie zdjęcia Zaca Efrona! na twoje nieszczęście mi o nich przypomniałaś :<< hahahaha :D
    aa no i liczę na to, że "Matt – ucieleśnienie moich pragnień." pojawi się już osobiście w następnym rozdziale ;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cholera, robię takie głupie błędy jak szybko piszę. nie wiem czemu napisałam "Zacka". wiesz, chyba nawet Ty będziesz mnie miała dość, bo mam anginę, więc znajdzie się sporo czasu na pisanie.

      Usuń
    2. o nie! kto jak kto, ale JA nigdy nie będę miała Cię (twojej twórczości) dość! + anginę? :< to zdrowiej szybko!

      Usuń