sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział 2. Panowie przodem!

To były najgorsze urodziny w moim życiu, przysięgam. Zaprosiłam zaledwie kilkoro bliskich przyjaciół, a mogłabym przysiąc, że w salonie odbywało się zebranie mieszkańców całego miasteczka. Nudziłam się niezmiernie. Nigdy nie byłam typem szalonej imprezowiczki. Tak to już jest z nieśmiałymi osobami, że dosyć trudno nawiązują nowe kontakty, a ja ostatecznie nie znałam sporej części moich gości. Usiadłam więc na brzegu kanapy, nerwowo poprawiając miętową bluzkę i co rusz zerkając na telefon.
            Doprawdy, uwielbiam Natalie, ale pomysł ze zorganizowaniem przyjęcia na moją cześć nie należał do udanych. Co prawda po wypiciu sporej ilości burbonu nieco się ożywiłam, ale nie zmienia to faktu, że wolałabym spędzić ten wieczór inaczej. A już na pewno bez kompletnie pijanego Chrisa, który oparł głowę na moim ramieniu i zaczął wdzięcznie pochrapywać.
            - Chyba nie bawisz się zbyt dobrze – zauważył Tony. O ile widok Chrisa w moim domu nie wywołał u mnie takich emocji, to obecność tego pana była już ogromnym szokiem połączonym z nieposkromionymi pokładami nadziei. Wokalista – jest. Gitarzysta – jest. Gdzie do cholery jasnej basista?
            - Myślę, że jak wypiję jeszcze trochę, to się rozkręcę – uśmiechnełam się blado. – Jeśli zacznę tańczyć na stole, to uderz mnie w twarz. Tylko uważaj na nos.
            Delikatnie odepchnęłam Hastingsa na bok, po czym rozmasowałam obolały i lekko odrętwiały bark i zdecydowanym (przynajmniej w moim wyobrażeniu) krokiem ruszyłam do mojego pokoju, który znajdował się na piętrze. Pociągnęłam za klamkę. Ku mojemu zdziwieniu drzwi były zamknięte. Zaklęłam w duchu. To mogło oznaczać tylko jedno. Ktoś urządził sobie pokój schadzek z mojej sypialni. Po chwili jednak wrota do mojego zamku uchyliły się i moim oczom ukazał się lekko speszony Peter. Perkusista.
            - To nie tak jak myślisz – zaczął, ale lekceważąc jego wyjaśnienia wtargnęłam do środka, by zobaczyć, kto urzędował pod moją pościelą. Ale nikogo tam nie było, jeżeli nie liczyć włączonego laptopa leżącego na biurku.
            - Jesteś gejem? – spytałam i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z idiotyczności tego pytania. Aby się ukarać uderzyłam otwartą dłonią w czoło i zaśmiałam się cicho. – Co ty tu właściwie robisz?
            - Musiałem sprawdzić wyniki meczu.
            - To dzisiaj! Cholera!
            Brunet uniósł prawą brew, a ja dosłownie doskoczyłam do krzesła i w szaleńczym tempie zaczęłam szukać transmisji na żywo.
            - Obejrzysz go ze mną czy będziesz tak stał? – spytałam w końcu.- Mógłbyś chociaż zamknąć usta. Czy mi się wydaje, czy padłam ofiarą jawnej dyskryminacji?
            - Właściwie, to jestem pod wrażeniem.
            Gdybym była pawiem, to zapewne zaprezentowałabym mu w tym momencie mój piękny ogon. Muszę to przyznać. Lekko połaskotał moją dumę.
            I tak oto spędziłam ten szczególny dzień. Oglądając mecz w moim pokoju. Oczywiście po wielkiej wygranej ulubionego klubu i spontanicznym wybuchu niepohamowanej radości dołączyłam do reszty gości na dole. Odpuszczę sobie opowieści o tym co robiłam po pijaku. Poza tym, że i tak skończyłam tańcząc na stole nie było tak źle, a i widoki były nienajgorsze, bo kilku przedstawicieli płci przeciwnej zdjęło koszulki. Jak to zwykle bywa w takich momentach połowy wieczoru i tak nie pamiętam poza kilkoma przebłyskami świadomości. Wiem tylko jedno – nie przyszedł.
            Kiedy nad ranem kładłam się spać nie miałam najlepszego humoru. To nie jest tak, że z roku na rok stajemy się coraz młodsi. Uważam, że wiek jest stanem umysłu, jednak mimo wszystko każdy kolejny dzień przybliża nas do końca. Bańka mydlana któregoś dnia musi pęknąć.
            Włączyłam ukochaną playlistę i zamknęłam oczy, gdy telefon zawibrował w mojej dłoni. Napisał. Nie mogłam w to uwierzyć.
            „Wszystkiego najlepszego. Niestety nie mogłem wpaść. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś. Matt”.
            Nie tylko o mnie nie zapomniał, ale również sprawił, że stałam się szczęśliwą posiadaczką jego numeru telefonu. Nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe. Z „cześć”, potem „cześć, jak tam twój nos?” i wreszcie moich kwestii „cześć, jak tam twoje buty?” i „tak mi przykro, że na nie zwymiotowałam” przeszliśmy na kolejny etap składania sobie życzeń. I tak oto dostałam najlepszy prezent. No, może poza nowiuteńkim polaroidem, leżącym aktualnie na komodzie.

***


            Nie czuję zupełnie nic. Do tej pory wydawało mi się, że obojętność jest najłatwiejszym wyjściem, ale ewidentnie byłam w błędzie, bo kiedy wreszcie udało mi się ją osiągnąć, bańka mydlana pękła. Nie da się zbyt długo udawać, że nic się nie czuje. To zżera mnie od środka. Sprawia, że na pozór silna i samodzielna, wieczorami zamykam oczy i zaczynam płakać jak małe dziecko, pragnąc by ktoś wreszcie to dostrzegł. By zauważył, że coś złego się ze mną dzieje.
            Czasem wydaje mi się, że śnię na jawie. Bo jak coś, co jest tak piękne i niesamowite może w ciągu kilku chwil zamienić się w koszmar?
            Siedziałam naprzeciwko niego i smutnymi oczami, rozpaczliwie wodziłam za nim wzrokiem. Usadowił się na ziemi, grając na basie jedną z piosenek Beatlesów. Sama nie wiem jak to się stało. Nagle staliśmy się sobie tacy bliscy. Nie mówię tylko o mnie i o Mattym. Cała nasza paczka. Zaprzyjaźniliśmy się ze sobą w ekspresowym tempie, a teraz cierpiałam prawdziwe katusze, patrząc na niego ze świadomością, że najprawdopodobniej nigdy nie będzie mój.
            Może to piosenka, którą grał, a może ogólna grobowa atmosfera, która ostatnimi czasy towarzyszyła mi bez przerwy, ale coś sprawiło, że odleciałam. Wszystko było takie surrealistyczne. Takie nowe. Pozbawione tego gorzkiego smaku, do którego już prawie przywykłam.
            Nogi same prowadziły mnie do wyjścia. I tak oto wybiegłam na ulicę, potykając się o własne, pozorne szczęście, by wreszcie stanąć na środku szosy i pozwolić, by lodowate krople deszczu zmyły ze mnie wszystkie myśli, które dręczyły mnie od tak dawna. Działało. Czułam się dziwnie wyzwolona. Wykonałam nawet przedziwną parodię tańca deszczu zanim zorientowałam się, że nie byłam tam sama.
            - Ta pogoda tak na mnie działa – próbowałam się usprawiedliwić, spuszczając wzrok niczym pięcioletnie dziecko, skarcone przez rodziców za zrobienie jakiegoś głupstwa.
            - Też mam czasem ochotę na robienie różnych, dziwnych rzeczy.
            - Co cię przed tym powstrzymuje?
            - Świadomość, że przechodnie mogliby uznać, że potrzebuję hospitalizacji – uśmiechnął się blado, wciągając na głowę czarny kaptur.
            Zazwyczaj w ciągu godziny wymieniał może pięć, dziesięć słów. Nie tylko ze mną. Był bardzo małomówną osobą. Ba, był najbardziej małomówną osobą, jaką znałam. A w ciągu tych kilku minut wyrobił już swoją dwugodzinną normę. W dodatku rozmawiał ze mną. Tylko ze mną.
            - Za bardzo się tym przejmujesz. Z moim wieloletnim doświadczeniem w kompromitowaniu się w miejscach publicznych, mogę ci zdradzić pewną tajemnicę. Większość z nich nawet nie zwraca na innych uwagi. Są zbyt pochłonięci życiem według swoich egoistycznych reguł.
            - Skąd takie pesymistyczne podejście?
            - To tylko wrodzony cynizm.
            Matt usiadł na krawężniku, więc poszłam w jego ślady. Zapalił papierosa, szczelnie ukrywając go przed dogorewającą mżawką, po czym podsunął paczkę pod mój nos. Normalnie przecząco pokręciłabym głową, ale doszłam do wniosku, że dla takiej chwili jak ta nie warto przejmować się zaleceniami lekarzy. Zaciągnęłam się ze wszystkich sił. Poczułam jak dym, którego zapachu szczerze nie znosiłam wypełnia moje płuca. Zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Nie paliłam przez ostatnich kilka lat (nie licząc papierosa wypalonego specjalnie na potrzeby artystyczne tudzież konieczne do zrobienia niebanalnego zdjęcia), a dla niego już teraz gotowa byłam zażegnać wszelkie zasady, których do tej pory kurczowo się trzymałam.
            - Nic ci nie jest? – spytał po chwili. W jego głosie wyczułam niepokój. Czyżby tak bardzo było po mnie widać, że brzydzi mnie palenie? Wątpię. Prawdę mówiąc w tym momencie czułam się tak jakbym nigdy nie porzuciła tego nałogu. Zaprzeczyłam. – Zamyśliłaś się.
            Przyglądałam się rozwiązanym sznurówkom moich trampek. Może i byłam dziwna. Ostatecznie nikt kogo znałam nie snuł rozważań o życiu z taką częstotliwością jak ja to robiłam. Myślałam cały czas. Myślałam za dużo. Doskonale o tym wiedziałam.
            - Normalnie to ja jestem tą milczącą osobą w towarzystwie.
            - Jestem nieśmiała.
            Zaśmiał się, a kilka pukli kręconych włosów jak na zawołanie wysunęło się spod kaptura jego bluzy. Chyba nigdy wcześniej nie słyszałam jego śmiechu.
            - Ja też – szepnął jakby wyjawiał mi sekret. – Wrócimy do środka?
            Nie czekał długo na moją odpowiedź. Zamiast tego wyciągnął w moim kierunku rękę i pomógł mi wstać. Gdyby nie fakt, że mogłabym wyjść na skończoną idiotkę, trzymałabym ją o wiele dłużej, ale na szczęście w porę się opamiętałam. Nerwowo poprawiłam nogawki granatowych spodni. Zrobiłam to celowo, by poszedł przodem. Wiadomo, po co przepuszcza się pewne osoby. Jeszcze go nie upolowałam, ale przynajmniej mogłam sobie popatrzeć na… Na niego. 

3 komentarze:

  1. Chyba muszę zacząć od tego, że totalnie nie rozumiem, dlaczego nie ma tutaj miliona komentarzy, każda z notek nie jest polecona, a twój blog nie jest na liście TOP (czy jakkolwiek ta onetowa lista najlepszych blogów się nazywa).
    Trafiłam tutaj przypadkiem (chyba zwykle przypadkiem trafia się na te najlepsze blogi) i przeczytałam końcówkę tej, najnowszej notki. I wpadłam w totalny zachwyt. Dlatego przeczytałam resztę. I KURDE, dziewczyno, jestem pod totalnym wrażeniem. Przyznaję, że sama historia jest dosyć banalna, ale sposób twojego pisania, jest tak porywający, że aż chce się czytać, więcej i więcej, i więcej, i więcej! Wręcz połyka się kolejne słowa! Fe-no-me-nal-nie!! Kurcze, może to dlatego, że tak bardzo podoba mi się sama główna bohaterka, z którą w dużym stopniu się utożsamiam, sama nie wiem. Ale jestem przekonana, że piszesz świetnie! I kurcze, z olbrzymią niecierpliwością czekam na następną notkę! Dodatkowo trzymam kciuki, żeby blog nabrał trochę na popularności i żeby więcej czytelników komentowało i wspierało Cię, bo zdaję sobie sprawę, że to po prostu... nakręca do pisania. A teraz zakończę, bo mój komentarz i tak jest aż przesadnie długi, wybacz. Całuję! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przemiłe słowa :) Od razu chce się pisać, wiedząc, że ktoś tam jednak jest po drugiej stronie, czyta moje wypociny i w dodatku to, co robię podoba mu się. Co do popularności, to nieszczególnie o nią zabiegam. Postanowiłam sobie po prostu napisać coś, co przeczytam za parę ładnych lat i przypomnę sobie, co miałam w głowie kiedy to pisałam. Co do samej historii, to obiecuję, że dołożę wszelkich starań, żeby nie była banalna. Póki co się dopiero rozkręcam, musiałam umiejscowić gdzieś całą akcję i bohaterów, ale na pewno nie będzie to kolejna ckliwa historyjka miłosna.
      Dziękuję jeszcze raz!

      Usuń
    2. I właśnie to mnie tak bardzo urzekło! Że nie jest to kolejna, ckliwa historyjka, o dziewczynie, która po pierwszy spotkaniu KOCHA chłopaka i skoczy za nim w ogień itd, itd. Jest inaczej, po prostu :D
      I oczywiście rozumiem, że dopiero się rozkręcasz i z niecierpliwością czekam na rozwinięcie akcji.
      To ja dziękuję, za co, że mogę czytać coś tak świetnego!
      Pozdrawiam! :)

      Usuń