niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 5. Nie tak mam na imię

             Przez kilka następnych dni nawet nie spotkałam Matt’a. Właściwie, to spotykaliśmy się (matko, jak to cudownie brzmi; niestety chodzi o spotkania ze wszystkimi znajomymi) głównie w weekendy, bo w ciągu tygodnia trudno było znaleźć odpowiednią ilość wolnego czasu pomiędzy szkołą i innymi obowiązkami. Tak czy inaczej sytuacja zdawała się stopniowo stabilizować. Nigdy nie przypuszczałabym, że ten tydzień zakończy się dla mnie w ten sposób. Ale po kolei. 
            Często wspominam o męskiej części znajomych, zgrabnie omijając temat tak zwanych przyjaciółek. Takowych posiadam kilka, ale nie tak łatwo zasłużyć sobie na miano mojego „przyjaciela”, dlatego do tego grona oficjalnie zaliczyć można tylko Natalie (tę samą) i Cassie. I o ile Natie to kompletna wariatka i uwielbiam spędzać z nią czas, to Cassandra jest właśnie tą osobą, z którą można porozmawiać o poważniejszych sprawach. I tak względnie rzadko to robię, bo mam wrażenie, że patrzy na mnie z góry i uważa, że moje problemy biorą się z kosmosu.
            Jeśli chodzi o pozostałe przedstawicielki płci pięknej, to mamy tu jeszcze Emily, która w zasadzie niezbyt często ma dla nas czas, bo dorabia sobie jako kelnerka w Blue Orchid, samolubną Samanthę i Lily, z którą zamieniłam może dwa słowa od początku naszej znajomości.
            Z tą historią mają niewiele wspólnego.
            Czasami intuicja podpowiada nam, że wydarzy się coś złego. Tak było i tym razem. Na moje nieszczęście postanowiłam ją zignorować.  
            To zabawne, że ostatnim razem kiedy jadłam te dziwne chińskie ciasteczka z wróżbą, jedna z nich głosiła: „nie patrz wstecz, bo wtedy przyszłość może cię zaskoczyć”.
            - Znowu odleciałaś – zauważyła Natalie. Powtarzała to za każdym razem, gdy za bardzo pogrążałam się we własnych myślach.
            Wzruszyłam ramionami, próbując ogrzać dłonie nad filiżanką herbaty.
            - Wiem, że zawsze byłaś typem myśliciela, ale to co się z tobą dzieje w ostatnim czasie znacznie wykracza poza jego obowiązki. Nawet Platon robił sobie przerwy na spełnianie potrzeb fizjologicznych.
            - Nic mi nie jest – odparłam ironicznym tonem, obserwując palce tańcujące w oparach ciepłego napoju. – Pójdę już – dodałam pospiesznie, po czym ciurkiem wypiłam całą zawartość porcelanowego naczynia i wstałam, by ubrać bluzę. Blondynka pospiesznie złapała mnie za przedramię i sugestywnie dała znać, żebym usiadła. Wyraźnie przyglądała się czemuś, co znajdowało się za oknem kawiarni. A powinnam chyba wspomnieć o tym, że z miejsca, w którym siedziałyśmy, widok na jedną z głównych ulic miasteczka był co najmniej przyzwoity. – Matt? – pisnęłam niemalże rozpaczliwym głosem, bo brunet bynajmniej nie był sam. Towarzyszyła mu pewna dziewczyna. Emily.
            - Nigdy jej nie lubiłam.
            - Daj spokój – ucięłam. – To jeszcze o niczym nie świadczy. Naprawdę muszę już iść.
            Najwyraźniej wstałam zbyt szybko, bo zakręciło mi się w głowie. Poddenerwowanie, któremu nie mogłam się oprzeć, coraz bardziej szkodziło mojemu zdrowiu.
            - Wieczorem tam gdzie zawsze! – krzyknęła na odchodne, krzywdząc niemiłosiernie moje uszy.

***

            Po powrocie do domu ucięłam sobie krótką drzemkę. Po raz pierwszy od kilku dni poczułam się lepiej. Nie dobrze. Po prostu lepiej.
            Myślałam, że przyjaciółka zaplanowała kolejny babski wieczór, więc nie przyłożyłam zbytniej uwagi do doboru stroju. Właściwie, to włożyłam to, co miałam pod ręką i z niesamowitą prędkością opuściłam dom, potykając się o sznurówki niezawiązanych trampek.
            Widok Matt’a i kilku innych znajomych wyjątkowo mnie rozczarował. Był ostatnią osobą, którą chciałam oglądać tego dnia. Jakby tego było mało, obsługiwała nas Emily, szczerząc się do Hale’a za każdym razem, gdy znajdowała się w promieniu kilku metrów od niego.
            Telefon, którym bawiłam się od kilku minut zawibrował.
            „Powinnaś wzbudzić w nim zazdrość”.
            Pokręciłam głową z niedowierzaniem, rzucając Natalie jedno z tych spojrzeń, które mogłoby zabić. Zwłaszcza, jeśli byłabym jedną z Atomówek, bo wtedy mogłabym strzelać z oczu laserami albo czymś w tym rodzaju.
            Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ani tym bardziej ile zdążyłam już wypić, w każdym razie pomysł Morris wydał mi się nagle nadzwyczaj interesującym.
            Rozejrzałam się po wnętrzu lokalu. Nie miałam zbyt dużego wyboru, bo nie chciałam, by był to ktoś z naszej paczki (jak ja nienawidzę tego słowa; trudno jednak znaleźć jakikolwiek sensowny synonim tego wyrazu).
            Nieco chwiejnym krokiem podeszłam do baru. Czułam na sobie wzrok bruneta, ale nie przeszkadzało mi to. Chciałam za wszelką cenę sprawić, by wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Barman spojrzał na mnie wymownie. Tak, to był Sid, który rzekomo „uszkodził mój nos”. Nadal miał wyrzuty sumienia, więc bez problemu mogłam go sobie owinąć wokół palca.
            Rozmawialiśmy przez chwilę. Prawdę mówiąc nie pamiętam nawet o czym. Wiem tylko tyle, że po chwili wyszliśmy z tamtąd razem, co mogło wyglądać dosyć jednoznacznie. Tymczasem po tym jak zwymiotowałam na karoserię jego nowiuteńkiego samochodu, chłopak odwiózł mnie do domu.
            Zdążyłam już nieco otrzeźwieć. Podczas przygotowywania gorącej kąpieli postanowiłam jeszcze odsłuchać automatyczną sekretarkę.
            - Gdzie jesteś do cholery? Powinnaś tutaj być – usłyszałam głos starszego brata. Zdziwiło mnie to, bo studiował w innym mieście i rzadko się z nami kontaktował. No, może poza niedzielami. To był jedyny dzień tygodnia, w którym do nas dzwonił. – Z mamą jest naprawdę źle, słyszysz? Jeśli nie odsłuchałaś poprzedniej wiadomości, to powtórzę to jeszcze raz. Mama miała wypadek samochodowy. Leży w szpitalu.
            Mogłabym przysiąc, że na ten krótki moment wszystkie funkcje życiowe mojego organizmu ustały. A potem oczy w błyskawicznym tempie zaszkliły się łzami i choć trwało to jakieś ułamki sekund, to wydawało mi się, że minęła cała wieczność zanim wybiegłam z mieszkania, z hukiem trzaskając za sobą drzwiami.

***

           Zaczęłam szukać lekarstwa, by nigdy więcej nie czuć się w ten sposób. Może to mało odkrywcze, ale zrozumiałam, że jeśli będę ignorowała problem, to co prawda nie sprawię, by zniknął, ale przynajmniej na trochę oderwę się od tego wszystkiego.  
            Godzinę wcześniej wróciłam ze szpitala. Nikomu jeszcze o tym nie powiedziałam.
            Nie wszyscy byli zachwyceni faktem, że zaprosiłam do naszego stolika Sid’a. Było mi to jednak obojętne.
Musiałam zachowywać się co najmniej dziwnie, bo Matthew kilkakrotnie zdążył rzucić mi jedno z tych osądzających spojrzeń. To również nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Bawiłam się puklem własnych włosów, głupkowato się uśmiechając.
- Gdzie jest Emily? – spytałam w końcu, przerywając niezręczną ciszę. Nie brzmiałam jak ja. Przemawiała przeze mnie pozorna pewność siebie. Innymi słowy głupota.
- Pracuje – odpowiedział krótko, nerwowo zerkając na zegarek.
- Powinieneś dać jej solidny napiwek. Zasłużyła na niego, prawda? – spytałam ironicznie, nadmiernie akcentując każdy wyraz. Nie obraziłabym się, gdyby coś sprawiło, żebym ugryzła się w tym momencie w język. – Jak dużo zarabia?
- Dizzy Lizzy! – syknęła Natalie. Jej głos był podobny do tego, którego używają rodzice, gdy powiesz coś niestosownego w nieodpowiednim towarzystwie.
Nazywała mnie tak kiedy zaczynałam swój pijacki bełkot.
Czasami naprawdę działało mi to na nerwy. Zdecydowanie za rzadko zwracała się do mnie po imieniu.
Kiedy miałam problemy z głosem – byłam Dave’m z Foo Fighters.
W razie słowotoku (a działo się to niezbyt często) – Pandorą („Skins”).
Gdy zdarzyło mi się powiedzieć coś wyjątkowo mądrego – Platonem.
Była jeszcze Julia w przypadku, gdy wzdychałam do przedstawicieli płci przeciwnej, Angie, gdy byłam nie w humorze i moje ulubione – Rosie, gdy zachowywałam się wyjątkowo infantylnie.
- Wystarczająco – odrzekł w końcu wyraźnie speszony Matt, przerywając mój myślowy monolog . Domyśliłam się, że sama zainteresowana zmierza w kierunku naszego stolika, ale nie miałam zamiaru na tym poprzestać.
- A słyszeliście ten dowcip? W restauracji klient mówi do kelnera: „ta zupa śmierdzi”. Kelner odsuwa się na pięć metrów i pyta…
- Powinnaś się przewietrzyć – wtrącił Peter, nim zdążyłam dokończyć zdanie. Był tak stanowczy, że nie śmiałabym się mu sprzeciwić.
Ledwo wstałam, a już zachwiałam się na nogach. Na szczęście w ostatniej chwili chłopak chwycił mnie w pasie, więc uniknęłam bliższego spotkania z zimną i przede wszystkim twardą powierzchnią parkietu. Poruszaliśmy się w ślimaczym tempie. Ciągnęłam się za nim, z trudem stawiając kolejne kroki. Zatrzymaliśmy się dopiero na parkingu za budynkiem.
Pete spokojnie odpalił papierosa, a ja usiadłam na krawężniku i zacząłam kreślić coś na asfalcie przy pomocy patyka.
- Nigdy nie widziałem, żebyś zachowywała się tak płytko. Coś ty w ogóle brała? – chwycił mnie za brodę i przechylił moją głowę tak, by móc dokładniej przyjrzeć się moim źrenicom w świetle latarni.
Milczałam.
Złapał mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął, jakby chciał sprawdzić, czy jeszcze kontaktuję. Otoczył mnie obłok dymu papierosowego. Zemdliło mnie. Chyba nigdy wcześniej nie czułam się tak okropnie.
- Nic ci nie jest? – spytał. Wreszcie spuścił z tonu. W jego głosie nadal wyczuwałam jednak autentyczną troskę. Musiałam wyglądać wyjątkowo przerażająco. Kucał naprzeciwko mnie, wciąż przytrzymując mi brodę. Unikałam jego wzroku jak ognia. Wpatrywałam się w rękę, po której ciurkiem spływała krew, tworząc wilgotne wzorki, wyraźnie odznaczające się na tle lekko zaróżowionej skóry. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym się skaleczyłam. – Nic ci nie jest? – powtórzył, nie dając za wygraną.
Przecząco pokręciłam głową.
- Odwieziesz mnie do domu? – szepnęłam błagalnie. Nigdy nie byłam osobą, która publicznie mogłaby okazać swoje emocje, dlatego coraz więcej trudu wkładałam w to, by się nie rozkleić.
- Powiesz mi w końcu co się stało?
- Moja matka miała wypadek. Nie wiem nawet jak do tego doszło. Mój brat ma do mnie pretensje o to, że nie było mnie tam od samego początku. Obwinia mnie za całe zajście. Jak niby miałabym się do tego przyczynić? – ukryłam twarz w dłoniach, nerwowo przygryzając dolną wargę. – Mój ojciec zmarł kilka lat temu. David uważa, że mogła próbować… - urwałam. Coś takiego nie mogło nawet przejść przez moje gardło. Wypowiadając ostatnie słowa wstałam. Szykowałam się do ucieczki. Chciałam po prostu wrócić do domu, ale Peter zablokował mi drogę własnym ciałem.
Wtuliłam się w jego czarną koszulę, chłonąc zapach męskich perfum, którymi doszczętnie przesiąknęła. Nie uroniłam jednak ani jednej łzy. Balansowałam gdzieś pomiędzy ukrywaniem uczuć, a ich autentycznym zahamowaniem. Niezgrabnie objął mnie lewym ramieniem, jednocześnie gasząc papierosa trzymanego w prawej ręce.
- Rachel! – usłyszałam nagle znajomy głos i z pewnością nie można było doszukać się w nim choćby odrobiny współczucia. – Szukałem cię od kilku godzin.
- Lepiej pójdę – rzuciłam pospiesznie. Wpatrując się w ziemię niczym skarcone szczenię odmaszerowałam do brata, który zniecierpliwiony rozglądał się po okolicy, zstępując z jednej nogi na drugą. Obróciłam się jeszcze dosłownie na sekundę i subtelnie się uśmiechnęłam, jakbym chciała w ten sposób podziękować za wysłuchanie mnie, a Peter w odpowiedzi pomachał mi pospiesznie, po czym zniknął gdzieś w czeluściach nocy.



______________________________

Przepraszam za tak długą przerwę. Nie marnowałam jednak czasu i w wolnych chwilach tworzyłam, dlatego jestem o tych kilka rozdziałów do przodu. Będą się więc pojawiały znacznie częściej.

Korzystając z okazji odsyłam jeszcze do jednego miejsca (blog znajomej), o TUTAJ.

4 komentarze:

  1. Sama siebie palnę w łeb za to, że komentuję dopiero dzisiaj. Rzecz jasna, przeczytałam już dawno, ale nie miałam jak skomentować i tak o. Ech, co ze mnie za fanka :<
    Tak czy siak.
    CO?!?!?!?!?!?!
    Nie no. Ja się totalnie nie zgadzam na taki obrót sprawy!
    No bo po pierwsze.
    Matt i Emily? No, nie wierzę. Jak on mógł! Pf, zawiodłam się na tobie Matt (najgorsze jest to, że... wciąż go kocham :3).
    No i jakby tutaj moja totalna rozpacz nie mogła się skończyć. Jakby tego było mało, jakby totalna załamka związana z Mattem była czymś niewielkim, na samiusieńkim końcu dowiaduję się, że... jej mama leży w szpitalu! No super.
    I teraz o. :<
    Czekam na następny i na jakąś poprawę.
    + Swoją drogą, jak ma na imię główna bohaterka? Bo albo ja totalnie nie doczytałam, albo nigdzie tego nie ma :o
    Całuski!
    PS Już zdrowa? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha! celowo nie podałam jej personaliów. niezły z Ciebie detektyw.
      nie chciałam, by wszystko było podane na tacy, od tak, ale w najbliższym rozdziale podam wreszcie to imię, bo to już lekka przesada (za długo z tym zwlekałam).
      jeszcze tydzień na antybiotykach, ale jest nieźle:)
      doszlifuję kolejny rozdział, więc pojawi się lada chwila.
      tak w ogóle to bałam się, że mnie znienawidzisz, jak napiszę coś smutnego, a że jesteś jedyną osobą, która czyta to coś...
      uff.
      pozdrawiam:)

      Usuń

    2. no kurcze! myślałam, że to przez przypadek, czy coś. już dawno tak się zastanawiałam, ale nie pokusiłam się o sprawdzenie, więc nic nie pisałam :D a tu patrz, imienia nie ma!
      okej, to w takim razie czekam na następny rozdział!
      nie mogłabym cię znienawidzić, cokolwiek napiszesz! zresztą, moja rozpacz, moją rozpaczą, ale nie może być wciąż kolorowo.
      i uważam, że na 100% nie jestem jedyną osobą, bo prostu wszyscy są w takim szoku po przeczytaniu rozdziału, że w całym tym amoku nawet komentarza nie potrafią sklecić! ot co! :))
      ściskam i zdrowiej już do końca! :*

      Usuń
  2. Rachel <3
    (dłuższy i bardziej ambitny komentarz znajdziesz pod ostatnio dodanym postem )
    Całuski :*

    OdpowiedzUsuń