Często
wspominam o męskiej części znajomych, zgrabnie omijając temat tak zwanych
przyjaciółek. Takowych posiadam kilka, ale nie tak łatwo zasłużyć sobie na
miano mojego „przyjaciela”, dlatego do tego grona oficjalnie zaliczyć można
tylko Natalie (tę samą) i Cassie. I o ile Natie to kompletna wariatka i
uwielbiam spędzać z nią czas, to Cassandra jest właśnie tą osobą, z którą można
porozmawiać o poważniejszych sprawach. I tak względnie rzadko to robię, bo mam
wrażenie, że patrzy na mnie z góry i uważa, że moje problemy biorą się z
kosmosu.
Jeśli
chodzi o pozostałe przedstawicielki płci pięknej, to mamy tu jeszcze Emily,
która w zasadzie niezbyt często ma dla nas czas, bo dorabia sobie jako kelnerka
w Blue Orchid, samolubną Samanthę i Lily, z którą zamieniłam może dwa słowa od
początku naszej znajomości.
Z tą
historią mają niewiele wspólnego.
Czasami
intuicja podpowiada nam, że wydarzy się coś złego. Tak było i tym razem. Na
moje nieszczęście postanowiłam ją zignorować.
To
zabawne, że ostatnim razem kiedy jadłam te dziwne chińskie ciasteczka z wróżbą,
jedna z nich głosiła: „nie patrz wstecz, bo wtedy przyszłość może cię
zaskoczyć”.
- Znowu
odleciałaś – zauważyła Natalie. Powtarzała to za każdym razem, gdy za bardzo
pogrążałam się we własnych myślach.
Wzruszyłam
ramionami, próbując ogrzać dłonie nad filiżanką herbaty.
- Wiem, że
zawsze byłaś typem myśliciela, ale to co się z tobą dzieje w ostatnim czasie
znacznie wykracza poza jego obowiązki. Nawet Platon robił sobie przerwy na
spełnianie potrzeb fizjologicznych.
- Nic mi
nie jest – odparłam ironicznym tonem, obserwując palce tańcujące w oparach
ciepłego napoju. – Pójdę już – dodałam pospiesznie, po czym ciurkiem wypiłam
całą zawartość porcelanowego naczynia i wstałam, by ubrać bluzę. Blondynka
pospiesznie złapała mnie za przedramię i sugestywnie dała znać, żebym usiadła.
Wyraźnie przyglądała się czemuś, co znajdowało się za oknem kawiarni. A
powinnam chyba wspomnieć o tym, że z miejsca, w którym siedziałyśmy, widok na
jedną z głównych ulic miasteczka był co najmniej przyzwoity. – Matt? – pisnęłam
niemalże rozpaczliwym głosem, bo brunet bynajmniej nie był sam. Towarzyszyła mu
pewna dziewczyna. Emily.
- Nigdy
jej nie lubiłam.
- Daj
spokój – ucięłam. – To jeszcze o niczym nie świadczy. Naprawdę muszę już iść.
Najwyraźniej wstałam zbyt szybko, bo zakręciło mi się w głowie.
Poddenerwowanie, któremu nie mogłam się oprzeć, coraz bardziej szkodziło mojemu
zdrowiu.
-
Wieczorem tam gdzie zawsze! – krzyknęła na odchodne, krzywdząc niemiłosiernie
moje uszy.
***
Po
powrocie do domu ucięłam sobie krótką drzemkę. Po raz pierwszy od kilku dni
poczułam się lepiej. Nie dobrze. Po prostu lepiej.
Myślałam,
że przyjaciółka zaplanowała kolejny babski wieczór, więc nie przyłożyłam
zbytniej uwagi do doboru stroju. Właściwie, to włożyłam to, co miałam pod ręką
i z niesamowitą prędkością opuściłam dom, potykając się o sznurówki
niezawiązanych trampek.
Widok
Matt’a i kilku innych znajomych wyjątkowo mnie rozczarował. Był ostatnią osobą,
którą chciałam oglądać tego dnia. Jakby tego było mało, obsługiwała nas Emily,
szczerząc się do Hale’a za każdym razem, gdy znajdowała się w promieniu kilku
metrów od niego.
Telefon,
którym bawiłam się od kilku minut zawibrował.
„Powinnaś
wzbudzić w nim zazdrość”.
Pokręciłam
głową z niedowierzaniem, rzucając Natalie jedno z tych spojrzeń, które mogłoby
zabić. Zwłaszcza, jeśli byłabym jedną z Atomówek, bo wtedy mogłabym strzelać z
oczu laserami albo czymś w tym rodzaju.
Nie wiem
co mi strzeliło do głowy, ani tym bardziej ile zdążyłam już wypić, w każdym
razie pomysł Morris wydał mi się nagle nadzwyczaj interesującym.
Rozejrzałam się po wnętrzu lokalu. Nie miałam zbyt dużego wyboru, bo nie
chciałam, by był to ktoś z naszej paczki (jak ja nienawidzę tego słowa; trudno
jednak znaleźć jakikolwiek sensowny synonim tego wyrazu).
Nieco chwiejnym
krokiem podeszłam do baru. Czułam na sobie wzrok bruneta, ale nie przeszkadzało
mi to. Chciałam za wszelką cenę sprawić, by wreszcie zwrócił na mnie uwagę.
Barman spojrzał na mnie wymownie. Tak, to był Sid, który rzekomo „uszkodził mój
nos”. Nadal miał wyrzuty sumienia, więc bez problemu mogłam go sobie owinąć
wokół palca.
Rozmawialiśmy przez chwilę. Prawdę mówiąc nie pamiętam nawet o czym.
Wiem tylko tyle, że po chwili wyszliśmy z tamtąd razem, co mogło wyglądać dosyć
jednoznacznie. Tymczasem po tym jak zwymiotowałam na karoserię jego
nowiuteńkiego samochodu, chłopak odwiózł mnie do domu.
Zdążyłam
już nieco otrzeźwieć. Podczas przygotowywania gorącej kąpieli postanowiłam
jeszcze odsłuchać automatyczną sekretarkę.
- Gdzie
jesteś do cholery? Powinnaś tutaj być – usłyszałam głos starszego brata.
Zdziwiło mnie to, bo studiował w innym mieście i rzadko się z nami kontaktował.
No, może poza niedzielami. To był jedyny dzień tygodnia, w którym do nas
dzwonił. – Z mamą jest naprawdę źle, słyszysz? Jeśli nie odsłuchałaś
poprzedniej wiadomości, to powtórzę to jeszcze raz. Mama miała wypadek
samochodowy. Leży w szpitalu.
Mogłabym
przysiąc, że na ten krótki moment wszystkie funkcje życiowe mojego organizmu
ustały. A potem oczy w błyskawicznym tempie zaszkliły się łzami i choć trwało
to jakieś ułamki sekund, to wydawało mi się, że minęła cała wieczność zanim
wybiegłam z mieszkania, z hukiem trzaskając za sobą drzwiami.
***
Zaczęłam
szukać lekarstwa, by nigdy więcej nie czuć się w ten sposób. Może to mało
odkrywcze, ale zrozumiałam, że jeśli będę ignorowała problem, to co prawda nie
sprawię, by zniknął, ale przynajmniej na trochę oderwę się od tego wszystkiego.
Godzinę wcześniej wróciłam ze szpitala. Nikomu jeszcze o tym nie powiedziałam.
Nie wszyscy byli zachwyceni faktem, że zaprosiłam do naszego stolika Sid’a.
Było mi to jednak obojętne.
Musiałam zachowywać się co
najmniej dziwnie, bo Matthew kilkakrotnie zdążył rzucić mi jedno z tych
osądzających spojrzeń. To również nie zrobiło na mnie większego wrażenia.
Bawiłam się puklem własnych włosów, głupkowato się uśmiechając.
- Gdzie jest Emily? – spytałam w
końcu, przerywając niezręczną ciszę. Nie brzmiałam jak ja. Przemawiała przeze
mnie pozorna pewność siebie. Innymi słowy głupota.
- Pracuje – odpowiedział krótko,
nerwowo zerkając na zegarek.
- Powinieneś dać jej solidny
napiwek. Zasłużyła na niego, prawda? – spytałam ironicznie, nadmiernie
akcentując każdy wyraz. Nie obraziłabym się, gdyby coś sprawiło, żebym ugryzła
się w tym momencie w język. – Jak dużo zarabia?
- Dizzy Lizzy! – syknęła Natalie.
Jej głos był podobny do tego, którego używają rodzice, gdy powiesz coś
niestosownego w nieodpowiednim towarzystwie.
Nazywała mnie tak kiedy
zaczynałam swój pijacki bełkot.
Czasami naprawdę działało mi to
na nerwy. Zdecydowanie za rzadko zwracała się do mnie po imieniu.
Kiedy miałam problemy z głosem –
byłam Dave’m z Foo Fighters.
W razie słowotoku (a działo się
to niezbyt często) – Pandorą („Skins”).
Gdy zdarzyło mi się powiedzieć
coś wyjątkowo mądrego – Platonem.
Była jeszcze Julia w przypadku,
gdy wzdychałam do przedstawicieli płci przeciwnej, Angie, gdy byłam nie w
humorze i moje ulubione – Rosie, gdy zachowywałam się wyjątkowo infantylnie.
- Wystarczająco – odrzekł w końcu
wyraźnie speszony Matt, przerywając mój myślowy monolog . Domyśliłam się, że
sama zainteresowana zmierza w kierunku naszego stolika, ale nie miałam zamiaru
na tym poprzestać.
- A słyszeliście ten dowcip? W
restauracji klient mówi do kelnera: „ta zupa śmierdzi”. Kelner odsuwa się na
pięć metrów i pyta…
- Powinnaś się przewietrzyć –
wtrącił Peter, nim zdążyłam dokończyć zdanie. Był tak stanowczy, że nie
śmiałabym się mu sprzeciwić.
Ledwo wstałam, a już zachwiałam
się na nogach. Na szczęście w ostatniej chwili chłopak chwycił mnie w pasie,
więc uniknęłam bliższego spotkania z zimną i przede wszystkim twardą
powierzchnią parkietu. Poruszaliśmy się w ślimaczym tempie. Ciągnęłam się za
nim, z trudem stawiając kolejne kroki. Zatrzymaliśmy się dopiero na parkingu za
budynkiem.
Pete spokojnie odpalił papierosa,
a ja usiadłam na krawężniku i zacząłam kreślić coś na asfalcie przy pomocy
patyka.
- Nigdy nie widziałem, żebyś
zachowywała się tak płytko. Coś ty w ogóle brała? – chwycił mnie za brodę i
przechylił moją głowę tak, by móc dokładniej przyjrzeć się moim źrenicom w
świetle latarni.
Milczałam.
Złapał mnie za ramiona i lekko
mną potrząsnął, jakby chciał sprawdzić, czy jeszcze kontaktuję. Otoczył mnie
obłok dymu papierosowego. Zemdliło mnie. Chyba nigdy wcześniej nie czułam się
tak okropnie.
- Nic ci nie jest? – spytał.
Wreszcie spuścił z tonu. W jego głosie nadal wyczuwałam jednak autentyczną troskę.
Musiałam wyglądać wyjątkowo przerażająco. Kucał naprzeciwko mnie, wciąż
przytrzymując mi brodę. Unikałam jego wzroku jak ognia. Wpatrywałam się w rękę,
po której ciurkiem spływała krew, tworząc wilgotne wzorki, wyraźnie
odznaczające się na tle lekko zaróżowionej skóry. Nawet nie zauważyłam momentu,
w którym się skaleczyłam. – Nic ci nie jest? – powtórzył, nie dając za wygraną.
Przecząco pokręciłam głową.
- Odwieziesz mnie do domu? –
szepnęłam błagalnie. Nigdy nie byłam osobą, która publicznie mogłaby okazać
swoje emocje, dlatego coraz więcej trudu wkładałam w to, by się nie rozkleić.
- Powiesz mi w końcu co się
stało?
- Moja matka miała wypadek. Nie wiem nawet jak do tego
doszło. Mój brat ma do mnie pretensje o to, że nie było mnie tam od samego początku.
Obwinia mnie za całe zajście. Jak niby miałabym się do tego przyczynić? –
ukryłam twarz w dłoniach, nerwowo przygryzając dolną wargę. – Mój ojciec zmarł
kilka lat temu. David uważa, że mogła próbować… - urwałam. Coś takiego nie
mogło nawet przejść przez moje gardło. Wypowiadając ostatnie słowa wstałam.
Szykowałam się do ucieczki. Chciałam po prostu wrócić do domu, ale Peter
zablokował mi drogę własnym ciałem.
Wtuliłam się w jego czarną
koszulę, chłonąc zapach męskich perfum, którymi doszczętnie przesiąknęła. Nie
uroniłam jednak ani jednej łzy. Balansowałam gdzieś pomiędzy ukrywaniem uczuć,
a ich autentycznym zahamowaniem. Niezgrabnie objął mnie lewym ramieniem,
jednocześnie gasząc papierosa trzymanego w prawej ręce.
- Rachel! – usłyszałam nagle
znajomy głos i z pewnością nie można było doszukać się w nim choćby odrobiny
współczucia. – Szukałem cię od kilku godzin.
- Lepiej pójdę – rzuciłam
pospiesznie. Wpatrując się w ziemię niczym skarcone szczenię odmaszerowałam do
brata, który zniecierpliwiony rozglądał się po okolicy, zstępując z jednej nogi
na drugą. Obróciłam się jeszcze dosłownie na sekundę i subtelnie się
uśmiechnęłam, jakbym chciała w ten sposób podziękować za wysłuchanie mnie, a
Peter w odpowiedzi pomachał mi pospiesznie, po czym zniknął gdzieś w
czeluściach nocy.
______________________________
Przepraszam za tak długą przerwę. Nie marnowałam jednak
czasu i w wolnych chwilach tworzyłam, dlatego jestem o tych kilka rozdziałów do
przodu. Będą się więc pojawiały znacznie częściej.
Korzystając z okazji odsyłam jeszcze do jednego miejsca
(blog znajomej), o TUTAJ.
Sama siebie palnę w łeb za to, że komentuję dopiero dzisiaj. Rzecz jasna, przeczytałam już dawno, ale nie miałam jak skomentować i tak o. Ech, co ze mnie za fanka :<
OdpowiedzUsuńTak czy siak.
CO?!?!?!?!?!?!
Nie no. Ja się totalnie nie zgadzam na taki obrót sprawy!
No bo po pierwsze.
Matt i Emily? No, nie wierzę. Jak on mógł! Pf, zawiodłam się na tobie Matt (najgorsze jest to, że... wciąż go kocham :3).
No i jakby tutaj moja totalna rozpacz nie mogła się skończyć. Jakby tego było mało, jakby totalna załamka związana z Mattem była czymś niewielkim, na samiusieńkim końcu dowiaduję się, że... jej mama leży w szpitalu! No super.
I teraz o. :<
Czekam na następny i na jakąś poprawę.
+ Swoją drogą, jak ma na imię główna bohaterka? Bo albo ja totalnie nie doczytałam, albo nigdzie tego nie ma :o
Całuski!
PS Już zdrowa? :)
ha! celowo nie podałam jej personaliów. niezły z Ciebie detektyw.
Usuńnie chciałam, by wszystko było podane na tacy, od tak, ale w najbliższym rozdziale podam wreszcie to imię, bo to już lekka przesada (za długo z tym zwlekałam).
jeszcze tydzień na antybiotykach, ale jest nieźle:)
doszlifuję kolejny rozdział, więc pojawi się lada chwila.
tak w ogóle to bałam się, że mnie znienawidzisz, jak napiszę coś smutnego, a że jesteś jedyną osobą, która czyta to coś...
uff.
pozdrawiam:)
Usuńno kurcze! myślałam, że to przez przypadek, czy coś. już dawno tak się zastanawiałam, ale nie pokusiłam się o sprawdzenie, więc nic nie pisałam :D a tu patrz, imienia nie ma!
okej, to w takim razie czekam na następny rozdział!
nie mogłabym cię znienawidzić, cokolwiek napiszesz! zresztą, moja rozpacz, moją rozpaczą, ale nie może być wciąż kolorowo.
i uważam, że na 100% nie jestem jedyną osobą, bo prostu wszyscy są w takim szoku po przeczytaniu rozdziału, że w całym tym amoku nawet komentarza nie potrafią sklecić! ot co! :))
ściskam i zdrowiej już do końca! :*
Rachel <3
OdpowiedzUsuń(dłuższy i bardziej ambitny komentarz znajdziesz pod ostatnio dodanym postem )
Całuski :*